Soweto Market w Lusace – miejsce pełne ognia i dziecięcych dramatów. Br. Jacek Rakowski ratuje dzieci z ulic zambijskiej stolicy

Krzysztof Błażyca

GN 22/2023 |

publikacja 01.06.2023 00:00

– Najtrudniej jest powiedzieć rodzicom. Bywa, że ciała nie można rozpoznać. Przejechane przez pociąg, samochód, zmiażdżona głowa, bo zostało ukamienowane… – opowiada br. Jacek Rakowski, misjonarz ratujący dzieci z ulic zambijskiej stolicy.

Dom Nadziei to bezpieczna przystań dla dzieci, które doznały krzywd, czasem trudnych do opisania. Dom Nadziei to bezpieczna przystań dla dzieci, które doznały krzywd, czasem trudnych do opisania.
Krzysztof BŁażyca /foto gość

Targowisko Soweto wgryza się w pamięć. Soweto czerwone od ognia albo szare od palonych opon. Soweto pełne dzieci, które marzenia o lepszym życiu powierzyły ulicy, nieświadome tego, co je na niej czeka. Soweto przerażające… I choć do reprezentacyjnej Cairo Road, wizytówki Lusaki, jest stąd zaledwie kilka minut, Soweto, przesiąknięte fetorem sfermentowanego czibuku (lokalnego piwa) i palonych śmieci, przy których grzeją się grupki chłopców oraz dziewcząt – niektóre już z własnymi dziećmi – sprawia wrażenie miejsca przeklętego. Mają dziesięć, dwanaście, piętnaście lat… Tych starszych ulica już wchłonęła. – Wiele dzieci, które tu znajdujemy, jest poparzonych. Rany, blizny od bicia, znęcania się. A czasem z zaniedbania, bo matki nie było, a dziecko podeszło do pieca. No i znam się z tymi, którzy pracują w kostnicy. Nie zliczę, ile już razy musiałem identyfikować ciała. Nie da się przyzwyczaić. Mam nadzieję, że nigdy nie przywyknę…

Wiem, przez co przeszli

Niemal od początku, kiedy ponad dwadzieścia lat temu wstąpił do Zgromadzenia Misjonarzy Afryki, pracuje na ulicach Lusaki. Wcześniej był nauczycielem. Jeszcze przed wyborem misyjnego zgromadzenia ukończył teologię. Chciał być bratem, aby w pełni poświęcić się pomocy dzieciom. Jego pasjami są pedagogika i neuropsychologia. Od 18 lat prowadzi Dom Nadziei, znajdujący się w sąsiedztwie największych slumsów stolicy, Misisi. Ośrodek Dom Nadziei powstał w 1998 r. z inicjatywy kard. Medardo Mazombwe (1931–2013) i Katolickiej Ligi Kobiet. W 2019 r. opiekę nad placówką przejęli formalnie Ojcowie Biali.

Dzieci trafiające na ulicę pochodzą z różnych części Zambii, czasem z innych krajów. – Uciekają z domów. Nie wiedzą, co ulica z nimi zrobi. Ja wiem, bo widziałem, jak osacza je i niszczy. Ale czy mają przez to mieć stracone życie? Mam zostawić takie dziecko na ulicy? – pyta retorycznie. Rocznie przejeżdża kilkadziesiąt tysięcy kilometrów po drogach i bezdrożach Zambii, aby docierać do rodzin. – Dokładamy wszelkich starań, by ponownie połączyć krewnych. Dorastanie w rodzinie jest lepsze niż w najlepiej nawet zarządzanej instytucji.

