Cały obecny synod zmierza do pytania: ile demokracji w Kościele?

GN 40/2023 |

publikacja 05.10.2023 00:00

O historii i znaczeniu synodów dawniej i obecnie mówi ks. dr. hab. Stanisław Adamiak, historyk Kościoła.

Ks. dr hab. Stanisław Adamiak historyk Kościoła, rektor seminarium duchownego w Toruniu, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Specjalizuje się w historii wczesnego chrześcijaństwa oraz w teologii Tolkiena. Jest wicepostulatorem procesu beatyfikacyjnego ks. F. Blachnickiego. Ks. Michał Sołomieniuk Ks. dr hab. Stanisław Adamiak historyk Kościoła, rektor seminarium duchownego w Toruniu, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Specjalizuje się w historii wczesnego chrześcijaństwa oraz w teologii Tolkiena. Jest wicepostulatorem procesu beatyfikacyjnego ks. F. Blachnickiego.

Jarosław Dudała: Skoro papież ma pełną władzę w Kościele powszechnym, a biskup w swojej diecezji, to po co zwoływać synody?

Ks. prof. Stanisław Adamiak:
Pius XII mówił, że nie potrzebuje współpracowników, ale wykonawców... Zadam panu zagadkę. Kto i kiedy powiedział: „Dzisiejsze relacje społeczne, jakże różne od dawnego patriarchalizmu, bardzo bliskie natomiast zasadom demokratycznym, wymagają zastosowania współczesnej i odpowiedniej metody odnośnie do duchowego ojcostwa kapłanów względem wierzących w Chrystusa”?

Nie wiem.

To fragment ankiety przedsoborowej młodego biskupa Karola Wojtyły napisanej w 1959 r., czyli rok po śmierci Piusa XII. Wniosek z tego zdania jest taki, że skoro relacje społeczne są bliskie zasadom demokratycznym, to coś w Kościele trzeba zmieniać w stronę demokratyczną. To nie znaczy, że Kościół ma się całkowicie do wszystkiego dostosowywać, ale musi to brać pod uwagę; rozeznawać, co jest niezmienne, a co jest związane z warunkami społecznymi danej epoki. To wielkie pytanie. Dlatego biskupi w okresie soboru zastanawiali się, czy działanie na rozkaz można zastąpić czymś lepszym. Cały obecny synod i nasza rozmowa zmierzają do jednego pytania: ile demokracji w Kościele?

Kard. Alfredo Ottaviani, ostatni sekretarz Kongregacji Świętego Oficjum, a potem proprefekt Kongregacji Nauki Wiary (1959–1968) mówił, że struktura Kościoła jest monarchiczna. Generalnie miał rację. Ale to nie znaczy, że elementy demokratyczne w Kościele to jakaś XX-wieczna nowość. Na przykład dominikanie od średniowiecza mają ustrój demokratyczny.

Mało się o tym pamięta. Demokracji bezpośredniej już się prawie na świecie nie stosuje, a początki demokracji przedstawicielskiej to w dużej mierze właśnie zakony żebrzące z XIII w. Można by powiedzieć, że to jednak specyficzna część Kościoła. To prawda – ale ta część Kościoła istnieje! A udział księży w zarządzaniu diecezjami? A kapituły? Mamy akurat rok kopernikański­ – Kopernik też był kanonikiem. Kapituła na Warmii praktycznie zarządzała dobrami diecezji, do pewnego momentu wybierała kolejnych biskupów. W ważniejszych sprawach biskup musiał pytać ją o opinię. To był system dużo bardziej demokratyczny niż dzisiejszy.

Czyli wprowadzenie elementów demokracji do sprawowania władzy w Kościele nie jest nie do pomyślenia?

Tak, jeśli się tę demokrację weźmie w duży cudzysłów. Mówimy, że nie będziemy przegłosowywać prawd wiary. Ale przecież prawdy wiary były formułowane na soborach. Brali w nich udział zasadniczo biskupi, ale wszystkie sobory pierwszego tysiąclecia były zwoływane przez cesarza, czyli – mówiąc dzisiejszym językiem – przez suwerena. Dziś suwerenem jest cały naród. W tle jest jednak podstawowa zasada, że Kościół zbudowany jest na apostołach, władza w nim łączy się więc ze święceniami, przekazywanymi sobie przez biskupów. W tym sensie monarchiczność w Kościele jest nie do ruszenia.

Monarchie bywają jednak bardzo różne, niekoniecznie absolutne.

Tak! Choćby w Polsce w średniowieczu była monarchia stanowa, później rzeczpospolita szlachecka. Na Zachodzie mieliśmy monarchie absolutne. Obecny ustrój wewnętrzny Kościoła w dużej mierze opiera się na konstrukcji monarchii absolutnej. Nic w tym dziwnego, bo on się kształtował po Soborze Trydenckim, zwłaszcza w XVIII i XIX w. na wzór monarchii absolutnej. Ale może dałoby się go ukształtować bardziej na wzór monarchii stanowej? Takiej, w której rządzi król i nikt tego nie kwestionuje, ale to nie znaczy, że król może wszystko.

W Polsce przez parę wieków król był wybierany w ramach instytucji demokracji szlacheckiej.

Jakiej by władzy w Kościele nie miał papież czy biskupi, to ktoś musi ich wybierać. Dziś w Kościele rzymskokatolickim biskupów mianuje papież. Ale w Kościołach katolickich obrządków wschodnich biskupi są wybierani przez miejscowe synody i zatwierdzani przez papieża. Tak też było przez wieki na Zachodzie. To, że biskup jest mianowany przez papieża, nie jest więc historyczną oczywistością.

