Tomasz Samulnik OP: To wiara, a nie niewiara jest naturalnym stanem dla człowieka

GN 33/2023 |

publikacja 17.08.2023 00:00

O jazzie i spacerze św. Jacka po wodach Dniepru mówi Tomasz Samulnik OP.

Tomasz Samulnik OP: To wiara, a nie niewiara jest naturalnym stanem dla człowieka archiwum prywatne

Marcin Jakimowicz: Założył w sumie 32 klasztory. Dlaczego zamiast osiąść na laurach w Krakowie, Jacek pchał się w nieznane, na Wschód? Dominikanie nie potrafią usiedzieć w miejscu?

Tomasz Samulnik OP:
Myślę, że jest coś na rzeczy. Dominikanin, a w zasadzie każdy ochrzczony, pełen pasji głoszenia Ewangelii, raczej nie potrafi usiedzieć w miejscu. Ma jakiś wewnętrzny imperatyw głoszenia tego, co poznał, przeżył, czego doświadczył, czyli spotkania z kochającym Bogiem objawionym w Słowie Wcielonym – Jezusie Chrystusie. Myślę, że każdy, kto autentycznie doświadczył w swoim życiu prawdziwej miłości, nie może o niej nie mówić, pragnie się dzielić – czy to na Wschodzie, czy w miejscu, w którym żyje.

Ojciec Tomasz Gałuszka mówił: Jacek był około czterdziestki i przeżywał kryzys wieku średniego. Czas, w którym faceci zmieniają kobiety, robią tatuaże i kupują sobie motory, a kapłani powinni wrócić do pierwotnej miłości i pójść za porywem Ducha…

Duch Boży wieje, kędy chce. Bardzo chciałbym tak przeżywać swój obecny kryzys wieku średniego, czyli wrócić do pierwotnej miłości i pójść za porywem Ducha. Codziennie gorąco się o to modlę. (śmiech)

Dlaczego Jacek jest Ojcu bliski? Której jego cechy mu Ojciec zazdrości?

Podziwiam w nim realizowaną konsekwentnie i do końca pasję głoszenia Ewangelii właśnie na sposób dominikański. Jako wędrowny kaznodzieja głosił, zakładał klasztory – tak jak polecił nam św. Dominik. Uważam, że bez pasji wspieranej Bożą łaską byłoby to ostatecznie niemożliwe, a jeśli już, to dzieła takie nie przetrwałyby ośmiu wieków. Tego świętemu Jackowi po cichu zazdroszczę.

Czy dominikanie w Kijowie mają świadomość tego, że stąpają po śladach Odrowąża?

Zdecydowanie tak. Kaplica konwentu Matki Bożej nosi jego wezwanie. Co roku na odpust, 17 sierpnia, święcone są tradycyjne kłosy. To czas wspólnego świętowania. Na jednej ze ścian kaplicy widnieje przepiękna ikona ilustrująca pożar Kijowa i św. Jacka, który wynosi z płonącego kościoła puszkę z Najświętszym Sakramentem oraz figurę Matki Bożej. Co środę (w tradycji dominikańskiej to dzień poświęcony św. Jackowi) po nieszporach śpiewana jest uroczysta antyfona gregoriańska Ave, florum flos, Hyacinthe. To zewnętrze przejawy naszej świadomości. Zdajemy sobie sprawę z tego, że – jak głoszą podania historyczne – św. Jacek przybył do Kijowa, gdzie otrzymał kościółek pw. Matki Bożej i założył klasztor. Ta świadomość podtrzymuje dzisiejszą obecność braci w Ukrainie w niezwykle trudnych warunkach niesprawiedliwej wojny.

Czy Jackowy „spacer po Dnieprze” to jedynie mit, metafora?

Tego nie wiem. Jeśli jest to metafora, to bardzo trafna, oddająca jego charakter pełen zaangażowania i pasji dla sprawy Ewangelii. To również wyraz Jackowej wiary, która zaowocowała jego świętością i świętością wielu braci Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego.

