Granica polsko-ukraińska w promieniach Miłosierdzia. Historia obrazu malowanego modlitwą i cierpieniem

Magdalena Dobrzyniak

GN 15/2023 |

publikacja 13.04.2023 00:00

W niewielkim klasztorze mniszek klarysek kapucynek w Krakowie powstał obraz wymalowany modlitwą i cierpieniem. Na granicy polsko-‑ukraińskiej ma być znakiem, że Jezus jest źródłem siły i ufności.

Podczas pracy nad obrazem s. Teresa „zaprzyjaźniła się” ze św. Faustyną. – Teraz na moim klęczniku leży „Dzienniczek” i czuję jej bliskość – mówi. Archiwum Mniszek Klarysek Kapucynek w Krakowie Podczas pracy nad obrazem s. Teresa „zaprzyjaźniła się” ze św. Faustyną. – Teraz na moim klęczniku leży „Dzienniczek” i czuję jej bliskość – mówi.

Długo się opierała. Siostra Teresa była jak Jonasz, uciekała przed zadaniem, które – jak dziś wierzy – powierzył jej Miłosierny. „Absolutnie! Nigdy w życiu! Ja się do tego nie nadaję! Nigdy nie podołam, to za duża rzecz!” – myślała. Ale idea namalowania obrazu „Jezu, ufam Tobie” drążyła w niej drogę prosto do serca. O swojej prośbie przypominał także ks. Paweł Kruk, proboszcz parafii w niewielkiej Krowicy Samej, tuż przy granicy polsko-ukraińskiej. Jak się zdawało, bezskutecznie. Co więc się wydarzyło, że mniszka postanowiła przyjąć zlecenie?

Napis na obrączce

– Kropkę nad i postawił mój spowiednik. Mówiłam mu o tym, dzieliłam się wątpliwościami, tłumaczyłam, że to nie jest zadanie na moje siły. A on powiedział tylko, że dzięki temu obrazowi wiele dusz może otrzymać liczne łaski. Pomyślałam sobie: „Miałabym być tamą dla Bożego miłosierdzia? Nigdy!” – wspomina s. Teresa Terlecka, klaryska kapucynka z krakowskiego klasztoru na Piaskach Wielkich. Z Jezusem Miłosiernym zetknęła się po raz pierwszy jako nastolatka. Zobaczyła Jego oczy i… przepadła. Temu spojrzeniu nie sposób było się oprzeć. Obrazek z wizerunkiem Miłosierdzia ofiarowała jej kuzynka, która do zakonu klarysek kapucynek w Przasnyszu wstąpiła kilka lat wcześniej. To jej młodziutka dziewczyna zawdzięczała odnalezienie drogi i wsparcie w podjęciu ostatecznej decyzji. Teresa ma siostrę, która jest albertynką. Jedna realizuje miłosierdzie czynne, poświęcając się posłudze najuboższym, druga – pełni dzieło miłości, wypraszając na klęczkach, w odosobnieniu klauzury, miłosierdzie „dla nas i całego świata”.

– Nasza matka św. Klara wielokrotnie odwołuje się do Ojca miłosiernego. Sam początek jej testamentu o tym mówi: „Wśród różnych dobrodziejstw, które otrzymaliśmy i co dzień otrzymujemy od hojnego Dawcy, Ojca miłosierdzia, (…) jest wielkie dobrodziejstwo naszego powołania”. Miłosierdzie stoi też u źródeł mojego powołania i na co dzień go doświadczam – przekonuje mniszka. Na obrączce zakonnej ma wygrawerowane słowa: „Jezu, ufam Tobie”, śluby wieczyste składała w Niedzielę Bożego Miłosierdzia, co ostatecznie stało się zwyczajem wszystkich sióstr, a dziś mieszka w klasztorze, który znajduje się w pobliżu sanktuarium w Łagiewnikach. – Żyjemy tutaj w promieniach Jego miłosierdzia – uśmiecha się s. Teresa.

