Pałac Intensywnej Miłości. W hospicjum fundacji Gajusz celebruje się każdą chwilę życia

Agnieszka Huf

GN 40/2023 |

publikacja 05.10.2023 00:00

Za siedmioma skrzyżowaniami, za siedmioma łódzkimi wieżowcami stoi sobie Pałac. W środku, jak na każdy prawdziwy pałac przystało, mieszkają Książęta i Księżniczki. I choć ich życie będzie krótkie, to opiekunowie wiedzą, że nie o długość życia w życiu chodzi.

Różowy flaming z elewacji Pałacu stał się elementem logo Fundacji Gajusz. Henryk Przondziono /foto gość Różowy flaming z elewacji Pałacu stał się elementem logo Fundacji Gajusz.

Każda historia ma swoje imię. Imię tej opowieści to Paulinka – mała, może dwuletnia dziewczynka z domu dziecka, leżąca w szpitalu obok Gajusza – syna Tisy Żawrockiej-Kwiatkowskiej, który trafił na onkologię jako dziewięciodniowy noworodek. On miał szczęście – miał opiekę kochającej mamy. Paulinka umierała sama. Walka o życie Gajusza trwała miesiącami. Zdesperowana Tisa pobiegła pewnego dnia do pobliskiego kościoła i obiecała Bogu, że jeśli jej syn przeżyje, ona zacznie pomagać dzieciom takim jak Paulinka, bo żadne dziecko nie powinno odchodzić samo, krzycząc z bólu i przerażenia. Kilka dni później wyniki jej syna nieoczekiwanie znacznie się poprawiły. Tisa nie rzuca słów na wiatr, dlatego gdy Gajusz całkiem wrócił do zdrowia, wzięła się za realizację obietnicy. Zaczęło się od poszukiwania wolontariuszy dla dziecięcych oddziałów onkologicznych. Dziś – 25 lat później – Fundacja Gajusz to trzy hospicja: stacjonarne, domowe i perinatalne, Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny Tuli Luli, Centrum Terapii i Pomocy Dziecku i Jego Rodzinie Cukinia, program dla rodzeństw, dla dzieci, które pokonały raka i potrzebują pomocy w powrocie do normalnego życia. Tylko w 2022 roku opieką Gajusza objętych było 1125 dzieci. Fundacja zatrudnia 160 pracowników, pomaga im ponad 250 wolontariuszy. A maleńki Gajusz, od którego wszystko się zaczęło, ma 27 lat i jest prawnikiem.

Życie krótkie, ale piękne

Takie miejsca w Polsce są tylko cztery – w Lublinie, Rzeszowie, Gdyni i właśnie tu, w Łodzi. Pod opiekę hospicjum stacjonarnego trafiają najciężej chore dzieci, najczęściej takie, których rodziców przerósł ciężar opieki nad nimi i zrzekli się praw. Ale nie tylko! Jednym z mieszkańców Pałacu jest czteroletni książę Arturek. Ma mamę, tatę i starszego braciszka Rysia – wszyscy kochają go do szaleństwa. I właśnie z tej miłości powierzyli go pod opiekę hospicjum. Właśnie tak – powierzyli pod opiekę, nie żadne „oddali”. Stan Arturka był tak poważny, że ich rodzinny dom zamienił się w szpital, a i tak nie potrafili ulżyć chłopcu we wszystkich jego cierpieniach – mimo ich starań krzyczał kilkanaście godzin na dobę, sąsiedzi regularnie grozili wezwaniem policji. Rodzice zrozumieli, że ich rodzina wisi na włosku. Ale gdy poznali Pałac, od razu wiedzieli, że ich syn będzie tu Księciem, a nie jednym z setek pacjentów, traktowanych rutynowo. Kiedy przyjechali, nad nowym łóżkiem chłopca wisiały już proporczyki z napisem „Witamy Arturka”. Dziś Artur ma opiekę – najlepszą, dobrane leki sprawiły, że dziś już nie krzyczy! – a bliscy odwiedzają go tak często, jak tylko mogą, i zajmują się tym, co  potrafią najlepiej: kochaniem. W Pałacu czekają specjalne pokoje, w których rodzice mogą mieszkać tak długo, jak tylko tego chcą, i być blisko dziecka, nie martwiąc się o sprawy medyczne – nad nimi czuwają specjaliści.

