Wstyd się przyznać

Marcin Jakimowicz

GN 15/2011 |

publikacja 17.04.2011 19:32

– Mam taki wstydliwy problem, trudno mi o tym mówić – bąka speszony Jan Kowalski – to taka delikatna, prywatna sprawa. Jestem… katolikiem.

Akcja breloczkowa ruszła fot. Artur Brewisz Akcja breloczkowa ruszła

Wywiad dla Telewizji Polskiej. Przed kamerami Amerykanin, ks. Richard John Neuhaus – konwertyta z luteranizmu, pisarz, intelektualista i filozof polityki. – Kocham Polskę jestem jej fanem – zaczyna opowieść. – Myślę, że Polska jest jedynym na świecie fascynującym eksperymentem, czym jest społeczeństwo żyjące w harmonii z katolicką doktryną społeczną. Polska stanowi laboratorium przyszłości. Od lat staram się o tym przekonać moich polskich przyjaciół. Bardzo często w kontekście Europy, zwłaszcza Unii Europejskiej, Polskę uważa się za kraj zacofany. Twierdzi się, że jest wczorajsza. I najważniejsze pytanie brzmi, czy ten kraj będzie w stanie dołączyć do Brukseli. To kompletny nonsens. Polacy nie powinni się dać na to nabrać. Na koniec założyciel pisma „First Things” rzuca hasło kompletnie niezrozumiale dla zakompleksionych mieszkańców Trzebini czy Suwałk, nucących z tęsknotą pod nosem refren: „Stany, Stany, Zjednoczonych łopot flag”… – To, co dzieje się w Polsce, z punktu widzenia kultury, polityki, religii jest znacznie ciekawsze od tego, co dzieje się w Niemczech czy Holandii.

Kompleksowo
Mamy nawyki powstańcze. Chodzimy kanałami. Nisko spuszczając głowy. A zapytani o wiarę w Jezusa, szepczemy często speszeni: to przecież prywatna sprawa. Ten niezrozumiały polski kompleks wyprowadza z równowagi Newta Gingricha – jednego z najbardziej wpływowych polityków amerykańskiej prawicy. – Nie rozumiem polskich kompleksów – opowiadał znany z ciętych jak brzytwa ripost polityk. – Gdy pytam Polaków o upadek komunizmu, mówią mi o upadku muru berlińskiego. A przecież to była daleka konsekwencja tego, co zaczęło się nad Wisłą. Komunizm zaczął padać na placu Zwycięstwa. Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski miała kolosalny wpływ na losy świata. „Niech zstąpi Duch Twój” to był rozkaz, po którym ten mur zaczął pękać – podkreśla polityk. – Upadek komunizmu to dokładnie 10 lat. Od czerwca ’79 do czerwca ’89. Czy wam nie wydaje się to dziwne? – Polska jest katalizatorem chrześcijańskiej tożsamości Europy – powtarzał brat Roger. Założyciel wspólnoty Taizé twierdził, że przebudzenie religijne nastąpi właśnie dzięki Polakom. Podobne słowa słyszałem z ust o. Daniela Ange, kaznodziei Domu Papieskiego o. Raniero Cantalamessy czy założyciela Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich Pierre-Marie Delfieux. Wszyscy wypowiadali się o Polsce z ogromną tęsknotą. I znając doświadczenia krajów, z których przyjechali, przestrzegali: „Nie idźcie tą drogą!”. Tyle że wypowiadali je w absolutnej trzeźwości. Na pomysł napisania tekstu o naszym wstydliwym problemie wpadłem w zatłoczonym do granic możliwości metrze w Mexico City. Między facetem z wytatuowaną Maryją z Guadalupe a chłopakiem czytającym proroctwa Izajasza. Wiem, wiem… To niepogłębiony folklor, południowy koloryt. Ale przecież nie omawiamy trzeciego stopnia rekolekcji ignacjańskich. Mówimy o prostym, czytelnym znaku dla pogańskiego świata.

TIR ewangelizacyjny
Ojciec John Gibson (kuzyn tego Gibsona) opowiada: „Nie doceniacie tego, co macie. To przecież stąd wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście samego Jezusa” – cytuje „Dzienniczek” Amerykanin. Książeczka jest dziś jedną z najbardziej rozchwytywanych lektur duchowych na świecie, a Apostolski Ruch Bożego Miłosierdzia „Faustinum” najliczniejszym ruchem oddolnym w Kościele! Ojciec Gibson przerobił w Czernej karmelitański nowicjat. Dlaczego przyleciał aż zza oceanu? „Bo w Polsce jest najzdrowsza formacja” – opowiadał. I nie mógł się nadziwić, że Jan Kowalski zapytany o kwestię przeżywania wiary wpada w popłoch. W Stanach – wybucha śmiechem spowiednik Matki Teresy z Kalkuty – nasze credo wypisujemy nawet na ogromnych TIR-ach. Takich, jakimi jeździ na przykład Piotr Jaskiernia, polski kierowca mieszkający od lat w Stanach. Mija w swym potężnym volvo kaniony i ośnieżone góry. Ciężarówka z daleka rzuca się w oczy. Uwagę przyciąga wielki napis „Totus Tuus”. Dlaczego autor bloga katolik.us okleił swe volvo tą dewizą? Bo jego córka została cudownie uzdrowiona. Po narodzinach ważyła 610 gramów, tyle co trzy kostki masła. – Miała 5 procent szans na przeżycie, a jak przeżyje, to 5 procent, że będzie zdrowa – opowiada – Przeżyła, jest zdrowa. Otrzymała imiona Wiktoria Maria. Jej uzdrowienie było dla rodziny duchowym trzęsieniem ziemi.

