Telefon wszelkiej pomocy

GN 15/2011 Gdańsk

publikacja 05.05.2011 06:30

Remigiusz Kwieciński prowadzi zakład fotograficzny. Wykonuje zdjęcia, ale potrafi też naprawić aparat. Pomimo zabiegania kilka nocy w miesiącu poświęca tym, którzy muszą przystanąć…

Telefon wszelkiej pomocy Ks. Sławomir Czalej Liczy się empatia. Osobie w sytuacji kryzysu równie skutecznie jak psycholog mogą pomóc stoczniowiec czy bibliotekarka.

Ks. Sławomir Czalej: Kiedy po raz pierwszy odebrałeś telefon zaufania?

Remigiusz Kwieciński: – To było 20 lat temu. Wyrzucono mnie z pracy w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego, któremu podlegały zakłady naprawy sprzętu fotograficznego. W 1990 r. zacząłem pracować na własny rachunek i współpracować z telefonem zaufania.

Ale 20 lat temu chyba miałeś więcej czasu niż dzisiaj?

– Paradoksalnie tak. Ja w ogóle często zadaję sobie pytanie o czas. Mamy go wszyscy tyle samo, wszyscy podlegamy tym samym ograniczeniom i jest to chyba kwestia ustawienia sobie priorytetów. Niemniej przyznaję – nie jest to łatwe. Staram się znaleźć czas na dyżur i biorę tylko te nocne, od 21 do 6 rano, a po nich prosto do pracy. Bo wcześniejsze są od 16 do 21. Ponadto od dwóch lat jestem kierownikiem telefonu zaufania. Trudno też znaleźć czas na sprawy urzędowe, ot, chociażby na organizowanie szkoleń dla osób w nim pracujących.

A dlaczego przychodzą ludzie, żeby dyżurować przy telefonie? Czy jest to telefon świecki?

– Tak, świecki. Kiedy w 1967 r. zakładał go na Pomorzu „ojciec” telefonu zaufania w Polsce, prof. Tadeusz Kielanowski, z ówczesnej Akademii Medycznej, partia uważała go za swojego człowieka. Był on zresztą wojującym ateistą, dopóki nie odszedł pojednany z Bogiem, ale to już abp Tadeusz Gocłowski mógłby o tym więcej powiedzieć… W każdym razie on firmował przedsięwzięcie, choć większość osób dyżurujących wywodziła się wówczas z duszpasterstwa akademickiego oo. pallotynów w Gdańsku. Wydaje mi się, że dzisiaj istnieją dwa rodzaje motywacji, żeby tu pracować. Pierwszy dotyczy pewnie osób z duszpasterstw, które w ten sposób chcą służyć Panu Bogu. Ale są i ludzie, którzy w ten sposób chcą też pomóc… sobie.

Ale telefon zaufania to miejsce, czy tylko numer?

– Zdecydowanie miejsce.

Czy konieczne są specjalne predyspozycje?

– Umiejętność słuchania z uwagą. Ale nie tak, jak nasi politycy czy celebryci, żeby w chwili na oddech rozmówcy wcisnąć swoje trzy grosze. Kiedy zakładano w Gdańsku pierwszy taki telefon, podobny powstawał także we Wrocławiu. Jednak obydwie instytucje różniło wszystko. Gdański był bowiem oparty na wolontariacie, choć wtedy to słowo jeszcze nie istniało, i nazywano go społecznym. Natomiast ten we Wrocławiu był telefonem profesjonalnym. Toczyło się wiele dyskusji, który jest lepszy. Co się okazało? Wiem to na podstawie przeprowadzonych badań. Kiedy dzwoni ktoś w ostrym kryzysie psychicznym, to wysłuchanie tej osoby, wczucie się w jej sytuację jest tak samo skuteczne, gdy robi to zarówno wolontariusz amator, jak i zawodowy psycholog. Są u nas ludzie różnych zawodów, psycholodzy, pedagodzy, ale także pracownik stoczni czy biblioteki.

A ksiądz?

– Korzystamy ze wsparcia ks. dr. Jana Uchwata, ale ksiądz przy telefonie nie dyżuruje. Była w Sopocie próba stworzenia katolickiego, duszpasterskiego telefonu zaufania, ale nie powiodła się. Wolałbym utrzymać świecki charakter tego telefonu, bo wydaje mi się, że nie ma znaczenia, czy człowiek potrzebujący pomocy jest wierzący, czy też nie.

