Oczy Zemeda

Urszula Rogólska; GN 18/2011 Bielsko-Biała

publikacja 30.05.2011 06:30

Jedno spojrzenie w oczy tego malucha – i już po tobie. Potem spojrzenie w oczy jego mamy i już wiesz – ukradli ci serce. Gdziekolwiek byś nie był, ono będzie się wyrywać do tamtych oczu.

Oczy Zemeda Bożena i Stanisław Kotlarczykowie Jedno spojrzenie w oczy tego malucha – i już po tobie. Potem spojrzenie w oczy jego mamy i już wiesz - ukradli ci serce. Gdziekolwiek byś nie był, ono będzie się wyrywać do tamtych oczu.

Ostrzegali nas: idziecie do gimnazjum? To będzie masakra. Przygotujcie się na najgorsze... – wspomina dziś Bożena Kotlarczyk. Jadąc w najbardziej dzikie i niedostępne dla cywilizacji miejsca świata, nie czują żadnych obaw. Ale to ostrzeżenie kazało się im solidnie przygotować. Nastawili się na „masakrę” w wykonaniu gimnazjalistów z Bielska-Białej-Kamienicy. – Wyjeżdżaliśmy od gimnazjalistów ze łzami w oczach. I nie były to łzy rozpaczy, a ogromnego wzruszenia po tym, co nas tam spotkało – dodaje Stanisław Kotlarczyk.

Gimnazjaliści z Kamienicy wiedzieli, że przyjedzie do nich z niedalekich Kobiernic małżeństwo, które opowie im o Etiopii, o jej mieszkańcach, o tym, że tamtejsza rzeczywistość jest zdecydowanie inna od naszej. Przygotowywali się do tego spotkania już wcześniej. Kiedy zobaczyli na zdjęciu malutkiego Zemeda, wpadli na pomysł pomocy. Dziewczyny napiekły ciast, razem z chłopakami urządziły kiermasz. – Nie przesadzam, trudno było opanować wzruszenie, kiedy odbierałem kopertę, w której było 245 zł zebranych przez dzieciaki – mówi Stanisław. – Bożena robiła zdjęcia. Obiecaliśmy gimnazjalistom, że w Etiopii pokażemy je Tiruok, mamie Zemeda. Zrobimy wtedy także jej zdjęcie i przyślemy do Kamienicy.

Fotoposzukiwania

Od zdjęć się zaczęło i to one połączyły na dobre codzienność Bożeny i Stanisława, Etiopię oraz wiele miejsc w Polsce i na świecie. Ich pasją są podróże. Nie takie z hotelem, pełnym wyżywieniem, przewodnikiem, fotografowaniem w wyznaczonych punktach widokowych. Jeżdżą sami. To najlepsza droga do poznania ludzi i ich kultury. Najczęściej nie sypiają w hotelach, nie rezerwują noclegów. Przyciągają do siebie dobrych ludzi. I gdziekolwiek wracają, zabierają ze sobą papierowe odbitki zrobionych wcześniej zdjęć. I z takim zdjęciem – czasem po latach – szukają sfotografowanych ludzi.

– Muszę jechać do tej Etiopii – uparł się Stanisław, kiedy zobaczył zdjęcia wykonane przez Bożenę podczas jej wyprawy w 2007 roku. Swoich, zrobionych w tym samym czasie w innej części świata, nawet nie miał zamiaru pokazywać. Tak bardzo urzekło go to, co zobaczył. Postanowili wrócić do Etiopii razem. Stanisław nie do końca rozumiał żonę, która spakowała kilka własnych rzeczy. Większość bagażu stanowiły ubrania, z których wyrósł ich syn.

Skarb i złoto

Tiruok to w miejscowym języku – złoto. Tak ma na imię mama Zemeda. Mieszkają w Lalibeli – dwa dni samochodem i cztery autobusem od stolicy Etiopii, Addis Abeby. Ciemnoniebieskie oczy malucha urzekają każdego, kto na niego popatrzy. – To dzięki Zemedowi wydarzyło się wszystko, co trwa do dziś – mówi Bożena. Rozbrajające oczy chłopczyka kontrastowały ze spojrzeniem Tiruok. Zapalenie rogówki sprawiało, że Tiruok traciła wzrok...