Trudno wyobrazić sobie podobne akcje w najbardziej religijnym kraju Europy, gdzie aż 92 proc. ludzi uważa się za wierzących. Nie jest konieczne oklejanie samochodów, choć i takie rzeczy zdarzają się nad Wisłą. Ks. Rafał Jaroszewicz, ewangelizator młodych, jeździ po kraju oklejonym ewangelizacyjnymi hasłami samochodem. Ubiera „ewangelizacyjne koszulki”, a na osiedlach, gdzie prowadzi rekolekcje, ustawia pięciometrowe billboardy z biblijnymi cytatami. Przed laty zorganizował na jednym z bloków Białej Podlaskiej letnie kino. Wyświetlał ewangelizacyjne filmy. Ściągali na nie znudzeni chłopcy z całego osiedla. Jan Kowalski nie musi tego robić. Może zacząć od zwykłego breloczka.

Wyjdź na Rusinową!
– Zaczęło się od Wrocławia. Paru uczniów z tamtejszego XIV liceum zażądało zdjęcia z klas krzyży – opowiada Grzegorz Pabian, koordynator akcji Mt 10,33. – „Gazeta Wyborcza” rozdmuchała problem. Doszło do szkolnej debaty, co począć z krzyżami. Przed szkołą nasi znajomi zaczęli rozdawać breloczki z napisem: „Kto się mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i ja przed moim Ojcem”. I okazało się, że tę debatę wygrali młodzi, którzy bronili obecności krzyży. I była to ogromna większość uczniów! To był impuls do breloczkowej ogólnopolskiej akcji. Wystarczy zalogować się na stronie www.mt1033.pl i zamówić darmowy breloczek.

Z jednej strony krzyż i duży napis: „Nie wstydzę się Jezusa”, z drugiej cytat z Mateusza. Akcja ruszyła półtora miesiąca temu, a dziś licznik wskazuje już 316 tysięcy. Tyle osób nosi breloczek. I zobowiązuje się wypełniać jeden uczynek miłosierdzia dziennie. – Liczymy na milion. I nie jest to nasze ostatnie słowo – uśmiecha się Grzegorz Pabian. – Świętość powinna być codziennością. Ma ona tak potężną siłę, że każdy człowiek, który zetknie się ze świętym, ma nagle poczucie, jakby wyszedł z ciemnego, zatęchłego pomieszczenia wprost na Rusinową Polanę – dopowiada Arkadiusz Stelmach, wiceprezes Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi. – Tymczasem my, Polacy, daliśmy sobie wmówić, że ten zachodni serialowo-teledyskowy blichtr to poziom, który powinniśmy osiągnąć. Postrzegamy Zachód przez pryzmat „Mody na sukces”. Jednym słowem cierpimy na chorobę Koziołka Matołka. Po szerokim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko. „Najciemniej jest pod latarnią”, „Cudze chwalicie, swego…”. Oj, sporo mamy tych przysłów.

Dziewczyny czekają 24 h
Znakomitym sposobem wyjścia z domowych pieleszy na zewnątrz są ewangelizacyjne koncerty. Na rzeszowskim Jednego Serca Jednego Ducha wylega na ogromną łąkę wśród bloków trzydziestotysięczny tłum w większości młodych ludzi. To uwielbienie pełną gębą. Morze światła, wzniesione ręce. Czyli, jak to mówił Jerzy Stuhr w „Pogodzie na jutro”: „Jest radość, ojcze przeorze, jest radość!”. Powoli uczymy się tego, co dla Amerykanina jest chlebem codziennym. Tam nawet hokejowe mecze NHL rozpoczynają się od krótkiej modlitwy i błogosławieństwa pastora. In the name of Jesus, the Lord. Kilka lat temu Fronda zaproponowała nieszablonową akcję: przygotuj swą klatkę piersiową na ewangelizację. Na ulice miast wylegli młodzi w koszulkach.

Z krzyżem, archaniołem Michałem, sylwetką prostytutki podpisaną: „Dziewczyny czekają 24h. Na twoją modlitwę”. Przed nami Triduum – trzy dni, które wstrząsnęły światem. To znakomity pretekst do dania świadectwa, wysłania sygnału do rozpędzonego świata. Triduum Paschalne w parafii św. Jadwigi w Chorzowie kończy procesja rezurekcyjna. Normalka. Klasyka gatunku – powie ktoś. Tyle że wierni nie dreptają jak w większości polskich świątyń dokoła kościoła, by ogłosić zmartwychwstanie Jezusa plebanii i salkom katechetycznym. Wylegają na ulicę Wolności – centralną aleję miasta. Rozśpiewany tłum ogłasza spoglądającym przez okna mieszkańcom: „Pan żyje. Śmiercią zwyciężył śmierć”. To nie realizowanie planu minimum, ale raczej, jak powiedziałby prawosławny teolog Paul Evdokimov, „marsz życia przez cmentarze świata”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.