Czym dla Ojca jest spacer po falach?

Jest dla mnie opisem doświadczenia wiary i zaufania Jezusowi, do końca i we wszystkim (por. Mt 14,22-33). Tęsknię za tym i nieudolnie staram się tę rzeczywistość realizować.

Czytając o wyczynach Jacka, tęsknimy za spektakularnymi dziełami, a dla wielu moich znajomych – przeoranych przez depresje czy zranienia – spacerem po falach jest codzienne wejście w rzeczywistość bez szemrania.

Myślę, że doświadczenie wiary i bezgraniczna ufność wobec Jezusa Chrystusa jest czymś spektakularnym; to poniekąd cud w moim życiu, tak tę rzeczywistość odbieram. Gdyby nie dar wiary i wynikająca z niej ufność, nie potrafiłbym poradzić sobie ze zranieniami (zadanymi przez innych bądź przez siebie) i wynikającą z nich depresją. Świadomość, że jest Bóg, że życie jest wypełnione sensem, który mam odkrywać, a który tak trudno jest mi dostrzec w wielu niełatwych momentach, sprawia, że jednak decyduję się na podjęcie bodaj najmniejszych, najprostszych czynności. Tak, to jest jak chodzenie po wodzie, ze świadomością, że mogę zacząć tonąć…

Niepotrzebnie boimy się tego, co małe?

Czasem po prostu boimy się najprostszych rzeczy, ponieważ nas przerastają – jak w chwilach załamań czy depresji. Czasem po prostu gardzimy małymi (pozornie) sprawami naszego życia, brawurowo sądząc, że jesteśmy powołani do rzeczy wielkich. I jest to po części prawdą o nas, jednak dążenie do rzeczy wielkich składa się ze spraw prozaicznych, małych, niepozornych. Tego uczą nas wielcy (!) święci. Świętość, jak często powtarzał św. Franciszek Salezy, zaczyna się od cichego zamykania drzwi… Spójrzmy na Jezusa Chrystusa, Boga-człowieka, miarę naszego życia. Zechciał stać się najmniejszy, pogardzany – odwieczny, wszechmocny Bóg stał się w pełni człowiekiem, dzieląc w pełni nasz ludzki los. W Nim znajdziemy clou odpowiedzi na nurtujące nas egzystencjalne pytanie.

Maszerujący po falach Piotr po kilku krokach zaczął tonąć. A może te doświadczenia tonięcia są dla naszego doświadczenia wiary równie ważne jak śmiałe wychodzenie z łodzi?

Dla tego, kto na serio angażuje się w poszukiwanie prawdy, w sprawę wiary Bogu, doświadczenie tonięcia bywa nieuniknione. Oczywiście, dobry Bóg może nam go oszczędzić; nie w każdym wypadku musi tak być. Jednak osobiste doświadczenie przebiega inaczej. Doświadczenie wątpienia, niekiedy niewiary – jak pisał Joseph Ratzinger we „Wprowadzeniu w chrześcijaństwo” – na drodze poszukiwania wiary może okazać się pomocne dla jej rozwoju i dla rozwoju ludzkiej osobowości. Tego typu doświadczenie może przyczynić się do odkrywania wspólnoty Kościoła, bo jeśli moja wiara słabnie bądź zanika, inni mogą mnie ponieść w tak przeżywanym doświadczeniu. Warto jednak pamiętać, że to wiara, a nie niewiara jest naturalnym stanem dla człowieka. Podobnie jak naturalnym dążeniem człowieka jest dążność do zachowania życia, a nie do (samo)uśmiercania. W sytuacji tonięcia Piotr krzyknął do Jezusa w akcie desperacji: „Panie, ratuj, bo ginę”.