Odbudowa więzi to proces trudny, a czasem – niestety – niemożliwy. Zwłaszcza kiedy dziecko jest ofiarą przemocy domowej lub wykorzystania… Tak jak w przypadku Jacoba (imię zmienione), którego matka oddawała się za alkohol i jedzenie. – Jej klienci wykorzystywali również chłopaka, a ona przymykała na to oko. Chłopiec trafił do nas, skończył szkołę, ale były problemy. Gdy dorósł, zatrudniłem go w ośrodku. Podlewał ogród, naprawiał krany. Ale uciekał. Wiele razy był w więzieniu. Niestety, nie wszystkim da się pomóc…

Jacobowi się nie udało, jednak więcej jest tych, którzy wychodzą na prostą. Kiedy w 2012 r., dzięki akcji „Małego Gościa Niedzielnego”, udało się zakupić samochód dla Domu Nadziei, aby docierać z dziećmi do ich rodzin, ośrodek liczył ponad 40 wychowanków. – Ci, których wtedy poznałeś, to dziś dorosłe chłopy. Mają własne rodziny i czasem odwiedzają mnie ze swoimi dziećmi. To wzrusza, bo widzę, że ta praca ma sens.

Obecnie w ośrodku jest około 100 chłopców. Bywa więcej… – Znajdujemy ich koło marketów, poczty głównej, na przystankach. Każdy wyjazd na ulicę to kolejne dziecko w ośrodku.

Młodzi, ale wiele doświadczyli

Początki Domu Nadziei to kontener morski, który służył za szkołę. Obecnie ośrodek tworzy kilka kolorowych budynków wyposażonych w łóżka piętrowe. W każdym pokoju mieszka po kilkunastu chłopaków. Żadne luksusy, ale za to bezpieczeństwo, codzienny posiłek, opieka medyczna, edukacja. – A dla mnie każdy koniec miesiąca to pytanie, jak będzie wyglądał kolejny dzień. Polegamy wyłącznie na dobroczyńcach – przyznaje misjonarz. W zeszłym roku dobudował kolejną klasę. – Mało już było miejsca. A niedawno ścięliśmy mangowiec, to i tam chłopcy siedzą.

Misjonarz zainicjował różne programy pomocowe dla dzieci. Z jego doświadczenia korzystają placówki państwowe. Ostatnio ruszyli z pogotowiem ratunkowym dla dzieci w potrzebie. – Chodzi o przemoc domową, sprawy sądowe z udziałem dzieci, przypadki wykorzystywania albo dzieci jako ofiary przemytu ludzi. Tu współpracujemy z IOM (Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji).

Przed rokiem udało się przeforsować pilotażowy program, umożliwiający umieszczenie w ośrodku dzieci skazanych przez sąd. – Zamiast odsiadywać wyrok w więzieniu z dorosłymi, jak to miało miejsce jeszcze do niedawna w Zambii, chłopcy zaczęli trafiać do nas. W listopadzie 2022 r. prawo w kraju zmieniło się i to, co było pilotażem, stało się normą. Program jest połączony z rehabilitacją, w zależności od przestępstwa. Bo choć są młodzi, wiele już doświadczyli albo sami byli sprawcami. Narkotyki, kradzież, morderstwo, wykorzystywanie seksualne…

Sporo jest przypadków dzieci autystycznych. – Wielu rodziców nie radzi sobie z autyzmem dzieci, opóźnieniami rozwojowymi czy problemami psychicznymi. Nie mają wiedzy, więc postrzegają to jako karę bożą lub opętanie. A ze strony państwa pomocy brak. Gdy takie dzieci się zgubią, rodzice ich nie szukają. Dlatego jedną z misji naszego ośrodka jest uświadamianie rodziców, aby rozumieli, co się z ich dzieckiem dzieje, aby nie postrzegali go jako „złego”.

…i chcą go zabić, ukamienować

Ulica to brutalny świat, ale brata Jacka na ulicy szanują. – Długo na to trzeba pracować. Oni wiedzą, że my z Domu Nadziei jesteśmy „na serio”.

Gdy przed laty po raz pierwszy szedł na ulicę, towarzyszył mu lokalny pracownik ośrodka. – Pokazał miejsca, gdzie koczują dzieci, potem już chodziłem sam. Pierwsze pięć lat dzień w dzień. To budowanie relacji, bo na ulicy cię sprawdzają. Czy jesteś z nimi na serio, czy masz za to płacone… Zaufania nie da się wypracować na zasadzie „bo ja tu jestem brat; bo idę w koloratce”. Nie, to tak nie działa. To są miesiące, lata siedzenia z nimi przy rowie i bycia dla nich, kiedy potrzebują pomocy. A to, co te dzieciaki mówią turystom: „O, bo ja jestem głodny” to taka ściema, aby zarobić pieniądze. A w rzeczywistości to inni zarabiają na tych dzieciakach. Niestety, wielu daje się nabrać.