Okazuje się, że czas postu, kiedy różne grupy ewangelizacyjne prowadzą w parafiach rekolekcje, owocuje również wzmożoną potrzebą porozmawiania. Niczym w telefonie.

– Jako animator jednej z takich grup ewangelizacyjnych zauważyłem, że ludzie otwierając się, mówią często o swoich trudnych doświadczeniach życiowych. O swojej trudnej sytuacji zdrowotnej czy finansowej. Widać, że ludzie są zestresowani. Dlatego mówiłem im o telefonie zaufania, że kiedy jest im ciężko, w środku nocy, gdy nie mogą zasnąć, bo przeżywają swoje trudności, które mieli za dnia, wówczas wystarczy wziąć słuchawkę. I podzielić się z kimś zupełnie

anonimowo.

Pracujecie anonimowo?

– Zapomniałbym o tym powiedzieć. Jesteśmy zobowiązani do zupełnej anonimowości. Nie chwalimy się tymi rozmowami na zewnątrz. Osoba, która do nas dzwoni, nie musi się przedstawiać. My sami pracujemy albo pod pseudonimami, albo pod własnym imieniem, to zależy od dyżurnego.

Masz pseudonim?

– Teraz tak. Długie lata pracowałem pod imieniem i nazwiskiem. Obecnie jako szef telefonu zostałem twarzą nieco medialną, ludzie zaczęli mnie kojarzyć i nie jest to dobre. W anonimowości jesteśmy posunięci tak daleko, że nie mamy również identyfikacji numerów, czyli nie wiemy, kto do nas dzwoni.

No ale gdyby ktoś chciał popełnić samobójstwo?

– W takiej sytuacji albo w przypadku popełnienia przestępstwa mamy możliwość poproszenia policji o natychmiastową identyfikację telefonu. Normalnie jednak absolutnie tego unikamy.

Korzystaliście kiedyś z pomocy policji?

– Było kilka takich przypadków. W jednym dziewczyna próbowała rozstać się z życiem. Po interwencji dyżurnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku udało się ją uratować.

 

W takich sytuacjach liczy się czas. Ile go trzeba na identyfikację numeru rozmówcy?

– Nie wiem. Ale policja bardzo szybko potrafi ustalić, z jakiego numeru ktoś dzwoni i z kim się łączy. Dzięki Bogu, że są tak skuteczne metody. Mamy świadomość, że to, z czym ludzie do nas dzwonią, jest zawsze subiektywne. My tego nie weryfikujemy. Staramy się jednak, i w tym pomaga nam udział w szkoleniach, rozszerzyć takiej osobie punkt widzenia. Żeby nie była zapatrzona tylko w swój problem, ale żeby zobaczyła go w szerszym ujęciu. Wtedy jest łatwiej podjąć właściwą decyzję. Inaczej takie osoby pozostają zamknięte na jakiekolwiek argumenty. Na przykład alkoholizm. To nie tylko picie, ale cały system rodziny, który jakoś działa. Ktoś dzwoni i mówi, że sobie nie radzi w życiu, a po dłuższej rozmowie wychodzi na jaw, że mamy do czynienia z DDA – dorosłym dzieckiem alkoholika. Potem okazuje się, że tu leży problem, a nie np. w złych stosunkach z szefem w pracy.

Ktoś mówi: „chwilka, tylko zakręcę gaz”…

– Tak… Jedna z dyżurnych opowiadała, że w trakcie rozmowy, po jakimś czasie jej trwania, dzwoniąca osoba przeprosiła ją i poszła zakręcić gaz, otworzyła okna. To daje wielkiego kopa do pracy. Podobnych przykładów, choć pewnie mniejszego kalibru, było sporo. Zresztą większość rozmów kończy się podziękowaniem albo stwierdzeniem, że ktoś i tak doskonale wie, jak się zachować. Ludzie mają świadomość, co powinni robić, mają plan, ale przychodzi krytyczny moment i muszą po prostu przed kimś się wygadać. A komu to powiedzieć? Żonie nie, żeby jej nie martwić, i tak dalej.

Jakie problemy mają dzisiaj telefonujące do Was osoby?

