Jak ożywić parafię, by nie zamieniła się w „skansen imienia Jezusa Chrystusa”, ale zaangażowała wiernych?

Marcin Jakimowicz

GN 20/2023 |

publikacja 18.05.2023 00:00

Może to ostatni dzwonek, by nasze parafie nie zamieniły się w „skanseny imienia Jezusa Chrystusa”, w których nie wolno dotykać eksponatów, a wierni przestali być biernymi konsumentami i wzięli odpowiedzialność za wspólnotę.

Wspólnota jest organizmem złożonym z żywych komórek, a żywe komórki to małe wspólnoty. Wspólnota jest organizmem złożonym z żywych komórek, a żywe komórki to małe wspólnoty.

Dlaczego temat parafii wraca na naszych łamach jak bumerang? Bo parafia to – jak mawiał Karl Rahner – „Kościół jako fakt”. Konkret. Miejsce spotkania. Jak trwoga to do parafii – można sparafrazować znane przysłowie. Doskonale wiedzą o tym pracujący w Caritas (sieć parafialna okazuje się niezastąpiona przy zbiórkach na ofiary kataklizmów) czy organizatorzy Światowych Dni Młodzieży (parafie znakomicie zdają test gościnności).

Prawdziwym dramatem każdej parafii jest wychowanie tłumu biernych konsumentów, traktujących Kościół jako instytucję świadczącą usługi dla ludności. I naprawdę nie chodzi mi jedynie o tych, którzy do świątyni zaglądają tylko od wielkiego święta, ale o całkiem pokaźną grupę, którą niektórzy zgryźliwie nazywają „krainą pobożności”. O tych, których regularnie widać w kościelnych ławkach, ale którzy nie chcą wziąć odpowiedzialności za działalność parafii. Traktują ją często jak swoją własność i blokują wszelkie duszpasterskie inicjatywy mające na celu przyciągnięcie do Kościoła „owiec, które poginęły”.

Na naszych warunkach!

Boleśnie przekonali się o tym autorzy głośnej książki „Odbudowana” („Rebuilt”). Ks. Michael White i jego świecki współpracownik Tom Corcoran trafili do spustoszonej duchowo parafii w Baltimore, w której zastali wiecznie niezadowolonych „konsumentów”, reagujących na duszpasterskie pomysły histerią. Nic nie zapowiadało tego, że uda im się przemienić pogrążoną w letargu parafię w dynamiczną wspólnotę wiary.

„Młodzież nie znosiła katechezy i prawie niemożliwe było znalezienie tylu animatorów wolontariuszy, ilu potrzebowaliśmy, formacja młodzieży nie istniała; nastolatkowie byli »wielkimi nieobecnymi«, oprawa muzyczna wzbudzała reakcję typu: »Błagam, na miłość boską, przestań!«. Doświadczenie niedzielnych Mszy nosiło znamiona wymierania i depresji. Nie uczestniczylibyśmy w nich, gdybyśmy tam nie pracowali. Ofiarność wiernych nie pozwalała nawet opłacić rachunków. Kościelna Kraina Pobożności nie pozyskuje uczniów, a już na pewno nie jest miejscem dla zagubionych. Dewiza parafian brzmiała mniej więcej tak: »Wszyscy są mile widziani na naszych warunkach. Pod warunkiem, że będą ubierać się jak my, lubić ten sam styl muzyczny i modlić się według tych samych zasad co my«. Gdy do kościoła na pasterkę trafili przyjezdni, po Mszy w zakrystii podeszła do mnie jedna z pań i krzyknęła: »Wszystko się we mnie gotuje, jak widzę coś takiego w kościele«. Tym »czymś« okazał się młody mężczyzna ubrany w czarny dżins, mający wiele tatuaży. Wszyscy, łącznie z tym młodym człowiekiem, ją słyszeli. Komunikat naszej »służby liturgicznej« był bardzo jasny: to jest ich kościół, to oni są najważniejsi”.

