Będę krzyczał!

Joanna Bątkiewicz-Brożek.

GN 18/2011 |

publikacja 08.05.2011 20:34

O znaczeniu pontyfikatu Jana Pawła II z prof. Andreą Riccardim* rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek.

Niebawem w Polsce ukaże się nakładem Edycji św. Pawła obszerna biografia Jana Pawła II autorstwa prof. Andrai Riccardi fot. pap/EPA/CLAUDIO PERI Niebawem w Polsce ukaże się nakładem Edycji św. Pawła obszerna biografia Jana Pawła II autorstwa prof. Andrai Riccardi

Prof. Andrea Riccardi: – Olbrzymie! Po pierwsze to dowód uznania wielkiej postaci, która symbolizuje nadzieję w naszym świecie. Jan Paweł II jest niczym bolesne laboratorium historii Polski, naznaczonej przez wojny, okupację nazistowską i dyktaturę komunizmu. To koło cierpienia przyczyniło się do wzrostu nadziei w waszym narodzie. Jan Paweł II jest ikoną przewrotu w Kościele, zmiany kierunku myślenia. Bo kiedy przyjechał do Rzymu, nie cieszył się popularnością.

W jakim sensie?
– Karol Wojtyła w kręgach kościelnych nie należał do uwielbianych osobowości. Mówiło się o nim z przekąsem: „ten Polak”. Utożsamiano go z nieco zacofanym światem kościelnym, nie był na czasie, nie szedł z postępem. Wreszcie pochodził z kraju, który nie wpływał na losy świata. Był postrzegany jako tradycjonalista i konserwatysta. Ktoś nawet napisał, że jego celem była „restauracja Kościoła”. Szybko jednak wszyscy zorientowali się, jak wielką siłę i potężną wiarę ma ten człowiek. Pamiętam, jak jeden z włoskich kardynałów, po powrocie z pierwszej papieskiej pielgrzymki do Polski w 1979 r., opowiedział mi, jak Jan Paweł II patrząc na tłumy pielgrzymów w Częstochowie westchnął do niego: „Tego chcemy dla Włoch!”. Ów kardynał z przerażeniem mówił wszystkim potem: „Czy ten papież chce, żebyśmy wszyscy stali się Polakami?”.

Co zadecydowało o zmianie postrzegania Papieża Polaka?
– 13 maja 1981 r. Po zamachu ludzie uświadomili sobie, że ten papież, „ten Polak”, zmieniał historię świata i że były to zmiany na tyle poważne, że ktoś próbował go za to zabić.

Ale przecież kiedy Jan Paweł II obejmował Stolicę Piotrową, mówiło się z entuzjazmem, że „to słońce wschodzi nad Kościołem i światem”. Jak się to ma do sceptycyzmu, o którym Pan mówi?
– To prawda, w 1978 roku Kościół Europy pogrążony był w kryzysie. Na Wschodzie z powodu prześladowań komunizmu, na Zachodzie z powodu rewolucji seksualnej i sekularyzacji. Z postępem tzw. modernité i ekonomicznej prosperity kończyła się religia. Młodzież przestała uczestniczyć w życiu Kościoła, a księża opuszczali masowo jego bramy. A wszystko dlatego, że dominowało przekonanie, iż Kościół musi dostosować się do nowoczesnego świata, by nie wypaść z tzw. obiegu. Pamiętam, że jeden z intelektualistów francuskich w 1977 r. napisał książkę pod znamiennym tytułem „Chrześcijaństwo się kończy”. I faktycznie w sensie pozytywnym Wojtyła przywrócił Kościołowi dumę z wiary. „Nie lękajcie się” – to było nie tylko wezwanie, ale przesłanie nadziei, zachęta do walki z lękami. Ale nie można zapominać, co działo się w Trzecim Świecie. Afryka, Ameryka Łacińska, gdzie w Meksyku stoczyła się pierwsza batalia Jana Pawła II.

Jak dzisiaj Kościół może odczytywać przesłanie błogosławionego papieża?
– Wojtyła był wielkim Europejczykiem, który wierzył w zjednoczenie tego kontynentu, kiedy był podzielony. To jedyny papież XX wieku, który odniósł zwycięstwo na planie politycznym, choć polityki nie uprawiał. On udowodnił, że wiara przeżywana autentycznie jest w stanie zmienić historię świata i życie pojedynczych ludzi. W tym sensie przed nami wielkie zadanie. Kultywować pamięć o Wojtyle oznacza wynosić na piedestał wielkość chrześcijaństwa, przeżywanego z wiarą, modlitwą na ustach, ale również jako dar i ofiara z siebie dla innych. Wojtyła swoje życie traktował jako dar. Dowodził, że nie można być chciwcem, skąpcem, egoistą.

