„My jesteśmy dwie koczowniczki”. Świadectwo bliźniaczek ze Zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa

Marcin Jakimowicz

GN 37/2023 |

publikacja 14.09.2023 00:00

„Jesteśmy typowymi Małymi Siostrami Jezusa” – wypaliły Ewa i Mariola, gdy spotkałem je po raz pierwszy. „Bo jesteśmy niskie i jesteśmy siostrami!”. Ich historia nie zaczęła się sielankowo. Odbierający poród pijany lekarz wrzucił jedną z nich do kosza i nie zauważył, że ciąża była bliźniacza.

– Każdego dnia za Karolem de Foucauld powtarzamy:  „Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną,  co zechcesz” – wyznają siostry Ewa (z lewej) i Mariola. Henryk Przondziono /foto gość – Każdego dnia za Karolem de Foucauld powtarzamy: „Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz” – wyznają siostry Ewa (z lewej) i Mariola.

Możemy wam zrobić zdjęcie na peronie?

Jasne! Przecież my jesteśmy dwie koczowniczki…

Lekarz wrzucił mnie do kosza

Ewa: Od mamy wiedziałyśmy jedynie to, że poród był bardzo trudny i uratowała nas siostra zakonna. Tak, uratowała nas nowicjuszka – szarytka, która na oddziale szpitala w Bielsku-Białej pracowała zaledwie rok. Przyszłyśmy na świat w okresie Bożego Narodzenia. Okazało się, że przyjmujący poród lekarz był tego dnia kompletnie pijany. Dodatkowo akcja porodowa była przedwczesna – urodziłyśmy się w siódmym miesiącu ciąży, a lekarz, jakby tego było mało, nie rozpoznał ciąży mnogiej! Przyszłam na świat jako pierwsza. Ponieważ jednak nie okazywałam żadnych oznak życia, lekarz… wrzucił mnie do śmietnika. I wtedy ta nowicjuszka rzuciła mi się na ratunek. Wyciągnęła mnie z kosza na odpadki i rozpoczęła reanimację. Dopiero wtedy salowa zawołała: „Jest jeszcze jedno dziecko!”. Szarytka wybuchła i w ostrych słowach zwyzywała lekarza. Od razu „otrzeźwiał”.

Skąd o tym wiem? Przed dekadą w czasie spotkania sióstr archiwistek zapytałam jedną z szarytek, czy nie wie, kto mógł pracować w 1956 roku jako pielęgniarka w bielskim szpitalu. Dowiedziałam się, że była to siostra Urszula. „Wciąż żyje i mieszka w Krakowie!” – usłyszałam.

Pojechałam do niej. Byłam podekscytowana i bardzo ciekawa tego spotkania. Ona również była bardzo poruszona. Doskonale pamiętała ten poród, bo choć całe życie przepracowała jako pielęgniarka, na oddziale położniczym była jedynie dwa lata. Kluczyła i bała się powiedzieć prawdę. „Lekarz był pijany i kilka rzeczy zawalił” – bąkała. „Niech siostra powie, co takiego zrobił!” – nie dawałam za wygraną, wierząc, że w tym niedomówieniu leży klucz do zrozumienia mojej sytuacji. Z ogromnymi oporami powiedziała: „Uznał, że dziecko jest martwe, i wrzucił je do kosza”.

Gdy po wielu latach byłyśmy na spotkaniu charyzmatycznym na Jasnej Górze, jeden z jezuitów prowadził modlitwę o uzdrowienie wewnętrzne: od czasu poczęcia, przez okres prenatalny, do dojrzałości. Gdy doszedł do chwili narodzin, zorientowałam się, że ręce, w których chowałam twarz, były pełne łez. Początkowo nie wiedziałam dlaczego. Później zdałam sobie sprawę, że Bóg uwalniał mnie od syndromu odrzucenia, porzucenia. I uwalnia do dziś, bo to proces. Ponieważ Mariola była zdrowsza, została wypisana ze szpitala trzy miesiące przede mną, a ja pozostałam tam sama.