Julia Rajska z czułością dba o Marysię – najmniejszą Księżniczkę.   Henryk Przondziono /foto gość Julia Rajska z czułością dba o Marysię – najmniejszą Księżniczkę.

Hospicjum – Pałac. Pacjenci – Książęta. To nie tylko słowa stosowane, aby wyróżnić się z tłumu. Za nimi kryje się idea, jaka przyświeca załodze Gajusza: że życie, nawet jeśli jest krótkie, może być piękne. A skoro nie da się dodać dni do życia podopiecznych, to trzeba zrobić wszystko, aby dodać życia do ich dni. Stąd te maluchy, które są najbiedniejsze z biednych – nie dość, że nie mają zdrowia, to jeszcze najczęściej także rodziców – zasługują na wszystko, co najlepsze. Dlatego w Pałacu dba się o piękny wystrój wnętrza, Książęta noszą śliczne ubranka, a zapewniana im opieka wykracza ponad minimum finansowane przez NFZ.

Nim przyjdzie Jej Wysokość Śmierć

Karolina siedzi w wygodnym fotelu, obejmując śpiącego Krystianka. Opiekunki tulenie Książąt mają wpisane w zakres obowiązków, ale wystarczy tylko rzut oka, żeby wiedzieć, że to nie z powodu służbowej konieczności ci dwoje spędzają czas razem. Sala Intensywnej Miłości, czyli pokój, w którym mieszkają dzieci wymagające szczególnie uważnego nadzoru, jest równie przytulna i radosna jak reszta Pałacu. Tylko długi blat wypełniony lekami, strzykawkami i urządzeniami, których nazw nawet nie próbuję odgadywać, przypomina, że oprócz miłości Książęta otrzymują także profesjonalną, medyczną pomoc.

Wszyscy bywalcy Pałacu wiedzą, że po każdego z Książąt pewnego dnia przyjdzie Jej Wysokość Śmierć. Nie jest tu gościem wyczekiwanym, ale gdy już przychodzi, nikt nie ucieka przed nią z krzykiem. Wszyscy tu wiedzą, że ona jest nieodłączną częścią Życia. Książęta trafiają w jej objęcia prosto z czułych ramion cioć, a lekarze – najlepsi z najlepszych! – dbają, aby do ostatniej chwili nie bolało i nie było duszno.

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska hospicjum oddała całe serce.   Henryk Przondziono /foto gość Tisa Żawrocka-Kwiatkowska hospicjum oddała całe serce.

Ale hospicyjne życie nie jest oczekiwaniem na nadejście śmierci, tylko celebrowaniem każdej chwili życia. Asia, Piotruś i Natalka, najstarsi podopieczni hospicjum, w tym roku poszli nawet do szkoły! A raczej szkoła przyszła do nich – każdy ma swoją panią, która prowadzi z nimi „lekcje”. Nie uczą się oczywiście literek i cyferek, ale doświadczają świata tymi zmysłami, które są dla nich dostępne. W przypadku Asi to przede wszystkim dotyk, możliwe, że także słuch, dlatego jej nauczycielka masuje ją, kołysze i śpiewa jej imię. – Dziś Asia ma dobry dzień – aż dwa razy uśmiechnęła się na zajęciach – mówi z dumą jej nauczycielka, a błysk w jej oku nie pozostawia wątpliwości, że to sukces na miarę rozwiązania trudnego zadania z trygonometrii. I właśnie takie sukcesy są tu świętowane. Piotruś, zwany Prezesem, dzisiejszą lekcję odbył w ogrodzie. – Oszukał czas – mówią o nim ciocie, bo choroba, na którą cierpi, zabiera dzieci gdy mają 5, 6 lat. A Piotruś świętował niedawno swoje dziewiąte urodziny! Jego szeroki uśmiech roztapia serce każdego, kto przekracza pałacowe progi. Jak na dziewięciolatka przystało uwielbia samochody. Z babcią Krysią – wolontariuszką, która często go odwiedza – spędza długie godziny za pałacową bramą, obserwując sunące ulicą pojazdy.

