W drodze z tęczą

BT

publikacja 04.08.2023 21:15

Przychodzi najczęściej po gwałtownej burzy. Ulotna, zwiewna, siedmiobarwna.

W drodze z tęczą

Z cyklu "Rozmyślania w drodze"

Schemat zazwyczaj podobny. Najpierw nadchodzi deszcz. Prawie zawsze ulewny, rzęsisty, na niezabezpieczonym wędrowcu nie zostawiający suchej nitki. Często wraz z grzmotami i piorunami. Potem… Potem chmury tak szybko jak przyszły, znikają. Na niebie pojawia się słońce. A wraz nim – o ile jest się między słońcem a odchodzącą falą deszczu –  mieniąca się kolorami ona – tęcza. Czasem to tylko niewielka smuga na niebie. Czasem ogromny, pełny łuk. A zdarza się, że i dwa łuki – jeden, a nad nim nieco bledszy, drugi. Podwójna radość.

Najczęściej jest wtedy po najgorszym. Groźne przed chwilą otoczenie wydaje się o wiele bardziej gościnne. Że liście i trawy jeszcze lśnią wodą? Że trzeba pomyśleć jak wysuszyć to, co zmokło? To nie ma wtedy większego znaczenia. W sercu jest pokój, w sercu jest radość. Mokre spodnie mogą się kleić, w butach chlupotać woda, ale na ogarnięcie się przyjdzie czas za chwilę. Póki co jest na niebie ten ulotny łuk przymierza między Bogiem a potomkami Noego. Póki co dobry Bóg zdaje się mówić „no tak, zmokłeś, ale nie przestałem o Tobie życzliwie pamiętać; miłośniku piękna, po grozie ulewy chłoń i to łagodne piękno”.

Tęcza. Znak… którego to przymierza między Bogiem a ludźmi? Chyba, jeśli dobrze policzyć, drugiego. W każdym razie zawartego jeszcze zanim zawarł Bóg przymierze z protoplastą Izraela, Abrahamem. Znak przymierza z całą ludzkością: „wody potopu nie zaleją już ziemi”. Zło na niej było, jest i do skończenia świata będzie. Ale nie da się z Nim walczyć wypleniając je siłą. Raz wyrwane szybko odrośnie. Trzeba, by odmieniło się ludzkie serce. By to ono, niczym nieprzymuszone, pragnęło dobra.

Tęcza. Pojawiająca się nieraz na obrazach – zwłaszcza średniowiecznych –  przedstawiających sąd ostateczny. Mający dawać nadzieję znak przychylności Boga. On o nas pamięta. Najgorsze nawet życiowe burze się skończą: będzie dobrze.

Brzmi na naiwną pociechę, ale to zgodne z intuicję wędrowca: nie zawsze zaraz, ale po burzy wcześniej czy później przychodzi słońce.