Dlatego misjonarz rozpoczął akcję billboardową na ulicach Lusaki, uświadamiającą o problemie dzieci ulicy, uwrażliwiając na fałszywe formy pomocy. – Kiedy naprawdę potrzebują pomocy, gdy ktoś jest chory albo umarł i trzeba pogrzeb zorganizować, to oni wiedzą, że my jesteśmy dla nich…

Wsiada wtedy w zakupiony dzięki dobroczyńcom samochód (niestety, coraz częściej się psuje, co generuje koszta dla utrzymującego się wyłącznie z pomocy dobroczyńców ośrodka) i jedzie do nich, bez względu na porę. Auto Domu Nadziei służy zarazem jako „karetka” i – niestety, zbyt często – jako karawan.

Brat Jacek jest przyzwyczajony do ognia na „ulicy diabła” (jeden z zakątków Soweto) i ciemnych zaułków. Płynnie mówi w lokalnych językach niandżia i bemba. – Znam tam na ulicy wszystkich. Potrafię z nimi rozmawiać. Po prostu siadam i gadamy. Wielu z tych dorosłych, którzy żyją na ulicy, poznałem, jak jeszcze byli dziećmi.

Nie miał poważniejszych problemów, nawet jeśli czasem trzeba było reagować ostrzej. – Na ulicy jest prawo mocniejszego. Oni tu wszyscy są naćpani, pijani. Trzeba stawiać sprawy jasno, a czasem stawać w obronie innych – mówi. Kiedyś dostał kamieniem w plecy. – Poszliśmy o szóstej rano z Bautem (wychowawcą) na Soweto, a tam jeden z chłopaków związany drutem kolczastym. I chcą go zabić, ukamienować. My akurat tam byliśmy, ale już zabrakło czasu, aby z tym tłumem rozmawiać. Wskoczyłem do środka, by tego chłopaka ochronić, i dostałem kamieniem. Ale udało się go uratować.

Na ulicy zabijają… – Zdarzają się morderstwa za nic. Wiele przypadków zgłaszamy na policję. Mamy tu specjalną jednostkę Child Protection Unit. Współpracujemy z nimi i niemal zawsze otrzymujemy pomoc. Choć są pewne części miasta, w które po zmroku się nie chodzi.

Na przykład Chibolia. Mały slums, nawet nie domy, a ciąg barów, w samym centrum Lusaki. – Tam nie ma miłosierdzia ani dobroci. Okradną cię, pobiją, zostawią nagiego. Kilka razy stamtąd uciekaliśmy. Nawet policja tam się nie zapuszcza. Co z tego, że mają broń? Tam ludzie też mają. I jest ich wielu…

Do Chibolii zaprowadził ich jeden z chłopców. – Mówił, że jest stamtąd. Kiedy szukasz rodziny dziecka, polegasz na jego słowach. Ten kłamał. Dlaczego? Bo wiele dzieci nie chce być odnalezionych. Boją się tego, co jest w domu, albo kolejnego wykorzystania. Mieliśmy też innego chłopca stamtąd. Jego ojciec to taki lokalny mafioso, ma pozycję w dzielnicy. No i on zaraz tam wszystkim mówił, że nas nie wolno tknąć, bo pomogliśmy jego dziecku…

Myśleli, że jadą na egzekucję

Na ulicy wiedzą o Domu Nadziei. Bywa, że gdy nowe dziecko pojawia się na ulicy, starsi z własnej inicjatywy przyprowadzają je do ośrodka. – Choć sami tkwią w tym świecie, wiedzą, że każde inne miejsce jest lepsze. Tylko są rozdarci pomiędzy własnym doświadczeniem a zyskiem, który mogą cały czas czerpać z ulicy.

