Kalatówki Brata Alberta. Opowieść, której nie pamiętają najstarsi górale…

Marcin Jakimowicz

GN 24/2023 |

publikacja 15.06.2023 00:00

Może być patronem nadwrażliwców lub przeżywających ciemności depresji. „Nisko siadać, mało jadać, dużo robić, mało gadać” – mawiał. Ukojenia szukał u stóp postrzępionych Tatr. Posłuchajcie opowieści, której nie pamiętają najstarsi górale…

Kalatówki to miejsce wyciszenia, ale czasem jest tu rojno jak w ulu. Zaglądają tu turyści maszerujący na Giewont. Kalatówki to miejsce wyciszenia, ale czasem jest tu rojno jak w ulu. Zaglądają tu turyści maszerujący na Giewont.
ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Przy rondzie Jan Krzeptowski Sabała ze stoickim spokojem pyka fajeczkę, leniwie zerkając na turystów maszerujących do Kuźnic. Droga w remoncie, więc nie można dojechać busem. Przez ulicę przebiega wiewiórka. Witajcie w Zakopanem! Ze stacji kolejki wdrapujemy się do klasztoru albertynek. Jak Brat Albert radził sobie, maszerując z protezą? I to słabszą, bo tę lepszą, paryską, żywiczną skradł mu jeden z biedaków, którymi się opiekował.

Czuł się tu jak u siebie w domu. Znał Zakopane jak własną kieszeń. Często bywał tu jako ceniony malarz, a swe progi otwierały przed nim domy, w których gromadziła się artystyczna bohema. ​Bywał często w domu przy ul. Kościeliskiej, nazywanym czasem „domkiem Kraszewskiego”, w którym mieszkała Helena Modrzejewska. Tu założyła „falanster zakopiański”, bractwo artystyczne, w którego skład wchodzili m.in. pisarka Anna Wolska, aktor Gustaw Fiszer, a później także Henryk Sienkiewicz, Stanisław Witkiewicz i sam Adam Chmielowski.

W ciemnej dolinie

Przy drodze na Kalatówki, na terenie ofiarowanym w 1898 r. przez hr. Władysława Zamoyskiego, Brat Albert wybudował niewielki drewniany klasztor. Wcześnie osierocony, wcześnie też stał się żołnierzem. Jako siedemnastolatek walczył w powstaniu styczniowym, w którym został ranny. Amputowano mu nogę. W 1864 r. rozpoczął studia malarskie w Paryżu, Warszawie i Monachium. Pomieszkiwał w pracowniach zamożniejszych przyjaciół. W 1880 roku wstąpił do zakonu jezuitów, z którego zrezygnował po kilku miesiącach nowicjatu, będąc w głębokiej depresji. – Przeżywał taką ciemność, że przez cały rok nie wypowiedział ani jednego słowa – opowiada mi Michał Lorenc, kompozytor. – Wsadzono go do domu dla psychicznie chorych we Lwowie. A tam on, arystokrata i genialny malarz, był przybity łańcuchami i polewany lodowatą wodą przez jakąś hołotę! Po roku przyjechał brat i zabrał go do domu. I jest genialna scena: Albert siedzi, a jego brat w drugim pokoju rozmawia ze znajomym księdzem o Ewangelii i o prostytutce. Albert słyszy słowa o przebaczeniu. W nocy wskakuje na konia i pędzi do tego księdza do spowiedzi. Na drugi dzień jest już innym człowiekiem.

Strumienie

Po obu stronach szlaku na Giewont szemrzące strumienie. Jest jeszcze jeden strumień: potężny sznur turystów. To sprawia, że z jednej strony klasztor na Kalatówkach jest miejscem wyciszenia, ale z drugiej – nieraz rojno jest w nim jak w ulu. W ubiegłym roku odwiedziło go niemal 40 tys. osób. – Na szczęście turyści są na zewnątrz, a my ich nie widzimy i nie słyszymy – uśmiecha się s. Marietta Kwaśniak, przełożona domu na Kalatówkach. – Jak wielkie serce miał Brat Albert, że pomyślał o tych, którzy pracują wśród najuboższych i muszą znaleźć miejsce na oddech i regenerację sił! U stóp Tatr siostry szukają ciszy. Tu przyjeżdżają na swe rekolekcje. Właśnie kolejną ich odsłonę prowadzi ks. Krzysztof Wons.

Sam Chmielowski, pytany o to, dlaczego jego siostry i bracia mają pustelnie w tak „pięknych okolicznościach przyrody”, odpowiadał: „Mieszkamy tutaj w najpiękniejszym zakątku Polski, napawamy się pięknymi widokami, oddychamy najzdrowszym powietrzem, ale w nagrodę za to, że w najgorszych warunkach służymy najnieszczęśliwszym bliźnim”. „Bracia i siostry – mawiał – muszą być wyjątkowo zahartowani fizycznie i moralnie, boć służą najnieszczęśliwszym ludziom, i to w warunkach najgorszych, nieraz w zgniłej atmosferze, dlatego też życie ich musi być bardzo twarde i surowe, by słabsze natury, hołdujące miękkości, zawczasu się wycofały”.

„Do pustej studni po wodę się nie chodzi” – mawiają pielgrzymi ze Wschodu. Doskonale zdają sobie z tego sprawę ludzie, którzy zasypują albertynki prośbami o modlitwę. A te traktują je serio. Odczytywanie intencji w czasie codziennych modlitw trwa nawet cztery minuty.

