Umiarkowany optymista

KAI |

publikacja 20.06.2011 07:06

Tak sam o sobie mówi ks. prałat Wiesław Aleksander Niewęgłowski, duszpasterz środowisk twórczych w Polsce. Tuż przed swoimi 70 urodzinami opowiada o swojej pracy duszpasterskiej, naukowej oraz twórczej.

KAI: Dwa powołania – do twórczości i kapłańskie – kształtowały drogę życiową Księdza Prałata. Pierwsze studia na KUL były świeckie...

Ks. dr Wiesław Aleksander Niewęgłowski: Studia na KUL wybrałem zupełnie świadomie, żeby później lepiej robić to, czym chciałem się zajmować przez całe życie. Myślałem o kapłaństwie od zawsze, ale dałem sobie trochę czasu, ponieważ chciałem, żeby moja decyzja była całkowicie dojrzała. Dlatego studiowałem na polonistyce, teatrologii – teorię teatru poznawałem u prof. Ireny Sławińskiej. Pracę magisterską pisałem z teorii filmu. To było szerokie spektrum zainteresowań i ta różnorodność bardzo mi się podobała. Wyrazem moich zainteresowań dydaktycznych były wykłady otwarte jeszcze w czasie studiów. Atmosfera na KUL była wówczas wspaniała, kadra wraz ze studentami liczyła około 2-2,5 tysięcy osób i wszyscy się znali. Czasy uniwersyteckie były darem, mogłem wówczas poznać bardzo wielu ciekawych ludzi i korzystać z ich mądrości oraz wiedzy.

Kadra profesorska była bardzo wybitna, niektóre nazwiska są już zapisane w podręcznikach wielu dyscyplin naukowych...

- Jednym z wykładowców był ks. prof. Karol Wojtyła, z którego spotykałem na uczelni. To był początek naszej znajomości. Mimo świeckich studiów nie ucichł we mnie głos Boga. Dziś widzę, że Pan Bóg świeckimi studiami przygotowywał mnie do pracy kapłańskiej i duszpasterskiej. Na uniwersytecie zdobyłem wiedzę i umiejętność kontaktu z różnymi środowiskami: dziennikarzami, pisarzami, aktorami, ludźmi kultury, nauki.

Potem były studia w Seminarium Warszawskim.

- Trwały cztery lata. Przyjąłem święcenia kapłańskie z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego i pojechałem na moją pierwszą i jedyną parafię do Warki. Było to nowe i niezwykłe przeżycie. Spotkałem młodzież, dla której w przeciągu paru miesięcy kościół i plebania stały się centrum życia duchowego i kulturalnego. Organizowaliśmy spotkania o różnorodnej tematyce, a także dni skupienia, które wówczas były nowością. Mimo upływu 40 lat, utrzymujemy życzliwy kontakt. Wielu z nich twierdzi, że te spotkania były ważne dla ich formacji i wpłynęły na całe ich życie. To był początek pracy z młodzieżą, który trwa bez przerwy do dziś.

Najpierw byli uczniowie ze szkół średnich, potem studenci z duszpasterstwa akademickiego. Później miałem zajęcia i wykłady dla studentów na różnych uczelniach, które trwają do dzisiaj.

Był Ksiądz duszpasterzem akademickim w kościele św. Anny.

- Miałem już wcześniej wiele kontaktów ze studiującą młodzieżą. Dlatego nie było trudno się odnaleźć, gdy obejmowałem tę funkcję. Warszawa narzuciła nowy styl pracy. Studenci organizowali kluby, spotkania z artystami. Pewnie to było inspiracją do wymyślenia Tygodni Kultury Chrześcijańskiej...

 

Kontakty z młodzieżą ułatwiły Księdzu relacje z twórcami, które rozpoczęły się w latach siedemdziesiątych ....

- Po raz pierwszy otworzyłem wtedy, za wiedzą ks. Prymasa Wyszyńskiego, drzwi Kościoła dla twórców, a w sposób szczególny dla twórców, którzy byli daleko od niego. To było coś nowego.

Po latach napisał Ksiądz książkę o nowym przymierzu Kościoła i środowisk twórczych. Czym była obecność twórców, kojarzonych zazwyczaj z lewicą, na Tygodniach Kultury Chrześcijańskiej w kościołach?

- Gdy pracowałem w kościele św. Anny, pojawiły się w tym ośrodku dwie koncepcje prezentowanej w Kościele: jedna – promująca ruch amatorski i druga – włączenia twórców w życie chrześcijan. I ta druga koncepcja była realizowana. Została ona przyjęta i zaakceptowana przez Księdza Prymasa Tysiąclecia, który mimo że nie dowierzał, wyraził zgodę na ten rodzaj pracy.

To prawda, twórcy i szerzej, inteligencja, przeżywała wciąż swoje fascynacje marksizmem, miała swoje heglowskie ukąszenia...

- Rozmawiałem z ks. kard. Wyszyńskim, a miałem to szczęście, że przez wiele lat cieszyłem się jego życzliwością. Podczas jednej z rozmów Ks. Prymas powiedział: „Jeżeli ci się uda przyciągnąć tych ludzi, to będzie niezwykłe”. Zwróciłem się najpierw do kilku osób, o których wiedziałem, że są wierzący, m.in. do poety Bohdana Ostromęckiego i jego żony, Krystyny Królikiewicz, państwa Zagórskich. W pierwszym Tygodniu Kultury Chrześcijańskiej wzięło udział dwudziestu kilku pisarzy, dwudziestu kilku aktorów, co wymagało odwagi, bo to był 1975 rok. Kościół sióstr wizytek był wtedy pełny uczestników, więc zdecydowałem się powtórzyć inicjatywę w następnym roku. W kolejnych latach spotkania TKCh odbywały w wielu świątyniach stolicy. Cieszyły się ogromnym zainteresowaniem.

Pierwszy i drugi Tydzień Kultury, przeprowadzony z błogosławieństwem ks. Prymasa, spowodował, że kościoły Warszawy otworzyły się na kulturę. Do Warszawy przyjeżdżali księża z Polski żeby zobaczyć „jak się to organizuje”. Pod koniec lat 70-tych te tygodnie wprowadzono już w całym kraju.

Otwarte wówczas wówczas drzwi kościołów, jeszcze szerzej otworzyły się w stanie wojennym. Gdy nadszedł trudny czas, twórcy przychodząc do Kościoła, nie zderzyli się z zamkniętymi drzwiami – one były otwarte. Znaleźli w Kościele schronienie i możliwość prezentacji swojej twórczości. Obudzony wtedy potencjał trwa do dzisiaj.