Szalony taniec na moście

Mariola: Formowałyśmy się w Ruchu Światło–Życie. Pierwszy raz ks. Franciszka Blachnickiego spotkałyśmy 1975 roku, w czasie dni wspólnoty w Brzegach. Przyjechałyśmy tam z oazą studencką z Bukowiny Tatrzańskiej. Od początku tych rekolekcji miałyśmy głębokie przekonanie, by wołać o Ducha Świętego. To przynaglenie towarzyszyło nam od początku oazy. W czasie Dnia Wspólnoty, śpiewając pieśń „Zjednoczeni w Duchu”, nagle doświadczyłyśmy niezwykłej radości. Nie z tej ziemi. Przedziwne było to, że od nas to doświadczenie rozszerzyło się na całą grupę. Wielka, czysta, szczera, nieskrępowana, trudna do opisania radość. Nie, nie wesołkowatość, ale płynąca z wnętrza radość, która nie tylko nas przepełniała, ale i zapalała innych. Pamiętam Blachnickiego, który badawczo spojrzał w naszym kierunku.

Po roku na Zesłanie Ducha Świętego na Kopiej Górce ksiądz Marian Piątkowski opowiadał o tym, jak w Rzymie „spotkały się” kongresy maryjny i charyzmatyczny, i jak w trakcie tego spotkania doświadczył działania Ducha Świętego. Bardzo poruszyła nas ta opowieść. Zatęskniłyśmy za podobnym doświadczeniem. Doskonale pamiętam to czuwanie! Pierwsze czytanie z Ezechiela o suchych kościach i głębokie pragnienie, by i tu powstało takie wojsko, w miejscu, gdzie wydaje się, że już nic nie da się zrobić, gdzie panoszy się śmierć. Wierzę, że ta nasza tęsknota przygotowała wydarzenia z ostatnich dni września 1976 roku.

Powiedziano nam, że aby doświadczyć modlitwy o wylanie darów Ducha Świętego, trzeba przejść całe Seminarium Odnowy Wiary, ale niespodziewanie usłyszałyśmy: „Przyjdźcie dziś wieczorem na Kopią Górkę!”. Zastałyśmy tam garstkę osób (między innymi Mariolę Stawiarz, która dziś jest karmelitanką bosą). Modlono się nad nami o ożywienie darów Ducha Świętego z chrztu i bierzmowania. I znów przyszła ogromna, nieopisana, szalona radość. Wyskoczyłyśmy z Kopiej Górki i pędem ruszyłyśmy na most na Dunajcu, gdzie odtańczyłyśmy szalony taniec uwielbienia. (śmiech) Duch Święty przychodził do nas przez radość i miłość. Te dwa słowa potraktowałyśmy jako obietnicę. I dziś mogę zaświadczyć, że Duch Święty jest jej wierny!

W listopadzie 1976 roku w czasie modlitwy uwielbienia na Kopiej Górce (siedząc bardziej w ciszy, niż śpiewając jakieś hymny) nagle wszyscy otrzymaliśmy dar języków. Zaczęłyśmy tak głośno śpiewać, że wszystkich pobudziłyśmy. (śmiech) Następnego dnia rano wezwał nas ksiądz Blachnicki i zaciekawiony pytał, co tam się wydarzyło. Był zaintrygowany, poruszony, badawczy, ale bardzo otwarty. Chciał się dopytać, jak to się stało, ale nam trudno było to doświadczenie ubrać w słowa. Tłumaczyłyśmy, że był to rodzaj uwielbienia poza słowami, jakiegoś bardzo intymnego i nieuchwytnego uniesienia, które wypłynęło z modlitewnej ciszy.

