Święta Teresa od Dzieciątka Jezus – gigant w dziecięcej powierzchowności

Franciszek Kucharczak

GN 17/2023 |

publikacja 27.04.2023 00:00

Młodziutka karmelitanka z Lisieux wciąż zadziwia. Jaki musi być Bóg, skoro ma taką córkę?

Papież Pius X, który rozpoczął proces beatyfikacyjny św. Teresy z Lisieux, mówił, że będzie ona największą świętą nowych czasów. roman koszowski /foto gość Papież Pius X, który rozpoczął proces beatyfikacyjny św. Teresy z Lisieux, mówił, że będzie ona największą świętą nowych czasów.

Pius X, który rozpoczął proces kanoniczny św. Teresy od Dzieciątka Jezus, powiedział, że karmelitanka będzie „największą świętą nowych czasów”. Z kolei Pius XI, który ją kanonizował, mówił o niej „Gwiazda mojego pontyfikatu”.

A przecież to była dziewczyna, która „nic takiego nie zrobiła”. Nawet jej rodzone siostry, także zakonnice, były zaskoczone, gdy dowiedziały się o wszczęciu procesu kanonicznego. – Ba, one były wręcz temu przeciwne! To wynikało z ówczesnego pojęcia świętości, z przekonania, że święty to jest człowiek bezgrzeszny. A przecież prawdziwy święty to ktoś, kto uznaje swoją małość i umie z grzechów powstawać – tłumaczy ks. Teodor Suchoń, emerytowany kustosz sanktuarium św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Rybniku.

Teresa była najmłodsza spośród pięciu sióstr. – Dla nich ona była laleczką i tak ją traktowały. Jaka była naprawdę, świat dowiedział się w pierwszą rocznicę jej śmierci, wtedy bowiem ukazała się drukiem autobiografia Teresy, zatytułowana „Dzieje duszy”. Nakład zniknął momentalnie, a karmelitanki z Lisieux szybko odczuły, jak bardzo się myliły. Nagle okazało się, jak wielka jest ta „mała” karmelitanka – opowiada kapłan.

Mój grzesznik

Rzeczywiście, „Dzieje duszy” pokazały duchowego giganta ukrytego w dziecięcej powierzchowności. Bo w „małości” Teresy nie było nic infantylnego. Jej dziecięcość nie była dziecinnością, choć większość jej 24-letniego życia to był przecież czas dzieciństwa. Rzecz w tym, że już w latach dziecięcych Teresa sięgała wysoko. „Zawsze serce moje zwracało się ku temu, co wielkie, co piękne; w tym zaś okresie pojawiło się u mnie niezwykłe pragnienie wiedzy” – napisze później.

Miała 13 lat, gdy przeżyła „całkowite nawrócenie”. To była noc Bożego Narodzenia 1886 roku. „Od tej błogosławionej nocy nie byłam więcej wplątana w żadną walkę, lecz posuwałam się od zwycięstwa do zwycięstwa. Jezus mnie przemienił w taki sposób, że samej siebie nie mogłam poznać” – wspominała. Obudziło się w niej gorące pragnienie modlitwy. Jej skuteczność odczuła niebawem, gdy skazano na śmierć bestialskiego mordercę Enrico Pranziniego. Gazety opisywały go jako „bezczelnego drania” i „potwora”. W czasie gdy wielu życzyło mu piekła, Teresa postanowiła go ocalić dla nieba. Pokutowała i podejmowała wyrzeczenia w jego intencji. „To mój pierwszy grzesznik” – powtarzała. Wiedziała, że skazaniec nie okazuje skruchy, ale była pewna, że Bóg mu przebaczy. „Będę w to wierzyła, nawet jeśli nie wyspowiada się i nie wykaże żadnych oznak żalu; tak wielką miałam wiarę w nieskończone miłosierdzie Jezusa, a proszę dla mojej prostej pociechy jedynie o pewien »znak« żalu” – wyznała.

Bóg dał znak. Pranzini, choć jeszcze na szafocie odtrącił księdza, w ostatniej chwili poprosił o krzyż i dwukrotnie złożył na nim czuły pocałunek. Teresa wiedziała, że to odpowiedź na jej prośby. „To mój pierwszy syn!” – wołała uszczęśliwiona.

Będę miłością

Rok później, w 15. roku życia, poprosiła o przyjęcie do Karmelu. Wobec sprzeciwu najbliższych zwróciła się z tym do samego papieża Leona XIII. Zgoda przyszła dzień przed 15. urodzinami. Nowa karmelitanka miała jasno sprecyzowany cel. „Chcę być świętą” – postanowiła. Nieco później dodała: „Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. – Zaufanie i miłość do Jezusa – to ją wyróżniało. Teresa w swoich zapiskach ponad tysiąc razy używa słowa „Jezus”. Ona Jezusem myślała, Jezusem patrzyła, Jezusem mówiła, i to się przekładało na jej postawę wobec ludzi. Gdy nowicjuszki przychodziły do niej z problemem, ona odpowiadała na ten problem, zanim go przedstawiły. Miała więc wizję wewnętrzną, wgląd w człowieka, z którym rozmawiała – zauważa ks. Teodor Suchoń.

Wydawać by się mogło, że XIX-wieczny Karmel w Lisieux nie jest najlepszym miejscem dla tej nieszablonowej duchowo dziewczyny. Panowała tam atmosfera rygoryzmu i ascetyzmu przesyconego jansenistycznymi pozostałościami. Bóg w tej duchowości jawił się bardziej jako surowy sędzia niż kochający Ojciec. A jednak najmłodsza karmelitanka wiedziała, dokąd przyszła, i miała świadomość, że jest właśnie tam, gdzie chciał ją mieć Bóg. – Teresa ciągle poszukiwała swojego osobistego powołania, które w końcu tak opisała: „Nareszcie znalazłam moje powołanie, moim powołaniem jest miłość. Tak, znalazłam swoje miejsce w Kościele. W sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością, w ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione” – wskazuje ks. Suchoń.