– Wstyd. Po prostu ludzie krępują się powiedzieć o sobie prawdę. Łatwiej jest powiedzieć rzeczy trudne obcemu niż bliskiemu, czy nawet przyjacielowi. A problemy? Chyba najgorsza jest samotność. Dzwoni taka osoba i mówi, że jest sama. Że cały dzień z nikim nie rozmawiała… Że nie wyszła dzisiaj z domu, bo jest dodatkowo chora. W przedziale wiekowym 30–35 lat jest cała masa ludzi, którzy nie potrafią sobie dać rady w życiu. I to nie chodzi tylko o DDA. Coraz częściej mówimy o DDD, czyli dorosłym dziecku dysfunkcyjnym. Coraz więcej jest bowiem rodzin dysfunkcyjnych, kształtujących dysfunkcyjne dzieci.

Czy były przypadki, że ktoś miał wyrzuty sumienia i były to kwestie podpadające pod łamanie prawa?

– Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Może bardziej kwestie duchowe. Na przykład  kobieta, która zostawiła męża, pytała, czy ma prawo do szczęścia.  Okazało się, że planuje drugi związek. Więc czy ma prawo w swojej sytuacji religijnej?

Szukała potwierdzenia?

– Staramy się być areligijni. Jeśli jednak dzwoniący porusza kwestie religijne, to nie będę udawał. Szanuję oczywiście jego poglądy, ale mówię jednak uczciwie i szczerze, co myślę na dany temat, że to jest cudzołóstwo. Tamta kobieta zaczęła krzyczeć, że co, że nie ma prawa do szczęścia. Cóż. Różnie to szczęście pojmujemy. Są osoby, które szukają potwierdzenia u autorytetu. I telefon takim autorytetem też bywa. Kiedy nastała możliwość, że samotne matki wychowujące dzieci mogły się rozliczać korzystniej niż z mężem, nastała fala rozwodów. Wtedy ludzie też dzwonili i szukali potwierdzenia. Mówili, że nie mają na życie, że będą mieli więcej. Wtedy odpowiadałem: Otwieracie furtkę, przez którą jest łatwiej czmychnąć… Wyrażam swoją opinię, mówię, że według mnie ta decyzja jest niewłaściwa. Ale ostatecznie decydentem życia jest sam człowiek.

Było tak, iż czułeś, że przegrałeś, że nie dałeś rady?

– Nie. Ale były sytuacje, że ktoś powiedział, że zadzwoni, i tego nie zrobił. W ramach szkoleń uczymy się, jak taką rozmowę przerwać w głowie. Ale to mimo wszystko czasem pozostaje.

Ile razy rozmawiasz w nocy?

– Różnie. Najbardziej cieszę się, kiedy nikt nie dzwoni, bo wtedy wszyscy są szczęśliwi. Ale bywają noce, że odkładam słuchawkę i zaraz ją podnoszę po kilku sekundach. Generalnie tych telefonów jest od 3 do 5. Ludzie dzwonią z Pomorza, ale miałem też telefon z Anglii, Szwajcarii, kilka z Niemiec. Sporo jest telefonów z małych miejscowości, tam gdzie ludzie są mało anonimowi.

Wspomniałeś o szkoleniach. Czego się uczycie?

– Są dwa rodzaje szkoleń. Raz w roku w Sopocie mamy szkolenie ogólnopolskie. Zjeżdżają ludzie ze wszystkich telefonów zaufania i omawiamy palące potrzeby; ostatnio była to rodzina i problemy z nią związane. Co miesiąc, oprócz wakacji, mamy szkolenia wewnętrzne. Pojawiają się problemy nowe, a czasami trzeba przypomnieć stare. Mieliśmy zajęcia z mediacji, a teraz będzie o mobbingu. Szkolenia nie czynią z nas ekspertów, ale są po to, żebyśmy mieli jakiekolwiek pojęcie o problemie i potrafili skierować potrzebującego w odpowiednie miejsce.

Czy mieliście na przykład telefon od prostytutki? Zabrali jej paszport, jest Bułgarką, prosi o pomoc...?

– Nie. Była natomiast dziewczyna z wybujałą seksualnością, z którą sobie nie radziła.

A przypadki nadające się do egzorcyzmowania?

– Mieliśmy szkolenie z egzorcystą. Tu jednak – przy podejrzeniu – odsyłamy dalej… Zawsze staramy się motywować osobę do dalszego działania.

To na jaki numer mają dzwonić?

– 58 301 00 00.