Prosto, zwyczajnie

Mariola: Podczas studiów trwałyśmy we wspólnocie życia. Taki eksperyment. Cztery dziewczyny zamieszkały przy ulicy Wita Stwosza w Katowicach. Rano wspólna jutrznia, potem Msza Święta w katedrze, później biegłyśmy na zajęcia na polonistykę, a po nich na godzinną adorację. W czasie wspólnego przygotowywania posiłku opowiadałyśmy o tym, jak Pan Jezus dziś nas prowadził, kogo spotkałyśmy, czy miałyśmy szansę na ewangelizację. Kończyłyśmy modlitwą wstawienniczą za spotkanych ludzi.

Z tej naszej wspólnotki trafiłyśmy do Częstochowy, do Małych Sióstr Jezusa. Na rekonesans. (śmiech) Miałyśmy tysiące pytań, ale one jakoś nie kwapiły się do odpowiedzi. „Ile osób powinno być we wspólnocie?” – pytałam i słyszałam: „My mamy trzy króliki, dziesięć kur”. Jak się formować? Jaki przyjąć program? – zagadywałam, a one nic. (śmiech) Zrozumiałam, że nie uzyskamy żadnej odpowiedzi. Nabrały jednak do nas zaufania, bo zaprowadziły nas do tajnej kaplicy Najświętszego Sakramentu. Na początku modlitwy siostry zaśpiewały hymn do Ducha Świętego. Tym nas ujęły, a nawet porwały. Jeszcze cztery lata musiałyśmy zmagać się z odpowiedzią, czy będzie to również nasz dom. Obroniłyśmy prace magisterskie i wróciłyśmy do Bielska-Białej, by pracować jako nauczycielki.

Nigdy w życiu!

Mariola: Do końca życia zapamiętam chwilę, gdy przyjechałyśmy do Częstochowy. Maleńki domek w ogrodzie. Zachwyciła mnie ta prostota. Wszystko zwyczajne, warunki spartańskie. To było to, czego szukałyśmy! Pociągały nas kontemplacja i adoracja. Tak, tym Jezus przyciągał nas do Małych Sióstr. W Częstochowie w 1982 roku poznałyśmy naszą założycielkę: małą siostrę Magdalenę. Nie zapomnę nigdy tej chwili! Weszłyśmy do pokoju, spojrzałam jej w oczy i... Dałabym się pociąć, że ona jest mistyczką. Miałam wówczas mocne doświadczenie spotkania, choć nie mogłyśmy się spotkać na poziomie werbalnym, bo nie znałyśmy jeszcze francuskiego. Było między nami jakieś głębokie porozumienie.

Ewa: Na pożegnanie Małe Siostry wręczyły nam skrót reguły. Gdy go przeczytałam, pomyślałam: „O, nie! Nigdy w życiu! Panie Boże, za dużo ode mnie żądasz!”. Schowałam książeczkę głęboko do szuflady. Kiedy podjęłyśmy decyzję? W czasie pielgrzymki warszawskiej na Jasną Górę. Był wieczór, rozbijałyśmy namioty, zachodziło słońce. I wtedy przyszła intensywna myśli, niemal pewność. Już wiedziałam, że wstępuję, ale zastanawiałam się, w jaki sposób powiedzieć to Marioli. Wiedziałam, że nawet jeśli ona nie czuje takiego wezwania, to ja i tak muszę iść. Nie wiem, jak bez niej przeżyję, ale muszę pójść! W końcu po trzech dniach zagadnęłam: „Wiesz, muszę ci coś ważnego powiedzieć”. „Ja tobie też muszę coś ważnego powiedzieć…”. (śmiech) Okazało się, że decyzje podjęłyśmy jednocześnie. Zresztą, już gdy byłyśmy małe, mama mówiła: „Niech jedna opowiada, bym nie musiała dwa razy tego słuchać! Proszę się umówić, która mówi”. W tylu sprawach byłyśmy jednomyślne…

Wsiadaj!