Miłość wytyczyła jej drogę. Wszelkie przykrości i niedogodności, jakie przyszło jej znosić, ofiarowywała Dzieciątku Jezus, gotowa być jego zabawką, taką zwyczajną, z którą dziecko może zrobić, co chce – czasem przytulić, czasem odrzucić, a zagubionej szukać.

Mała droga

Teresa zrozumiała, na czym polega ewangeliczne dziecięctwo. „Pozostać przed Bogiem dzieckiem oznacza rozpoznać własną nicość, oczekiwać wszystkiego od Boga, podobnie jak dziecko oczekuje wszystkiego od swojego ojca. Nie usiłować zmieniać stanu wraz ze wzrastaniem, nie przypisywać sobie nigdy cnót, które się praktykuje, i nie przestraszać się nigdy własnych win, ponieważ dzieci często upadają, ale są zbyt małe, aby zrobić sobie naprawdę krzywdę” – pisała. W jej zdaniu się na Boga nie było żadnego lęku. Święta miała niewzruszoną pewność, że Bóg jest jej dobrym Ojcem, a tym samym ona jest dzieckiem, „które bez strachu zasypia w ramionach swojego ojca”. Postanowiła wyrażać Bogu miłość przez ofiarowanie Mu „podarków”. Rozumiała przez to drobne rzeczy, często niezauważalne dla innych: cierpliwe znoszenie uciążliwego hałasu, nienarzekanie, przyjmowanie tego, co jest do jedzenia, czy znoszenie z uśmiechem trudnych sióstr.

W relacjach z innymi św. Teresa osiągnęła absolutne wyżyny, zawsze pamiętając, żeby niczego nie robić bez miłości. Nie chciała wykorzystywać niczego, czym mogłaby okazać swoją wyższość czy choćby udowodnić, że ma rację. Nie skarżyła się na niesprawiedliwe traktowanie i wyniosłość innych zakonnic, choć miała po temu dość powodów.

To wszystko elementy „małej drogi”, którą wymyśliła Teresa, przekonana, że może nią iść każdy, kto tylko zechce.

Deszcz róż

Bóg prowadził Teresę na tej drodze dalej, pozwalając jej doświadczyć cierpienia, i to ponad miarę wyobrażeń. Gdy miała 23 lata, w nocy przed Wielkim Czwartkiem, kaszląc, zauważyła na chusteczce ciemną plamę. Przypuszczała, że to krew, ale nie zapaliła lampy, robiąc ofiarę z ciekawości. Rano potwierdziło się przypuszczenie – miała gruźlicę. W Wielki Piątek ofiarowała się Jezusowi, towarzysząc Mu w męce. „Jezus pozwolił, aby moja dusza została okryta gęstą ciemnością i aby myśli o niebie, tak dla mnie przyjemne, nie stały się niczym innym jak powodem do zmagań i niepokoju” – zapisała.

I na tym etapie Teresa wytyczała „małą drogę”, a był to etap bardzo trudny. Z narastającym cierpieniem fizycznym wiązały się udręki duchowe. „Żebyś wiedziała, jak straszne myśli mnie dręczą” – zwierzyła się siostrze. Prosiła ją o modlitwę, żeby nie słuchać kłamstw diabła. „Argumenty wielu materialistów wciskają się w mój umysł. (…) Och, matko moja, nie powinno być nigdy podobnych myśli, kiedy tak bardzo kocha się Boga! Jednak ofiaruję te bolesne potworności, aby otrzymać wiarę dla biednych niewierzących, za tych wszystkich, którzy oddalili się od nauki Kościoła” – zapewniła. Czasem, w największych ciemnościach ducha, dotykała noszonej na sercu kartki, na której spisała tekst „Wierzę w Boga”. Chciała tym gestem powiedzieć Bogu, że wierzy w Niego niezależnie od tego, co atakuje jej umysł.

Choroba dokonała w ciele Teresy straszliwych spustoszeń. Najgorsze były trudności w oddychaniu. „Gdybyście wiedziały, co znaczy nie móc oddychać! Jeżeli duszę się, Bóg daje mi siły. Każdy oddech sprawia mi straszny ból, jednak nie tak wielki, żebym musiała krzyczeć” – mówiła siostrom. „Święta Dziewico, ty wiesz, jak się duszę! Brakuje mi ziemskiego powietrza, kiedy Pan mi da powietrze nieba?” – wzdychała.

30 września 1897 roku Teresa zapowiedziała: „Chcę, będąc w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”.

Krótko przed śmiercią zapytała przełożoną: „Moja matko, czy to już jest agonia? Czy już umieram?”. Usłyszała odpowiedź, że może Bóg chce jeszcze trochę poczekać. „A więc naprzód! Naprzód! Nie chciałabym mniej i krócej cierpieć” – wydyszała. I w końcu, patrząc na krzyż, powiedziała: „Ja Go kocham! Mój Boże, kocham Ciebie!”.

Z tymi słowami odeszła. Siostry zapamiętały, że jej zsiniała twarz nagle stała się nadzwyczajnie piękna. Ani one, ani nikt inny nie wiedział jeszcze, że właśnie narodziła się jedna z największych świętych – ukochana córka Króla i duma Kościoła świętego.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.