Na szczęście ks. Michael nie dał za wygraną i choć sporo go to kosztowało, doprowadził po latach do tego, że w parafii liczba praktykujących wiernych w tygodniu wzrosła niemal trzykrotnie (z 1400 do ponad 4000). Nie to jest jednak najważniejsze, ale cztery tysiące parafian zaangażowanych w konkretne posługi, aktywnych członków wspólnoty, nie biernych konsumentów! „Chrześcijanin-konsument to ktoś, kto wyzyskuje łaskę Bożą do przebaczenia i posługi Kościoła na specjalne okazje, ale nie ofiaruje swojego życia z jego najskrytszymi myślami, uczuciami i intencjami Królestwu Niebieskiemu” – podsumowuje dzisiaj. „Zrozumiałem: »Walcz na kolanach, a zwyciężysz«. Chrześcijaństwo to nie pomnik ani muzeum, ale ruch. Kościół musi być w ruchu. Trzeba dołożyć wszelkich starań, aby ewangelizacja zawsze była w parafii sprawą priorytetową. Naszą strategią stało się hasło: »Inwestuj i zapraszaj«. Nie czekamy, aż ludzie sami przyjdą do kościoła. Podejmujemy próby spotkania ich na etapie, na którym obecnie się znajdują. W miarę jak parafia wzrastała, wzrosła również liczba osób, które zaangażowaliśmy w roli liderów. Nikt nie może pozostać bez posługi” – opowiadają autorzy książki „Rebuilt”.

„Kraina pobożności” jest zazwyczaj roszczeniowa, domaga się zainteresowania, organizacji pielgrzymek i wyjazdów. Spora jej część zajmuje się budowaniem muru, zaznaczaniem swojego terytorium. To łatwe. Zbyt łatwe.

Na swoją chorobę

Do drzwi pukają goście: „Czy znalazł pan Boga?”. Zadowolony z siebie gospodarz odpowiada: „My, katolicy, nigdy Go nie zgubiliśmy”. Bardzo irytuje mnie ten krążący po sieci mem. Wyczuwam w nim po pierwsze cień pogardy, a po drugie często spotykaną dziś narrację, jakoby sama przynależność do Kościoła i świadomość pełni środków zbawczych rozwiązywały wszelkie problemy. Jak bardzo zgadzałem się z Andrzejem Sionkiem, często powtarzającym, że Kościół jest zbyt zajęty samym sobą! Przypomina w tym rozdrapującego rany człowieka, „który cierpi na SWOJĄ chorobę”. Czy lekarstwem i wezwaniem do zaangażowania się w życie parafii nie są dla nas słowa: „Wstań! Weź łoże i chodź” i zaczerpnięty z Ewangelii tytuł książki Jana Pawła II: „Wstańcie, chodźmy!”?

​Dlaczego podajecie przykłady zza oceanu, skoro rzeczywistość polskiej parafii jest zupełnie inna? – zapytają sceptycy. Naprawdę? Przecież Polska jest krajem, w którym proces laicyzacji młodego pokolenia postępuje najszybciej w Europie, a wypowiedziane przed 17 laty w katowickim Spodku słowa Josha McDowella o młodych, którzy słysząc słowo „Kościół”, przechodzą na drugą stronę ulicy, nie brzmią – jak wówczas – jak gorzki żart, ale stały się przedmiotem poważnych dyskusji.

A co mogę zrobić?

– Parafie potrzebują odnowy, która będzie polegała nie tyle na zwiększeniu wysiłku duszpasterskiego, ile na zmianie mentalności, a co za tym idzie – strategii działania – opowiadał mi kilka miesięcy temu ks. Michał Dąbrówka, dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego tarnowskiej kurii, gdy pisałem o znakomitym pomyśle formacji SPA (Studium Parafialnej Aktywności), czyli trwającym trzy semestry kursie, którego misją jest formowanie świeckich współpracowników duszpasterzy, pomagających przekształcić parafię we wspólnotę ewangelizowaną i ewangelizującą.

„​A czy chciałby pan coś zrobić?” – wielokrotnie pytaliśmy nowe osoby we wspólnocie. Z reguły odpowiedź na to pytanie zbywana była wzruszeniem ramion: „A co mógłbym?”. „Może na początek pokazywałby pan uczestnikom kursu Alpha, gdzie można zaparkować samochód?”. „Ooo, to bardzo chętnie”. Tak często wyglądał pierwszy krok w posłudze. Później ci ludzie zostawali w czasie kursów pomocnikami przy stolikach, a już w kolejnej edycji prowadzili spotkania. Ta rzeczywistość dotyka przede wszystkim mężczyzn, którzy często nudzą się w kościele i czekają na jakiekolwiek zaangażowanie.