Wiele obaw dotyczących obecnego synodu wiąże się z pytaniem, co może zrobić ten synod.

Kościół prowadził dyskusje o tym, co może sobór czy synod, na początku XV w. Po wielkiej schizmie zachodniej, kiedy mieliśmy trzech papieży i dość trudno było ustalić, który ma rację, Sobór w Konstancji zdawał się uważać, że to on jest najwyższą władzą w Kościele. Mimo gorszącego widowiska z trzema papieżami po zażegnaniu schizmy udało się Kościołowi dojść do tego, że najwyższą władzą jest papież, a sobór nie może niczego bez jego zgody. Tak samo synod diecezjalny nie może nic zrobić bez zgody biskupa. Było to trochę jak w niektórych XIX-wiecznych monarchiach, w których był parlament, ale król miał prawo weta absolutnego. W Kościele jest tak samo. Odpowiadam więc: sam synod nie może zrobić nic bez zgody papieża.

A czego się Ksiądz spodziewa? Czego się obawia?

Mam obawę, że program synodu jest za szeroki.

I że się to wszystko rozmyje?

Obawiam się rozmycia albo skupienia na czymś, czego nie oczekiwaliśmy. Pamiętam ostatni synod Benedykta XVI – o nowej ewangelizacji. To dopiero był przykład synodu o wszystkim i o niczym! Jego temat był za szeroki. Jego Instrumentum laboris to był najlepszy dokument opisujący stan Kościoła po Soborze Watykańskim II, jaki czytałem. To było bardzo trzeźwe postawienie problemu. Ale gdy biskupi przyjechali do Rzymu, każdy z nich mówił o czym innym. A później Benedykt abdykował. Franciszek napisał posynodalną adhortację Evangelii gaudium, która była jego dokumentem programowym, ale nie miała za wiele wspólnego z tym synodem.

Może w synodalności chodzi o to, żeby w sposób otwarty wypowiadać swoje opinie i żeby nie było tak, że wygra ta „partia”, która zdobędzie lepszy nieformalny dostęp do ucha decydenta, czyli papieża. Może chodzi o zniwelowanie, a przynajmniej osłabienie mechanizmów dworskich, które papież tak mocno krytykuje.

Na soborze czy synodzie nie ma partii. Ja wiem, że z zewnątrz bywa to tak odczytywane, że pewne partie istnieją. Ale to nie jest takie proste. Bo jeden biskup może mieć w jakiejś sprawie poglądy zbieżne z jakąś grupą, a w innej sprawie zupełnie rozbieżne. Kościół jest ogromną organizacją, bardzo skomplikowaną. Na pewno synod jest okazją, by niektóre poglądy wybrzmiały i skonfrontowały się ze sobą. Jest czymś wskazanym, żeby rozmawiać wprost. Ale jest coś jeszcze: wielką tradycją Kościoła od samego początku było dążenie do jednomyślności. W Kościele nie jest tak jak w Sejmie, że 231 głosów wygrywa z 229 głosami. Czasem większość ustępuje dla zachowania jednomyślności.

Kard. Blase Cupich, arcybiskup Chicago, mówi, że synod to „starożytna rzeczywistość” i dlatego nie ma co się jej bać. Czy współczesny synod to jest to samo, co było na przykład w IV w.?

Niezupełnie. Starożytne synody w ogromnej większości składały się z biskupów, czasem biskupów i prezbiterów. Z drugiej strony one rzeczywiście były często bardziej niezależne od centralnej władzy papieskiej niż te dzisiejsze. Na przykład synody afrykańskie za czasów św. Augustyna bardzo zazdrośnie strzegły swych uprawnień sądowych. To były m.in. sądy biskupów nad innym biskupem tej samej prowincji. Od ich orzeczeń nie można się było odwołać nawet do papieża.

Współczesny synod nie jest też tak bardzo sklerykalizowany.

Trudno to jednak porównywać, bo starożytne duchowieństwo było grupą szerszą i bardziej zróżnicowaną niż dzisiejsze. Wielu duchownych było żonatych. W kościołach wschodnich tak jest do dziś. Na synodach zbierali się więc ci, którzy byli odpowiedzialni za Kościół. W dzisiejszym Kościele – także w Polsce – mamy ludzi odpowiedzialnych za Kościół, którzy nie są duchownymi, choćby w ruchach kościelnych. Na przykład w Ruchu Światło–Życie nikt nie musi uczyć synodalności, bo ona w nim jest, choć nikt tego tak nie nazywa. Niektóre funkcje są z wyboru. Są też zgromadzenia, na których określa się kierunki itd. Nie przeszkadza to temu, że funkcję kierowniczą sprawują duchowni. Wykształceni, dojrzali chrześcijanie, także redaktorzy mediów katolickich, mają Kościołowi coś ważnego do powiedzenia i dobrze by się stało, gdyby zostali wysłuchani. Metody prowadzenia konsultacji mogą być różne. Myślę, że zwłaszcza po pandemii nie do przecenienia są prawdziwe spotkania twarzą w twarz. Zoom czy Skype to nie to samo. Przecież najważniejsze rzeczy nie dzieją się na sali plenarnej, tylko w komisjach i kuluarach. Tak też było podczas Soboru Watykańskiego II. To się działo m.in. w słynnych barach kawowych urządzonych w bocznych nawach bazyliki św. Piotra, a nazywanych przez uczestników „Bar-Abba” i „Bar-Iona”. Ze spotkania i z dialogu zawsze rodzi się nowa jakość.

jaroslaw.dudala@gosc.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.