Drożdżówki i promocja dobra

ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów

GN 26/2011 |

Byłem z pierwszokomunijnymi rodzinami na Jasnej Górze. Po Mszy wstąpiłem coś zjeść. Przysiadłem się z moją truskawkową drożdżówką i herbatą do stolika. Dwie panie, pan i zakonna siostra – widać, że razem. Rozmawiamy. „A ksiądz gdzie pracuje?”. W „Gościu Niedzielnym” i w parafii w Nowym Świętowie równocześnie.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

(Staram się promować nasz tygodnik gdzie się da). I tak rozmowa zeszła na bieżący felieton. Ten sprzed trzech tygodni, o szklarzu, szybach i agresji. Opowiedziałem zaobserwowaną kiedyś sekwencję zdarzeń jako ilustrację do porównania czeskiej i polskiej młodzieży. „A to ksiądz tylko tak pechowo trafił. U nas dobrej młodzieży jest dużo. Więcej niż złej”. Druga rozmówczyni dodała: „Tyle że zło jest głośne, bardzo głośne. I dlatego bardziej rzuca się w oczy”.

Padały argumenty i przykłady. „Uczą się, mają różne zainteresowania, dlatego nie mają czasu. Nie widać ich i nie słychać na ulicy, bo przygotowują się do pożytecznego życia”. Nie mogłem nie przyznać racji. Tym bardziej, że pamięcią zobaczyłem młodzież z mojej parafii i z mojej zakrystii: Kubę, Anię, Andrzeja, Dominikę, Grześka i drugiego Grześka, Iwonę, Marka, Alę, Łukasza, Natalkę, Dominika i wielu innych. Długa ta lista i nie zmieści się tutaj. Niektórzy już się w życiu urządzili i zagospodarowali swój kapitał zdobywany od podstawówki. Niektórzy jeszcze się trudzą, z mozołem zdobywając wykształcenie i swoje miejsce w życiu. Ich nie widać na ulicy. Nieraz jestem zdziwiony, skąd biorą czas, by angażować się w zakrystii, w zespole muzycznym, śpiewać w szkolnym (czy profesjonalnym) chórze, pracować i robić kolejną specjalizację w odległym mieście.

Jeśli ich widać na ulicy, to przemykających na przystanek z ogromną teką, w której są sterty rysunków. Albo z wiolonczelą czy skrzypcami. Albo z wielką torbą, w której taszczą togę na galowy występ. Nie klną, nie wybijają okien, chodzą do spowiedzi, a jak pojadą z nami latem w góry, to potrafią wygłupiać się i bawić do utraty tchu. Na karaoke rozbawiając tłumek gapiów, a w kościele ożywiając ospałych parafian. Oni agresywnie biorą w garść swoje życie, nie cudze. Jasne, że nie bez wpadek, załamań, porażek. Czasem popłaczą, czasem zaklną. Zwyczajni chłopcy i dziewczęta – ale w służbie dobra. I bez wielkich deklaracji.

Zło jest krzykliwe, pstrokate, kłuje w oczy, naprzykrza się ludziom i Bogu. I krzywdzi. Dlatego dobro potrzebuje promocji. I tej medialnej – a tu, zwłaszcza w telewizji i w internecie, łatwiej przebija się wszelakie gałgaństwo. Dobro potrzebuje też wsparcia i promocji w naszych codziennych kontaktach, rozmowach. I ja musiałem pojechać na Jasną Górę, by w przygodnej rozmowie przy drożdżówkach dostrzec ten temat.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.