Ucieszyliśmy się, gdy proboszcz zaprosił naszą wspólnotę do pomocy w przygotowaniu kursu dla kandydatów do bierzmowania. Dlaczego? Bo, powtarzam to w nieskończoność, ruchy i wspólnoty nie tworzą alternatywnego duszpasterstwa, nie są quasi-Kościołem, Kościołem „obok”. Jeszcze raz Karl Rahner: „Kościół przyszłości będzie Kościołem zbudowanym od dołu z prostych wspólnot. Powinniśmy podjąć każdy wysiłek, aby nie powstrzymywać tego zjawiska”. Według intuicji Soboru Watykańskiego II parafie powinny być „wspólnotami wspólnot”, które wybudzają je z letargu i zamieniają strukturę, postrzeganą często jak urząd oferujący „usługi dla ludności”, w żywy organizm.

Znakomitym ​przykładem takiej współpracy jest dla mnie parafia w Rojcy na Górnym Śląsku, gdzie wspólnota Własność Pana (jej liderem jest Krzysztof Posmyk) dogadała się z proboszczem ks. Eugeniuszem Krawczykiem i znacząco pomogła w wyremontowaniu „dolnego” kościoła. To miejsce zyskało nowy blask, zaczęło tętnić życiem i służyć zarówno samej wspólnocie, jak i parafii. Identyczną sytuację zaobserwowałem w ogromnej parafii św. Herberta w Wodzisławiu Śląskim, gdzie wspólnota Kahal dokonała podobnej inwestycji w porozumieniu z ks. Januszem Badurą. Te grupy na serio przejęły się słowami Jezusa o tym, by „czynić uczniów”, i nie zaczęły funkcjonować poza obrębem parafii, ale włączając się ściśle w jej duszpasterski krwiobieg.

„Mam nadzieję, że wszystkie wspólnoty znajdą sposób na podjęcie odpowiednich kroków, by podążać drogą duszpasterskiego i misyjnego nawrócenia, które nie może pozostawić rzeczy w takim stanie, w jakim są. Obecnie nie potrzeba nam »zwyczajnego administrowania«. Bądźmy we wszystkich regionach ziemi w »permanentnym stanie misji«” – podkreślał papież Franciszek w adhortacji „Evangelii gaudium”.

Pierwszy krok

Jak zacząć? Od rozmowy, krótkiego pytania: „Co u ciebie słychać?”.

– Ludzie nie łykają dziś gotowych recept, żadnej taniej propagandy – opowiadał mi ks. Karol Lubowiecki, gdy odwiedziłem trzeci stopień oazy przeżywający swe rekolekcje u krakowskich pijarów. – Trzeba do nich podchodzić indywidualnie. Czekają na zauważenie, wysłuchanie, rozmowę. Gdy prowadziłem rekolekcje dla gimnazjów, do zaproponowanej „masowej” spowiedzi poszła garstka, ale oni sami mnie prowokowali: „Od czterech lat się nie spowiadałem”. „To chodź, zapraszam”. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, nie sypać z rękawa gotowymi receptami, ale poczekać, wysłuchać. Wczoraj w Kalwarii Zebrzydowskiej ustawiła się kolejka tych, którzy chcieli pogadać. Przez 4,5 godziny nie wstałem z miejsca. Nieustannie proszą mnie o rozmowę. Odpowiadam: „Jasne, ale pamiętaj, że jesteś trzeci w kolejce”. To wymaga od nas większej dyspozycyjności, ale ja bardzo cieszę się z tego, że co chwilę ktoś podchodzi i chce szczerze pogadać.

Sam znalazłem się świadomie w rzeczywistości Kościoła, gdy po jednej z Mszy ks. Piotr Polaczek podszedł do mnie – „anonimowego katolika” i zaprosił na spotkanie oazy. Kto wie, jak potoczyłoby się moje życie, gdyby nie tamta krótka rozmowa? To właśnie w Ruchu Światło–Życie odkryłem intuicję Franciszka Blachnickiego: „Wspólnota jest organizmem złożonym z żywych komórek, a żywe komórki to właśnie małe wspólnoty”.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.