Na łóżeczku każdego Księcia wisi kolorowa kartka. „Mam na imię Miłek. Jestem małym wielkim śpioszkiem. Większość czasu spędzam w łóżeczku, więc będę wdzięczny, gdy weźmiesz mnie w ramiona i potulisz chwilkę”. Natalka informuje: „Kocham promienie słońca i kolorowe światełka. Przyjemność sprawia mi słuchanie zabawek dźwiękowych i piosenek z magnetofonu”. Najmniejsza, kilkumiesięczna Marysia, oznajmia światu: „Jestem wdzięczna za twoją uwagę i czułą obecność”. – Uczymy się tych dzieci, wiemy, jaki rodzaj kontaktu preferują – kto chce tylko być trzymany za rękę, kto tulony. A one doskonale wiedzą, że są kochane! – opowiada pałacowa opiekunka Julia Rajska i dodaje, że dzięki godzinom spędzanym w bliskości Książąt ich opiekunowie są w stanie wyłapać najdrobniejsze zmiany ich samopoczucia i zareagować na problem, nim rozwiną się jego pełne objawy. Rozmawiamy, a z korytarza dobiega płacz. Julia mówi dalej, ale z niepokojem spogląda w stronę drzwi. – Przepraszam, to przecież moje dziecko! – zrywa się w końcu, choć wie, że pokrzykująca Asia jest pod świetną opieką innych cioć. – Już w porządku, Asia miała już dosyć wózka na dziś – melduje, kiedy po kilku minutach wraca do rozmowy. – O czym ja to… Aa, żeby tu pracować, potrzebne są empatia i uważność – mówi, ale te słowa są już niepotrzebne. Gest sprzed chwili powiedział więcej niż jakakolwiek opowieść.

Leczymy rodziną

„Leczymy dzieci rodziną” to kolejny program prowadzony przez Gajusza. Bo najlepsza opiekunka nie zastąpi mamy, najcudowniejszy Pałac nie będzie Domem. I choć wydaje się, że znalezienie domu dla chorego dziecka graniczy z cudem, to w Gajuszu tych cudów było już ponad 30! Teraz na swój czeka Natalka, która biegnie przez pałacowy dziedziniec, wymachując różowym flamingiem. Różowe są też okularki, zza których zerkają bystre oczka. Kiedy dostrzega aparat, zaczyna zachowywać się jak rasowa modelka – pozuje, uśmiecha się, obraca, spogląda wprost w obiektyw. Natalka niedawno skończyła dwa latka. Nie wymaga już pobytu w hospicjum, przez ostatnie miesiące stan jej zdrowia ogromnie się poprawił. Opiekunowie wierzą, że dla dziewczynki uda się znaleźć rodzinę zastępczą, która nie wystraszy się jej choroby i zaakceptuje fakt, że w życiu Natalki obecni są jej rodzice – sami nie mogą się nią zajmować, ale odwiedzają ją regularnie i dbają, żeby wiedziała, jak ważna jest dla nich.

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, która 25 lat temu, patrząc na Paulinkę, powiedziała sobie, że żadne dziecko nie powinno umierać samo, dziś nadal w centrum stawia maluchy. Najbardziej interesują ją te „z końca kolejki” – brzydkie, zaniedbane, przeklinające. Takie, na których świat postawił już krzyżyk. Do swoich pomysłów – czasem szalonych, czasem pozornie nierealnych – przekonała tysiące darczyńców, którzy swoimi pieniędzmi przekształcają marzenia w rzeczywistość. Nie godzi się na półśrodki, nie chce, żeby było „jakoś” – stawia na jakość! Powtarza, że leczą miłość i piękno, a do tego praca profesjonalistów. Dlatego zapytana o nowe projekty przeczy – te, które już istnieją, wymagają uwagi i pójścia w głąb, żeby pracować lepiej, skuteczniej, pełniej. Żeby zmieściło się w nich jeszcze więcej miłości – a tej i Tisie, i załodze Gajusza wystarczy jeszcze na długie lata.

Na kilka chwil przed wysłaniem tekstu do druku dowiedzieliśmy się, że poprzedniej nocy Jej Wysokość Śmierć kolejny raz odwiedziła Pałac. Zabrała ze sobą Miłka, małego wielkiego śpioszka...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.