Jasno o ciemnych sprawach

George Weigel teolog, publicysta, członek Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie

GN 22/2011 |

publikacja 01.06.2011 15:37

Amerykański episkopat zlecił niezależnemu instytutowi przebadanie wszystkich przypadków molestowania nieletnich przez księży w latach 1950-2010. Raport pokazuje skalę zjawiska, analizuje przyczyny. Wiele opinii powtarzanych przez media okazuje się błędnych.

Byłoby dobrze, gdyby obrońcy rewolucji seksualnej dostrzegli relację między propagowaniem libertyńskie-go stylu życia a molestowaniem małoletnich – podkreśla Weigel fot. KEYSTONE Pictures USA/eyevine Byłoby dobrze, gdyby obrońcy rewolucji seksualnej dostrzegli relację między propagowaniem libertyńskie-go stylu życia a molestowaniem małoletnich – podkreśla Weigel

Dziennikarze opisujący zmagania Kościoła katolickiego w USA z duchownymi wykorzystującymi seksualnie nieletnich posługują się pewnym schematem. Powtarza się w nim kilka stwierdzeń: że to był i jest kryzys związany z „pedofilią”; że wykorzystywanie seksualne nieletnich jest nadal zagrożeniem w Kościele; że Kościół był i pozostaje niebezpiecznym środowiskiem dla dzieci i młodzieży; że wysoki jest odsetek księży, którzy dopuścili się molestowania; że takie zachowanie jest bardziej prawdopodobne wśród celibatariuszy i dlatego odejście od celibatu księży służyłoby ochronie dzieci i młodzieży; że biskupi z zasady umyślnie lekceważyli doniesienia o nadużyciach; że Kościół naprawdę nie wyciągnął żadnych wniosków z ujawnienia nadużyć na dużą skalę w 2002 roku. Niezależna nowojorska uczelnia John Jay College of Criminal Justice (Wyższa Szkoła Prawa Karnego im. Johna Jaya) przeprowadziła gruntowane badania tego problemu na zlecenie Konferencji Episkopatu USA, które kosztowały 1,8 mln dolarów. Raport opublikowany 18 maja pozwala stwierdzić, że wszystkie z powyższych opinii są błędne.

 Pięć stereotypów

Po pierwsze: większość księży sprawców nadużyć nie było pedofilami, czyli mężczyznami z chronicznym, silnym pociągiem seksualnym do dzieci przed okresem dojrzewania. Większość ofiar (51 proc.) była w wieku od 11 do 14 lat, 27 proc. ofiar miało od 15 do 17 lat; 16 proc. 8–9 lat, a 6 proc. mniej niż 7 lat. Chłopcy pomiędzy 11. a 14. rokiem życia to ponad 40 proc. wszystkich ofiar. Efebofilia duchownych (pociąg płciowy do nastolatków, częściej chłopców) to bez wątpienia poważny problem. Ale mówienie o „kryzysie pedofilskim” jest ignorancją, niedbalstwem lub złośliwością.

Po drugie: kryzys związany z nad­użyciami seksualnymi duchownych w USA miał określone ramy czasowe. Częstość wys­tępowania nad­użyć wzrosła gwałtownie pod koniec lat 60. i zaczęła radykalnie spadać w połowie lat 80. XX wieku. W roku 2010 odnotowano siedem wiarygodnych przypadków nadużyć w Kościele amerykańskim, liczącym ponad 65 mln wyznawców.

Po trzecie: sprawcy nadużyć stanowili niewielki odsetek księży katolickich. Od lat 50. do 2002 r. około 4 proc. księży katolickich w USA oskarżono o nadużycia. Nie ma najmniejszego dowodu na to, że procent księży dopuszczających się tego zła jest wyższy niż w innych grupach społecznych. Wręcz przeciwnie: większość przypadków wykorzystywania nieletnich ma miejsce w rodzinach. Nowojorski raport stwierdza, że w 2001 r. na 100 tysięcy nieletnich 5 z nich było wykorzystanych seksualnie przez księdza, podczas gdy przeciętnie na każde 100 tysięcy dzieci i młodzieży 134 z nich było ofiarami nadużyć tego typu. Wykorzystywanie seksualne dzieci i młodzieży jest powszechnym i przerażającym problemem społecznym, nie jest jednak w żaden sposób problemem specyficznie lub głównie katolickim czy kapłańskim.