Dlaczego św. Dominik tak krótko formował braci? Wysyłał ich, by tworzyli klasztory, a przecież mogli wszystko zrobić po swojemu, nie po jego myśli…

Opierając się na własnym kilkunastoletnim doświadczeniu życia dominikańskiego myślę, że miał on wielką i dalekowzroczną wizję zakonu oraz był człowiekiem o wewnętrznej wolności, opartej na zaufaniu wobec Boga. Nie trzymał się kurczowo darów i charyzmatów, którymi obdarzyła go Opatrzność. Pragnął się nimi dzielić i je pomnażać. Bóg poprowadził i prowadzi przez wieki dzieło Dominika i nieustannie daje wzrost. Bracia dominikanie oddychają do dziś tą twórczą atmosferą wolności w głoszeniu Ewangelii. Doświadczam tego w decyzjach przełożonych, ilości pomysłów i inicjatyw naukowych, duszpasterskich, kaznodziejskich. Jestem szczęśliwy, służąc głoszeniu Ewangelii w tym właśnie zakonie.

Byłem niedawno na koncercie Young Power. Zadziwiające, jak wielką przestrzeń na improwizację dawali sobie muzycy tej legendy jazzu. Wy, dominikanie, też jesteście jak taki band? Wychodzicie od wspólnego tematu, by dać sobie wolność improwizacyjnych wycieczek?

Porównanie naszego zakonu do bandu jazzowego jest mi bardzo bliskie. Jedno z naszych memento brzmi: „Głosić Ewangelię wszędzie, wszystkim i na wszystkie sposoby”. To podejście wpisane w nasz charyzmat prowokuje do twórczego, a jednocześnie zrozumiałego i komunikatywnego podejścia w głoszeniu Ewangelii. Wracając do nomenklatury jazzowej: Dobra Nowina jest tematem, który zapodaje Kościołowi – ciągle na nowo i świeżo, przez Ducha Świętego – Jezus Chrystus. Nam pozostaje zdobyć warsztat do improwizacji, tzn. studiować człowieka, kulturę, filozofię, teologię etc. Każdy improwizujący instrumentalista wie, że improwizacji uczymy się, podpatrując, podsłuchując i naśladując mistrzów – w naszym wypadku są to poprzednie pokolenia braci, a szczególnie święci dominikańscy. Wreszcie przychodzi czas, by twórczo i lege artis zacząć improwizować samemu. A ci, z którymi gramy (wierni, współbracia i współsiostry), oraz ci, którzy nas słuchają, często od razu wyczuwają, czy improwizacja jest autentyczna, czy płynie z miłości do Chrystusa.

„Przyzwyczailiśmy się do tej wojny” – słychać coraz częściej w Polsce. W Kijowie nie słyszał Ojciec takiej narracji?

Długo mógłbym o tym opowiadać… Czy do wojny, która jest czymś absolutnie nienaturalnym, nieludzkim, niszczącym dla człowieka i całych społeczeństw, można się przyzwyczaić? Owszem, na Ukrainie słyszałem tu i ówdzie takie stwierdzenia: „Ten zbombardowany budynek już nie jest tak przerażający jak dzień po tym, gdy uderzyła w niego rakieta”. Owszem, do pewnych warunków można się przyzwyczaić, bo przecież trzeba jakoś funkcjonować, chodzić do sklepu, do szkoły, do pracy, jednak na głębszym poziomie nie ma w nas zgody na wojnę i jej wyniszczające (duchowo, fizycznie, psychicznie, moralnie) skutki. Nie jest to środowisko naturalne dla człowieka i sądzę, że nie wolno nam się do wojny przyzwyczaić.•

Tomasz Samulnik OP

ur. w 1981 r. Studiował dyrygenturę chóralną na Akademii Muzycznej Fryderyka Chopina w Warszawie. Jego głównym obszarem zainteresowań jest teologia dogmatyczna. Pasjonat jazzu. Po powrocie z Kijowa zamieszkał w Rzeszowie.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.