Miał polską duszę

KAI |

publikacja 28.05.2011 08:13

Kard. Stefan Wyszyński miał doskonałą znajomość polskiej duszy i był człowiekiem bardzo otwartym na świat, choć uważany był za człowieka konserwatywnego – mówi KAI kard. Józef Glemp.

Miał polską duszę Jacek Zawadzki/Agencja GN kard. Józef Glemp

KAI: 30. rocznica śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego wzywa do ponownego pochylenia się nad jego spuścizną. Co dziś ze spuścizny Prymasa Tysiąclecia winniśmy nadal realizować? Co wręcz tej realizacji wymaga?

Kard. Józef Glemp: Przede wszystkim trzeba pamiętać o programie Wielkiej Nowenny,która stanowiła szeroką katechizację społeczeństwa w sensie ugruntowania prawd, wynikających z tekstu „Ślubowań”. Ich powtórzenie w 300-lecie ślubów Jana Kazimierza stało się podstawą do zawierzenia całego narodu na zakończenie Millennium. To jest wielkie dzieło Księdza Prymasa Wyszyńskiego, które zostało utrwalone w polskim myśleniu i duchowości.

Wielka Nowenna wyrastała z duchowości maryjnej. Prymasa Wyszyńskiego nie można zrozumieć bez jego dewocji do Matki Najświętszej. Cześć do Maryi nie była płytką dewocją, ale głębokim i teologicznym zawierzeniem Matce Bożej, osobistym i społecznym.

Wielka Nowenna była inspiracją do przebudzenia religijnego, które obserwowaliśmy jeszcze wyraźniej w kilkanaście lat później podczas pielgrzymek Jana Pawła II do ojczyzny...

– Bez wątpienia i za to należy się Prymasowi ogromna wdzięczność. Warto jednak pamiętać, że Nowenna przed tysiącleciem chrztu Polski nie tylko umacniała nasze przywiązanie do religii, ale była wezwaniem do podniesienia się narodu z całego szeregu upadków, grzechów i słabości.

Mówi Ksiądz Prymas o dziejowym znaczeniu Wielkiej Nowenny. Czy dzisiaj pewien tego typu ruch nie powinien ponownie zostać podjęty – szczególnie wobec obserwowanego kryzysu życia publicznego w Polsce?

– Wydaje się, że taka inicjatywa byłaby potrzebna. W Episkopacie prowadzi się wiele debat na ten temat. Jednak pamiętać trzeba, że nie może to być mechaniczne przeniesienie haseł sprzed 40 lat. Trzeba wziąć pod uwagę inne okoliczności. Mamy dobę internetu, a Kościół staje wobec nowych wyzwań i musi mówić nowym językiem. Mam na myśli zagadnienia związane z życiem małżeńskim, z kwestią własności czy z ekonomią w dobie globalizacji. Wobec niektórych zjawisk brakuje nam nawet odpowiedniego słownictwa teologicznego.

Jednak najpoważniejsze dziś – moim zdaniem – niebezpieczeństwo polega na tym, że w imię relatywizmu dąży się do likwidacji wszelkich zasad, tych które od wieków stanowiły fundament. Poczynając od szacunku dla życia, rozumienia małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety, własności czy etyki w życiu ekonomicznym. Problem ten akcentuje dziś bardzo silnie Benedykt XVI.

Dotykamy tu także bardzo ważnego problemu, pozycji Kościoła i duchowieństwa dziś w kształtowaniu przyszłego ustroju.

Co Ksiądz Prymas ma na myśli?

– Trzeba ukazać te cnoty i dobro, które ludzkość od wieków zawdzięcza Kościołowi. Tymczasem dziś, więcej niż o zasadach głoszonych przez Kościół, mówi się o pedofilii w jego szeregach. Kościół usiłuje się przedstawić nie jako instytucję głoszącą wartości, ale jako środowisko przestępców. A tymczasem – jak wykazały liczne badania – pedofilia wśród księży występuje o wierze rzadziej niż w innych środowiskach. Jest jakimś „ułamkiem” na tle innych środowisk. Zapomina się, że niemal trzy tysiące polskich kapłanów zginęło w obozach koncentracyjnych. A złożyli ofiarę ze swego życia wyłącznie za to, że służyli ludziom i Bogu. Nie można tego przekreślić.

Co najbardziej Ksiądz Kardynał cenił u Prymasa Wyszyńskiego?

– Równowagę, przemyślane decyzje, to że nie zmieniał decyzji pod wpływem chwili czy nacisków. Imponowała mi jego ogromna pracowitość, przy niezbyt tęgim zdrowiu. Także jego otwartość. Znał bardzo dobrze wiele środowisk w całej Polsce. Z wieloma z nich podtrzymywał kontakty, z ludźmi o różnych poglądach i zapatrywaniach. Nie był zamknięty w jednym kręgu.

Był człowiekiem bardzo otwartym na świat, choć uważany był za człowieka konserwatywnego. Niektórzy bali się go jako „czerwonego kardynała”, niebezpiecznego, przenikniętego duchem komuny. Był zwolennikiem reform i zaprowadzenia nowego ładu. To, co podziwiam u niego to jednak postawę kompromisu, liczył na to, że w tym kompromisie Kościół może wygrać. To go różniło od niektórych, uchodzących za nieugiętych pasterzy Kościoła w innych krajach socjalistycznych. Jednak ta „elastyczność” naszego Prymasa wyszła na dobre Kościołowi. Dzięki niej udało się wyhamować te ciosy, które Kościół mogły zniszczyć.

Poza tym kard. Wyszyński miał doskonałą znajomość polskiej duszy i mógł na tę duszę liczyć. Liczył, że te instytucje, które nawet miały na celu niszczenie Kościoła, mimo wszystko Kościołowi będą służyły. Tak było np. z obsadzeniem wikariuszy kapitulnych po zdjęciu administratorów apostolskich na Ziemiach Zachodnich. Prymas żadnego nie kwestionował, wszystkich zatrzymał, co było ryzykowne. Naturalnie, czynił to za wiedzą Stolicy Apostolskiej. Jego intuicja jednak sprawdzała się. To była mądrość Prymasa, bo znał na wskroś duszę ludzką i mądrość ludzi, nawet tych, którzy decydowali się na współpracę z reżimem. W końcu okazywało się, że nie zawsze uderzali oni w Kościół, jak tego chciał komunizm, ale pracowali na jego rzecz.

Podobnie było z Akademią Teologii Katolickiej, która została utworzona, by w perspektywie stanowić „drugi Zagorsk”, by wyrzucić teologię z uniwersytetów i skomasować w jednym miejscu. Także seminaria i inne uczelnie miały się tam znaleźć. Prymas pozwolił ATK funkcjonować, za co był krytykowany. Przewidywał jednak, że ATK będzie ośrodkiem, gdzie prawdziwy duch Kościoła zwycięży. I tak się stało, bo zawierzył ludziom, których znał. To dodatkowy motyw, by uczelnia ta nosiła dziś nazwę Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.