Wspólnota św. Idziego widać realizuje to papieskie wołanie w pełni. Co najbardziej w nim cenicie?
– Miłość do człowieka. To nie były puste deklaracje, on kochał każdego z osobna, nigdy nie krytykował nikogo, co najwyżej konkretne działania. Nie człowieka. W czasie pontyfikatu w czasie audiencji spotkał się z 18 milionami osób! Był człowiekiem, który szukał innych, przyjaciół, nie chciał robić wszystkiego sam. Dla nas, trzydziestolatków, czas na początku pontyfikatu, to było jak odkrycie: pojawił się ktoś, kto nas słuchał, duszpasterz z krwi i kości. Widzieliśmy w nim wielkiego wizjonera, w sensie pozytywnym tego słowa, i proroka. Potrafił odczytywać znaki czasu.

Ale czy my dzisiaj potrafimy odczytać znaki, które nam pozostawił?
– Z pewnością dzisiaj potrzebujemy czegoś, co nazywam „światłem od Wojtyły”, by zrozumieć głębię tego, co nam chciał przekazać. Światłem, bo dzisiaj żyjemy jakby pogrążeni w szarości i mgle i, co gorsza, zachowujemy się tak, jakby nam to nie przeszkadzało.

Od śmierci Jan Paweł II wciąż pozostaje na ustach mediów, wiernych. Co więcej, nie unikamy porównań z Benedyktem XVI. Czy obecny papież nie pozostaje nieco w cieniu poprzednika?
– Nie. Myślę, że przeciwstawianie Ratzingera i Wojtyły jest nieporozumieniem. Byli przyjaciółmi, każdy ma inną osobowość. Jan Paweł II powiedział mi kiedyś, że „to ostatni teolog Vaticanum Secundum”. Benedykt XVI nosi na swoich ramionach jakby płaszcz Wojtyły, bo idzie wyznaczoną przez niego drogą. Cenimy bardzo to, że będzie kontynuował tradycje spotkań religii w Asyżu.

Ale z początku nie był entuzjastą tych spotkań.
– W całym Kościele słychać było nieprzychylne komentarze. Tymczasem Wojtyła, poprzez swoje doświadczenie związane z ojczyzną, poprzez przyjaźnie z żydami, zetknięcie z nazizmem, nauczył się, że religie to wielki potencjał, który może także doprowadzić do napięć i konfliktów zbrojnych. Papież dlatego zwrócił się do naszej wspólnoty o zorganizowanie pierwszego spotkania w Asyżu, gdzie w 1986 r. modlili się przedstawiciele wszystkich religii świata. Do jednego Boga. Na ten dzień zawieszono wszystkie konflikty i wojny na świecie. Ci, którzy oskarżali papieża o synkretyzm religijny, moim zdaniem, nie zrozumieli przesłania Jezusa o dążeniu do jedności.

Za spotkania „w duchu Asyżu”, a tym samym kontynuację „Asyżu” obrywał także i Pan, jako spiritus movens. Mimo to Międzynarodowy Kongres dla Pokoju „Ludzie i religie” od 1986 r. odbywa się co roku.
– Kiedy pierwszy kongres odbył się w 1987 r. w Rzymie na zaproszenie papieża, omal nas wtedy nie ekskomunikowano – kuria patrzyła na nas z lękiem. Ale Jan Paweł II pomagał w organizowaniu kongresów. Papież wielokrotnie mnie zapewniał, że obok samej wartości dialogu międzyreligijnego kongresy ukazują, iż chrześcijanie to nie słabi ludzie, ale osoby mające działać w świecie.

Czego Was nauczył Jan Paweł II?
– Utwierdził nas w naszej miłości do ubogich, że warto walczyć życie skazanych na wyroki śmierci, w walce o pokój na świecie. Trzeba powiedzieć, że wielu nas krytykowało i zarzucało, że św. Idzi pretenduje do bycia sekretariatem stanu bis.

Ale dziś bez Was nie da się negocjować pokoju nawet w Libii.
– Z pewnością udało się nam w Mozambiku, omal nie odnieśliśmy sukcesu w Bośni. Ale wracając do pani pytania, Papież Polak nauczył nas, że człowiek nie może pozostawać obojętny na niesprawiedliwość, nędzę i cierpienie innych. Pamiętam, kiedy wszyscy odradzali mu wyjazd do pogrążonego w wojnie Sarajewa, bo to było niebezpieczne, papież powiedział: „Nic mnie to nie obchodzi. Jadę”. A oni na to: „Nie będzie mikrofonów, jak, Ojcze Święty, chcesz mówić do ludzi?”. A papież na to: „Będę krzyczał!”. Tę scenę noszę całe życie w sercu – daje mi siłę, by nie rezygnować i iść dalej.

* Prof. Andrea Riccardi jest założycielem Wspólnoty św. Idziego w Rzymie. Pracuje na Uniwersytecie Sapienza w Rzymie

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.