Kadet, strzelec, przyrodoznawca. Ojciec Jacek Woroniecki – dominikanin, który ocalił KUL

Bogdan Miś

GN 32/2023 |

publikacja 10.08.2023 00:00

Ojcu Jackowi Woronieckiemu marzyło się polskie Angelicum. I mniej sentymentalizmu w Kościele.

Wnętrze kościoła  pw. św. Dominika na Służewie, zaprojektowane przez Władysława Pieńkowskiego.  O. Woroniecki byl tam rektorem. Wnętrze kościoła pw. św. Dominika na Służewie, zaprojektowane przez Władysława Pieńkowskiego. O. Woroniecki byl tam rektorem.
www.dominikanki-misjonarki.org

Taki początek życiorysu bardziej kojarzy się z herbarzem Niesieckiego niż z listą sług Bożych, oczekujących na beatyfikację. „Adam Marian Tomasz Pius Leon” – naprawdę gdzieś oprócz Hiszpanii nadawano tyle imion na chrzcie? I ten ród: Woronieccy herbu Korybut, wywodzący się od „kniaziów Nieświckich”, a po mieczu – od Ruryka.

Adam (pięciorga imion) Woroniecki urodził się co prawda w Kongresówce, w Lublinie, 21 grudnia 1878 roku, chował się niedaleko, bo w majątku Kanie koło Chełma – ale ten oddech bardzo dalekich koroniarskich Kresów odezwie się kilka razy w jego życiu.

Kadet, strzelec, przyrodoznawca

Pierwsze lata są wzorcowe, curriculum młodzieńca z arystokratycznej rodziny, która nawet pod zaborami nie musi troszczyć się o wykształcenie i formację progenitury: angielska guwernantka, bony i nauczyciele szermierki dla Adama i siedmiorga rodzeństwa, konie pod wierzch, strzelnica, do piętnastego roku życia – trzy języki prócz francuskiego. Po maturze w Warszawie – dwa lata służby w pułku huzarów grodzieńskich, ot tak, żeby wyszlifować jazdę, szyk i strzelecki talent. A później już trudniejsze poligony: studia na katolickiej uczelni w szwajcarskim Fryburgu, zakończone licencjatem najpierw z przyrodoznawstwa (mikrobiologia, nowe gałęzie fizyki), a w trzy lata później, w 1905 r. – z teologii.

W tym samym roku wstąpił do Seminarium Duchownego w Lublinie i w marcu 1906 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Niedługo sekretarzował biskupowi Jaczewskiemu: w 1909 r. wraca z Fryburga, tym razem z doktoratem („Podstawy socjologii tomistycznej”), a po śmierci ojca, we wrześniu 1910 r. wstąpił do zakonu dominikanów. I to od wtedy był Jackiem. Nowicjat w klasztorze pod Florencją, śluby, krótkie studia uzupełniające w rzymskim dominikańskim Angelicum – i Fryburg po raz trzeci: tym razem trafił tam jako kapelan studentów.

Wykładał na wielu uczelniach – w Berlinie, w dominikańskim Studium Generalnym w Krakowie (1914–1919), we Lwowie i na Angelicum, gdzie trafił jako profesor teologii moralnej pod koniec lat 20. Ale rektorem był tylko na jednej ze „swoich” uczelni: na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, który w trudnych latach reformy walutowej w odrodzonej Polsce wyprowadził z zapaści finansowej i otworzył na świat. Życie akademickie porzucił w dojrzałym wieku tylko raz: w roku 1920, gdy objął funkcję kapelana lotnego w Wojsku Polskim, podczas wojny z bolszewikami (przydały się wówczas te umiejętności utrzymania się przez kilkanaście godzin dziennie w siodle, ćwiczone w Kaniach i wśród huzarów!). W późniejszych latach obejmował kolejne funkcje – członka Polskiej Akademii Umiejętności, dziekana Wydziału Teologii KUL – i jeśli składał broń, rezygnował z funkcji, to wyłącznie ze względu na pogarszające się zdrowie.