Brat Jacek nie wyobraża sobie, aby miał robić coś innego. – Jest to jakiś dar, predyspozycje, powołanie… Bo nie każdy może pracować na ulicy. A ja ciągle mam nadzieję, że wielu da się uratować, że ich życie nie musi się tak potoczyć. Ale bez kontaktu z nimi pomoc nie jest możliwa, bo dzieci na ulicy to dzieci niezależne. One nie słuchają dorosłych. Są na ulicy, bo były przez dorosłych wykorzystane, zaniedbane, zdradzone – tłumaczy.

W Domu Nadziei wiele jest dzieci z traumą. Jak dziesięcioletni Adam (imię zmienione), którego wraz z przerażoną matką grupa mężczyzn wyciągnęła z chaty, aby uciąć chłopcu rękę, bo czarownik wydał zlecenie na część ciała albinosa. – Trzy miesiące wcześniej miał miejsce podobny przypadek w Chingoli, w prowincji Copperbelt. Przyszli, zabrali sześciomiesięczne dziecko i przed domem ucięli obie ręce. Zgłosiliśmy sprawy do sądu i Komisji Praw Człowieka. Jeśli nikt „z zewnątrz” się tym nie zajmie, to policjanci wypuszczą sprawców. Sami w te czary wierzą i się boją… – mówi.

Jest też dwóch braci z Republiki Demokratycznej Konga. 10 i 12 lat, ocaleli z masakry dokonanej w ich wiosce przez rebeliantów Mai-Mai. – Chłopcy z mamą i resztą rodzeństwa uciekli do buszu. Po drodze się pogubili. Ze starszym bratem dotarli do granicy z Zambią. Tam zatrzymały ich służby migracyjne. Starszego brata oskarżono o przemyt ludzi. Wszystkich zamknęli w więzieniu. Młodszych wypuszczono po pięciu dniach. Dwóch wojskowych, pod bronią, przywiozło ich do naszego ośrodka. Nigdy nie widziałem dzieci tak przerażonych. Byli pewni, że jadą na egzekucję. Na szczęście mamy kilku innych chłopców z Konga. Mówią w języku lingala. To oni im wyjaśnili, że nie trafili do więzienia i że nikt ich tu nie zabije.

Daleka droga do domu

Dzieci uciekające z domów trafiają na ulicę, bo nie wiedzą, dokąd pójść. Przez pierwsze dni są przestraszone i szukają pomocy. Po krótkim czasie zaczynają się przyzwyczajać, a nawet uzależniać od ulicznego życia. Znajdują sposoby na zdobywanie pieniędzy i przetrwanie niezależnie od rodziców. Niemal natychmiast wchodzą w kontakt ze światem narkotyków, seksu, często angażują się w działania przestępcze. – Gdy ich znajdujemy, wielu trzyma małą plastikową butelkę zawierającą mieszaninę benzyny ołowiowej i kleju przemysłowego. Wdychają te opary co kilka minut. To próba ucieczki przed rzeczywistością, pragnienie zaspokojenia głodu, ogrzania, stłumienia strachu. Cieszymy się, kiedy zgadzają się pójść z nami do Domu Nadziei i zacząć wszystko od nowa – mówi.

Dom Nadziei jest szansą. Na wyrwanie z ulicy, z bezdomności, z uzależnień. Chroni przed wykorzystaniem. Największym wyzwaniem jest program odnajdywania rodzin. Często trzeba pokonywać setki lub tysiące kilometrów, aby nawiązać kontakt z rodziną dziecka, poznać, zrozumieć problemy, które doprowadziły do jego ucieczki z domu. Dopiero wtedy można zaplanować interwencje, które doprowadzą do pojednania w rodzinie i powrotu dziecka do domu. W roku 2022 przez ośrodek przewinęło się 120 nowych chłopców. W tym okresie Dom Nadziei pomagał 232 rodzinom, a 80 dzieci udało się na stałe przywrócić do rodziców. Obecnie programem opiekuńczym ośrodka objętych jest 103 dzieci.

Ośrodek Dom Nadzie można wesprzeć przez stronę: https://sorudeoafrica.org/wspieram

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.