Choroby oczu i skóry, wynikające z niewystarczającego poziomu higieny, gigantycznie powiększone tarczyce w wyniku niedoboru jodu (niemal cała Etiopia położona jest w górach), źle gojące się rany, a do tego brak dostępu do służby zdrowia – to codzienność także tej części Afryki. Bożenę i Stanisława przyciągnęły tu oczy Zemeda. I to one otworzyły ich własne oczy na problemy Etiopczyków. Wtedy nie zastanawiali się długo. Zorganizowali samochód i wzięli Tiruok i Zemeda w dwudniową podróż do szpitala w stolicy.

Było jeszcze miejsce w samochodzie. Postanowili więc zabrać 12-letnią dziewczynkę z mocno powiększoną tarczycą. Po wizycie w jej domu ich przewodnik delikatnie zasugerował: – Chyba tutaj jest większy problem... Zabrali brata dziewczynki, cierpiącego na zaawansowaną grzybicę kości. Nieleczona rana skończyłaby się gangreną. W tych warunkach nie sposób wówczas musiałby umrzeć. Udało się pomóc i Tiruok, i chłopakowi.

– Kiedy przyjechaliśmy do Etiopii trzeci raz, Tiruok zobaczyła nas swoimi zdrowymi oczami po raz pierwszy. Zamurowało nas, kiedy rzuciła się do nóg, dziękując... – wspominają. Szeroko otwarte oczy Etiopia nie dawała im spokoju. W Polsce prowadzą własną firmę. Postanowili dzielić się tym, co mają. Założyli specjalne konto, z którego co miesiąc Tiruok wypłaca w Lalibeli określoną kwotę, by zapewnić godne życie sobie i synkowi.

Tam, w Afryce, nikt ich o pomoc nie prosił. Kiedy lepiej poznali codzienność swojego przewodnika Teferry, postanowili wspomóc finansowo jego naukę na studiach. Innemu Afrykańczykowi w dowód wdzięczności podarowali pieniądze na krowę. Kiedy wrócili po jakimś czasie, właściciel koniecznie chciał im pokazać, że słowa dotrzymał – za pieniądze kupił krowę. Oznaczył ją... wypalonym logo firmy Stanisława i Bożeny. Jeden z chłopaków, z którym się zaprzyjaźnili, powiedział, że byłoby spełnieniem jego marzeń, gdyby zechcieli przyjechać na jego ślub. Obietnicy dotrzymali.

Od 2007 roku Stanisław był w Etiopii dziewięć razy. Nie czuje się ferenji – obcy (w etiopskim języku urzędowym, amharskim), ale habesha – swój. Ich bezinteresowność i pomoc okazywana potrzebującym pociąga innych. Dziś wspólnie z nimi Etiopczykom pomagają spotkani w Afryce i Polsce lekarze, biznesmeni, podróżnicy. – Lawina ruszyła i dlatego zdecydowaliśmy się na kolejny krok – opowiada Stanisław. – Poznałem w Addis okulistkę, Etiopkę, która wykształciła się w Polsce. Przedstawiłem jej nasz nowy pomysł.

 

Dzięki okulistce z Etiopii, a także znajomym lekarzom z Anglii i pomocy wielu Polaków, którzy gromadzili pieniądze i inne artykuły medyczne, 9 maja wyruszy z Addis do Lalibeli sztab lekarzy, którzy w miejscowym pomieszczeniu, noszącym miano szpitala, wykonają około siedemdziesięciu operacji oczu. – Operacja jednego oka, to koszt około 200 dolarów. Oczywiście chorych znalazłoby się w okolicy znacznie, znacznie więcej niż 70. Zobaczymy, jak przebiegnie pierwsza akcja – mówią podróżnicy z Kobiernic.

To przyjemność

Nie oczekują podziękowań, nie szukają „sławy”. Dla nich pomaganie, to oczywistość. Ale jeśli ich pomysł pomoże innym w podjęciu decyzji o dzieleniu się tym, co sami mają...? Warto o tym mówić wszędzie. – Nie musimy od razu pomagać całemu światu. Można zacząć od jednej osoby, od czegoś niewielkiego – mówi Bożena i zastanawiając się z uśmiechem dodaje: – Czy my jesteśmy bezinteresowni...? Takie pomaganie to przyjemność. Podczas spotkań z Afrykańczykami dostajemy tyle nowych sił, dobra, że to my się czujemy obdarowani!

Osoby, które chciałyby się włączyć w akcje pomocy Etiopczykom organizowaną przez Bożenę i Stanisława (finansowo bądź – np. lekarze różnych specjalizacji – swoją wolontaryjną pracą), zapraszamy do mejlowego kontaktu z naszą redakcją: urogolska@goscniedzielny.pl lub bielsko@goscniedzielny.pl.