Do celi Brata Alberta maszeruje raźno grupa przedszkolaków. „Powtarzajcie ze mną! – zaczepia ich z łobuzerskim uśmiechem s. Sylwia Chudaś. Po chwili cała ekipa śpiewa: „Trzeba dobrym być jak chleb, aby ludziom pomagać! Trzeba dobrym być jak chleb, aby niebo odsłaniać”. Słyszą to baraszkujące w drzewach wiewiórki i być może niedźwiedzie, które od czasu do czasu pojawiają się w okolicy. – Dziś bracia albertyni, którzy przyszli do nas, spotkali takiego trzyletniego misia – opowiadają siostry.

Zakopane niezadeptane

„Chmielowski zajmował się brzydkimi, śmierdzącymi, chorymi, którzy nie powinni już żyć. Stawiał ich obok Boga, żeby odzyskali blask” – pisała Barbara Gruszka-Zych, autorka książki o świętym „dobrym jak chleb”. Ten „mało obstawiony święty zawsze wysłuchuje, bo umie spojrzeć w oczy i zobaczyć, ile w nich ciemności, a ile blasku”.

Gdy przyjeżdżał do Zakopanego, trafiało tu jeszcze niewielu turystów. Podróż z Krakowa trwała aż dwa dni. Dopiero gdy w 1894 roku dojechał tu pociąg, drzwi do Tatr zostały otwarte na oścież. Do Zakopanego uznanego za uzdrowisko przyjeżdżało wówczas 8 tys. letników. W „polskiej Szwajcarii” kuracjusze leczyli góralską żętycą dolegliwości żołądkowe i płucne, czytali relacje z wejścia Stanisława Staszica na Łomnicę, opowiadali o pierwszym turyście, który wdrapał się w 1854 roku na Kościelec. Większość z nich zatrzymywała się w Kuźnicach, które były jednym z największych w Galicji… zakładów metalurgicznych. Ukryte między Giewontem a Gubałówką chłopskie Zakopane odkryto dopiero w połowie XIX wieku. Życie w tej uśpionej wsi skupiało się wokół niewielkiego drewnianego kościółka. Osada nazywała się Nawsie, a na kolana padali górale z rozrastającego się prężnie rodu Gąsieniców.

Grunt na Kalatówkach ofiarował albertynom hrabia Zamoyski. Miejsce wybrał sam Brat Albert. – Bracia zamieszkali tu 125 lat temu i żyli tu przez cztery lata, a później odstąpili to miejsce nam – opowiada s. Sylwia. – Sami odeszli na Śpiącą Górkę. Ich klasztor strawił w 1977 roku pożar, ale po latach bracia go odbudowali. A tu, gdy w 1968 roku wichura zwaliła 11 potężnych drzew, okazało się, że kapliczka ocalała! Brat Albert czuwa nad tym miejscem. Było wielu takich, którzy przyszli jako turyści, ale odchodzili jako pielgrzymi ze słowami: „Musimy tu wrócić!”. Brat Albert uważnie słucha tych, którzy zadają pytania „na śmierć i życie”. Doskonale rozumiał dylematy osób nierozumiejących drogi, jaką obrał. Na jego rękach umierał przyjaciel Maks Gierymski. Tu na rozmowy przychodzili Malczewski, Modrzejewska, Witkiewicz, Żeromski... Brat Albert mawiał: „Nisko siadać, mało jadać, dużo robić, mało gadać” – opowiada albertynka, pokazując stół braci. Ma wysokość… 12 centymetrów. Bracia, jedząc posiłki, siedzieli na podłodze. Brat Albert przychodził tu często wykończony, by nabrać sił. Był mistykiem i przeżywał duchowe uniesienia, ale opowiadał o tym zawstydzony, zmieniając temat i nie chcąc skupiać na sobie uwagi.

Kaplicę na Kalatówkach zaprojektował jego kompan Stanisław Witkiewicz. Znali się z monachijskich studiów, a twórca stylu zakopiańskiego trafił pod Giewont jako pacjent Tytusa Chałubińskiego. Gdy naszkicował projekt, sześciu zakonników pod kierunkiem Brata Alberta ukończyło budowę klasztoru i kaplicy. Budynki, choć utrzymane w stylu zakopiańskim, różnią się od innych Witkiewiczowskich projektów. Są proste, brak im ozdób. To wyraźny wpływ Brata Alberta.

Spoglądam na reprodukcje jego obrazów. Ciemność stopniowo ustępuje światłu, które przedziera się i zaczyna mieć decydujące znaczenie. I w malarstwie, i w życiu. Turyści zerkają na zdjęcie świętego z papierosem. O ojcu Badenim mawiano: „Tak normalny, że aż święty”. To określenie idealnie pasuje do brata żebraków, który za każdym razem, gdy atmosfera robiła się zbyt podniosła, potrafił umiejętnie „przekłuć balon”. To tu 20 grudnia 1916 roku powiedział zapłakanym siostrom: „Nie chcę wam sprawiać kłopotu chorobą. Pojadę do Krakowa i tam umrę”. Jak powiedział, tak zrobił. Zmarł w przytulisku dla mężczyzn na Kazimierzu w dzień Bożego Narodzenia. Tuż przed śmiercią, by rozładować gęstą od szlochania atmosferę, poprosił o… tytoń.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.