Po czwarte: reakcja biskupów na rozwijający się gwałtownie kryzys nadużyć od końca lat 60. do początku 80. nie była ani wyjątkowo niemądra, ani bezduszna. Według raportu, biskupi byli tak samo jak reszta społeczeństwa mało świadomi skali nadużyć. I tak jak reszta społeczeństwa skupiali się raczej na sprawcach niż na ofiarach. To z kolei doprowadziło do pokładania zbyt wielkiej wiary w psychologii i psychiatrii z fałszywym przekonaniem, że księży sprawców można „wyleczyć” i przywrócić do duszpasterstwa. Ten model postępowania odzwierciedlał także szerszą tendencję społeczną. Przed 1985 rokiem najczęstszą prośbą rodzin ofiar było to, aby ksiądz sprawca otrzymał pomoc i terapię. To prawda, że biskupi powinni być bardziej niż reszta społeczeństwa wyczuleni na szkody wyrządzone ofiarom nadużyć, ale jak stwierdza raport, „podobnie jak ogół społeczeństwa nie orientowali się oni ani w skali nadużyć, ani w ich dotkliwości”. A to z kolei było „jednym z czynników, który prawdopodobnie przyczynił się do powtarzania się tych przestępstw”.

Po piąte: raport potwierdza, że dziś Kościół katolicki jest może najbezpieczniejszym środowiskiem dla młodych ludzi w całym społeczeństwie amerykańskim. Jest to z pewnością bezpieczniejsze miejsce niż szkoły publiczne. Ponadto żadna inna amerykańska instytucja nie podjęła tak dogłębnej analizy samej siebie w celu wykorzenienia problemu wykorzystywania seksualnego młodych ludzi. Ciekawe, kiedy redaktorzy „New York Timesa” czy „Boston Globe” będą domagać się podobnych analiz od związków zawodowych nauczycieli i polityki „zero tolerancji” dla nauczycieli molestujących nieletnich.

Skutki rewolucji seksualnej

Jeśli więc powtarzane w mediach opinie na temat nadużyć seksualnych duchowieństwa okazały się fałszywe, czego dowiodły empiryczne badania przeprowadzone przez neutralny instytut, to co w istocie się stało? Dlaczego częstotliwość występowania przypadków nadużyć tak dramatycznie wzrosła w okresie od połowy lat 60. do połowy lat 80.? Badacze z nowojorskiego instytutu sugerują, że dużą rolę odegrał tutaj upadek obyczajów spowodowany rewolucją seksualną. Czytamy w raporcie, że „wzrost przypadków seksualnej przemocy w latach 1960 i 1970 był spowodowany przez zjawiska zachodzące generalnie w amerykańskim społeczeństwie. Wzrost nadużyć seksualnych jest paralelny do wzrostu innych »dewiacyjnych« zachowań, takich jak używanie narkotyków i przestępczości, a także zmian w zachowaniach społecznych, takich jak wzrost przedmałżeńskich kontaktów seksualnych i rozwodów”.

To niecały obraz, oczywiście. Gdyby Kościół nie przechodził zamętu w kwestiach doktrynalnych i moralnych od końca lat 60. do wyboru Jana Pawła II w 1978 r. byłby lepiej przygotowany do walki z opłakanymi skutkami swobody seksualnej głoszonej w latach 60. Gdyby Kościół nie przyjął niezdrowych wzorów klerykalizmu, mógłby wprowadzić w seminariach programy, które wyeliminowałyby niezdolnych do kapłaństwa. Gdyby Kościół w kreowaniu swoich liderów przywiązywał większą wagę do ewangelicznej gorliwości, miałby biskupów mniej skłonnych do naśladowania otaczającej kultury z jej przekonaniem, że sprawców ciężkich seksualnych nadużyć można jakoś „naprawić”. Wszystko to można i należy powiedzieć.