Nowoczesny klasztor

Pamiętano jednak o tym, jak ocalił KUL, i kiedy w roku 1934 polska prowincja dominikanów nabyła posesję na podwarszawskim wówczas Służewie, ojciec Jacek podjął decyzję o sfinansowaniu tam budowy nowoczesnego klasztoru i kościoła, nawet kosztem wyprzedaży dominikańskich majątków na ówczesnych Kresach. Oskarżano go o lekkomyślne pozbywanie się zakonnej schedy, o nowinkarstwo, o zbyteczny rozmach. Jemu marzyło się polskie Angelicum – był świadom rozpoczynającej się rozgrywki, w której przygotowanie intelektualne jest czymś niezbędnym. W tym powstającym Studium Generalnym (przed wojną udało się wykończyć tylko jedno skrzydło klasztoru) był zarazem inicjatorem budowy (formalnie nadzorował ją inny dominikanin, o. Michał Czartoryski, który trafił już na ołtarze w roku 1999) i kierował Studium Dominikańskim. Podczas okupacji trafił do Krakowa i tam też, w 1949 r., zmarł. W 2004 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny.

Został zapamiętany jako jeden z najwybitniejszych tomistów polskich w XX wieku, sięgający po myśl Akwinaty w socjologii, w pedagogice i w etyce: jego najbardziej znana praca, wielokrotnie wznawiana, to „Katolicka etyka wychowawcza”. Podkreślał wagę tomizmu, przedkładał go nad inne szkoły myśli – i był w tym nawiązywaniu do XIII-wiecznego filozofa i teologa zdumiewająco nowoczesny. Podkreślał znaczenie sprawności intelektualnej i moralnej w rozwoju człowieka, wagi samowychowania. Za najważniejsze zadanie pedagogiki uznawał kształcenie sumienia. Ale też był mocno krytyczny wobec sentymentalizmu, który daje prymat uczuciu, a nawet fideizmu, czyli „ślepej wiary”. Z tomizmu czerpał przekonanie o znaczeniu rozumu w wierze, personalizm i wspólnotowość przeciwstawioną suchemu intelektualizmowi.

Strajk okupacyjny prymasa

Za czasów jego służewieckiego rektoratu, a i trochę później, nikomu nie śniło się jeszcze o kościele św. Dominika. Po wojnie zagrożony był los samego klasztoru, ponoć sam prymas Wyszyński wobec projektów likwidacji groził, że „będzie w nim nocował osobiście”, sięgając avant la lettre po koncepcję strajku okupacyjnego…

Dopiero w latach 80. zrealizowano projekt wyjątkowego warszawskiego architekta Władysława Pieńkowskiego. Projektant powojennego Biura Projektów Budownictwa Przemysłowego był wyjątkowo przekonany do możliwości i potencjału żelazo- i strunobetonu oraz murowanych z nich elementów prefabrykowanych. Ale dzięki sięgnięciu po te materiały stworzył coś, co trzeba by nazwać neo-neogotykiem (nazwę „neogotyk” zachowując dla ceglanych projektów z przełomu XIX i XX w., w rodzaju kościoła św. Floriana na warszawskiej Pradze). Smukłość kościoła, strzeliste dźwigary, wąskie, prujące ściany okna, żebrowanie ścian, powstałe nie dzięki cegłom – „służkom”, jak w Chartres, lecz dzięki stalowym, zatopionym w betonie prętom – sprawiają, że kościół św. Dominika na Służewie (gdzie można znaleźć także upamiętniający o. Woronieckiego mural) gra mocą i światłem. Można powiedzieć, że Władysław Pieńkowski (autor również utrzymanego w podobnej stylistyce kościoła pw. św. Michała Archanioła na Puławskiej, 1950–1966) zrobił z estetyką gotyku to samo, co ojciec Jacek Woroniecki z tomizmem: przełożył je na język, metodę i substancje XX wieku. •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

Czytasz fragment artykułu

Subskrybuj i czytaj całość

już od 14,90

Poznaj pełną ofertę SUBSKRYPCJI

Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.