Mariola: To było tak mocne olśnienie, jakbym słyszała głos: „Tak się szarpiesz, a wiesz dobrze, co masz zrobić, tylko ci się to nie podoba!”. (śmiech) Gdy przed chwilką usiadłam na tej peronowej ławce, przypomniał mi się sen. Przyszedł w chwili, gdy rozeznawałam powołanie i musiałam decydować, co dalej. Siedziałam na dworcu. Może nawet tu, w Katowicach? Pociągi nadjeżdżały i odjeżdżały, a ja na żaden z nich nie mogłam się zdecydować. Nagle ktoś, kto siedział z drugiej strony ławki, plecami do mnie, powiedział: „Wsiadaj, twój pociąg już przyjechał”.​

Ewa: W chwili gdy podjęłyśmy decyzję o pójściu do Małych Sióstr, przyszedł pokój serca. To doświadczenie było tak mocne, że wiedziałam, iż nic nie jest w stanie go zachwiać. I choć okoliczności zewnętrzne nie ułatwiały tego stanu (część naszej rodziny chciała odwieść nas od tej szalonej decyzji) pokój serca trwał. Czy jako absolwentki filologii polskiej, nauczycielki nie bałyśmy się zajmowania ostatnich miejsc? Jasne, że się bałyśmy! Dlatego podjęcie decyzji zajęło nam 4 lata. (śmiech) Dla mnie było to początkowo nie do przeskoczenia. Mam iść i zamiatać ulicę? Kiedy na wschodzie Polski, w Kostomłotach, pracowałam wśród staruszek w pustoszejących wioskach jako siostra PCK, było to dla mnie doświadczenie tego, że jestem na końcu świata i na ostatnim miejscu. Myślę, że gdyby nie przepiękna wschodnia liturgia, która naprawdę mnie niosła, byłoby mi bardzo, bardzo trudno. Ta liturgia wprowadzała mnie w stan obecności Bożej. Jechałam rowerem do pracy i ta liturgia „mi się śpiewała”.

Rozmowy na śmierć i życie

Mariola: Ze względu na wydany przez władze zakaz zakładania nowych zgromadzeń do 1991 roku Mały Siostry nie nosiły habitów i żyły konspiracji. Chodziłyśmy do pracy w cywilnych ubraniach. Potem przyszła zgoda, że możemy wyjść na ulice w habitach. Pracowałam w Ostrowcu Świętokrzyskim w Wólczance. Szyłam na akord męskie koszulki. Któregoś pięknego dnia wparowałam na halę w habicie i choć mówiłam wcześniej koleżankom, że jestem siostrą zakonną, dotąd myślały, że żartuję. Na początku je zamurowało, a potem doprowadziłam do ośmiogodzinnego strajku w zakładzie. (śmiech) Wszyscy chcieli porozmawiać! Bez przerwy ktoś się przysiadał. To były rozmowy na śmierć i życie. Podobnie było, gdy pracowałam w Wedlu w Warszawie (obsługiwałam maszynę do pakowania czekoladek). Co chwilę ktoś chciał porozmawiać. Jeden kończył, przychodził następny. „Potrzebuję mieć moc rozgrzeszania!” – pomyślałam. „Bo oni mi wszystko opowiadają jak na spowiedzi”. (śmiech)

Każdego dnia za Karolem de Foucauld powtarzamy: „Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko”. I powiem ci szczerze, że jedynie to trzyma mnie przy życiu. Gdybym tego nie robiła, już dawno bym się spakowała i uciekła. Życie pełne jest napięć, tąpnięć, trudności, niełatwych spotkań. Gdyby nie było tego totalnego zawierzenia, tego ofiarowania życia w miłej Bogu ofierze, rozsypałabym się. A to usuwanie się z pierwszego miejsca jest zbawiennym środkiem utrzymania jakiegoś balansu. Gdy wszyscy pchają się, by zająć pierwsze miejsce, potykają się o siebie, podstawiają sobie nogi, tratują się nawzajem. Dlatego tak ważne jest nabranie dystansu i tracenie czasu dla Jezusa! A to mogę robić godzinami…•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.