Ale jeśli dziennikarze, którzy opowiadają o kościelnych nadużyciach od prawie 10 lat, są szczerze zainteresowani zapobieganiem odrażającemu przestępstwu seksualnego wykorzystywania dzieci i młodzieży, to powinni solidnie, głęboko i do bólu przyjrzeć się seksualnemu libertynizmowi – podstawowej postawie kulturowej amerykańskiej lewicy od dwóch pokoleń. „Postępowi” katolicy, którzy twierdzą uparcie, że dyscyplinarny i doktrynalny zamęt po Soborze Watykańskim II nie miał nic wspólnego z kryzysem molestowania, mogliby także przemyśleć swoją ocenę tego okresu. Chaos trwający przez półtorej dekady w Kościele był z pewnością czynnikiem, który spowodował ów kryzys. Nie może to być jednak jedyne wyjaśnienie ani samego kryzysu, ani sposobu, w jaki próbowano mu zaradzić.

Homoseksualizm a molestowanie

Raport rzuca niewiele światła na związek problemu molestowania z homoseksualizmem. Uczciwie odnotowuje, że „większość ofiar (81 proc.) stanowiły osoby płci męskiej, co pozostaje w kontraście do danych z innych badań, które stwierdzają, że w USA statystycznie dziewczęta są trzykrotnie częściej narażone na wykorzystywanie niż chłopcy”. Raport podkreśla, że „dane kliniczne nie potwierdzają hipotezy, jakoby księża o orientacji homoseksualnej lub ci, którzy mieli kontakty seksualne z dorosłymi mężczyznami, byli znacznie bardziej skłonni do wykorzystywania seksualnego dzieci niż ci o orientacji lub zachowaniach heteroseksualnych”.

Rzuca się w oczy jakaś niekonsekwencja. 81 proc. ofiar nadużyć seksualnych księży to chłopcy i to nie ma nic wspólnego z homoseksualizmem? Być może nie z punktu widzenia klinicystów (zwłaszcza tych ideologicznie przywiązanych do tezy, że nie ma nic destrukcyjnego w seksualnych zachowaniach homoseksualnych). Próby podejmowane przez niektórych teologów, aby usprawiedliwić obiektywnie niemoralne zachowania, miały na pewno coś wspólnego z załamaniem się dyscypliny kościelnej obserwowanym od końca lat 60. do wczesnych lat 80. Warto pamiętać, że to właśnie w tym czasie Katolickie Stowarzyszenie Teologów w Ameryce (CTSA) opublikowało studium „Ludzka seksualność”, w którym wyraźnie odchodzono od nauki Kościoła na temat cudzołóstwa, masturbacji i czynów homoseksualnych i gdzie znalazło się nawet ciepłe słowo o zoofilii. Czy naprawdę nie ma związku między eskalacją przypadków nadużyć w latach 1960–1980, których ofiarami byli nastoletni chłopcy, a równoległym wzrostem homoerotycznej kultury w amerykańskich seminariach i zgromadzeniach zakonnych w tym samym czasie? Biorąc pod uwagę przesądy panujące na amerykańskich uczelniach (w tym uczelniach katolickich), trudno byłoby wykazać niezbicie ten związek, ale trudno też uwierzyć, że go nie ma. Ta sprawa wymaga poważnej refleksji.

Empiryczne dowody prawdopodobnie nie odciągną uwagi mediów i adwokatów od problemu molestowania nieletnich w Kościele. Dla społeczeństwa byłoby dobrze, by obrońcy rewolucji seksualnej potraktowali na serio kwestię relacji między propagowaniem libertyńskiego stylu życia a obecną plagą. Jeśli omawiany raport wywoła szerszą społeczną refleksję nad faktem, że rewolucja seksualna nie odbyła się bez kosztów społecznych, a jej ofiarami stali się wrażliwi młodzi ludzie, wtedy okaże się, że Kościół, zlecając badanie własnych ciemności, wyświadczył przysługę całemu społeczeństwu amerykańskiemu.

Przedruk za zgodą autora i National Review Online (www.nationalreview.com). Tytuł i śródtytuły od redakcji. Tłumaczenie: ks. Tomasz Jaklewicz

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.