Zaskoczona Miłosierdziem

Nie było łatwo. Trzy siostry przybyły na fundację z Przasnysza do Krakowa pod koniec komuny, w 1989 roku, a Teresa była najmłodsza z nich. O wszystko było trudno, one były młode. Fundacja nowego klasztoru była dla nich dużym wyzwaniem. – Nie miałyśmy wyjścia, zawierzyłyśmy wszystko Bożemu miłosierdziu, ufając, że jeśli Bóg chce tutaj naszego klasztoru, to on tu będzie – wspomina klaryska. Obiecały Jezusowi, że jeśli wspólnota powstanie, będzie istniała pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego. Tak się stało. W kościele w ołtarzu znajduje się obraz Jezusa Miłosiernego, zwrócony w stronę kraty, za którą siostry gromadzą się na modlitwie. – Trudno było wybudować klasztor. I finansowo, i organizacyjnie wydawało się to niemożliwe. Wszystko jednak składało się cudownie, dobroczyńcy wyrastali jak grzyby po deszczu, pieniądze zgromadziłyśmy, klasztor powstał – mówi. Gdy jest jej trudno, przypomina sobie grawer na obrączce. – Uświadamiam sobie, jak blisko, na serdecznym palcu noszę słowa tej modlitwy, i sama sobie się dziwię: „Czemu wątpisz?” – wyznaje.

Kiedyś siostra angażowała się w różne projekty, przez niemal 30 lat wspierała wspólnotę, wykonując haft artystyczny, ale nadszedł etap wyciszenia. Nie chciała już występować na zewnątrz. I wtedy Miłosierdzie znów ją zaskoczyło, bo przyszło zlecenie namalowania umiłowanego wizerunku Jezusa. Po okresie ucieczki, lęku i wątpliwości, po tamtej przełomowej spowiedzi s. Teresa powiedziała o całej sprawie przełożonej. Ta dała zielone światło. Można było zacząć pracę, która wydawała się coraz większą koniecznością, bo za granicą z Ukrainą trwała już wojna, mieszkańcy małej Krowicy w diecezji zamojsko-lubaczowskiej namacalnie odczuwali ataki Rosjan na tereny pod Lwowem, w ich oknach drżały szyby. Powiększała się też fala uchodźców, którzy w tamtejszej szkole znajdowali pierwszy przystanek na drodze do bezpiecznej przyszłości. Groza wojny zaglądała w oczy i przybyszom, i miejscowym. – Miłosierdzie jest tam bardzo potrzebne – uważa mniszka.

Ból rąk, szczęście duszy

Obraz Jezusa Miłosiernego zaczął powstawać w październiku, po rekolekcjach, jakie klaryskom kapucynkom głosiła jadwiżanka s. Anna, opierając się na „Dzienniczku” św. Faustyny. – Przychodząc z pędzlem na malowanie, mając w pamięci doświadczenie adoracji, momentów spotkania ze spojrzeniem Jezusa, wchodziłam głęboko w modlitwę. Nie skupiałam się tylko na pracy. Byłam z Nim – mówi zakonna artystka. Kontemplowała Jego twarz, ręce, zranione stopy, przebite Serce.

Wizerunek, który trafi do Krowicy, powstał z jej modlitwy i cierpienia. Bardzo bolały ją dłonie, zmęczone wieloletnim haftowaniem. Ale patrzyła na naznaczone gwoździami krzyża dłonie Jezusa i nie skarżyła się. Dzieło ma takie same wymiary jak to w łagiewnickim sanktuarium – 2,5 na 1,3 m. Powstało na specjalnie gruntowanej desce, wymalowane farbą olejną. – Nie mam doświadczenia w malowaniu na płótnie, a drewno stanowi łącznik z historią – pierwotnie bowiem obrazy sakralne w Kościele zachodnim powstawały na deskach – mówi mniszka i dodaje, że miała wrażenie obcowania z tym wielkim dziedzictwem duchowym.

Jest samoukiem, ukończyła jednak kiedyś kurs ikonopisania dla sióstr klauzurowych oraz kurs malowania portretów. Ikony maluje, ale woli styl zachodni. – Ikona jest piękna, ma swoją wymowę teologiczną, ale dzieła Zachodu są mi bliższe, czuję je, może dlatego, że jestem przecież córką kultury zachodniej. To jest moje – argumentuje.

Teraz, gdy obraz jest już gotowy, siostra Teresa ma świadomość, że był on potrzebny przede wszystkim jej samej. – Myślę, że potrzebowałam go, by otworzyć się na mocniejszą relację z Jezusem, głębszą modlitwę – zamyśla się. „Dzienniczek” stał się jej bliski jak nigdy dotąd. – Mam na imię Teresa i mała Tereska jest dla mnie wszystkim. Zawsze ją proszę, by wyszła mi na spotkanie, gdy umrę. Ale i Faustyna stała się dla mnie bardzo droga, uczy mnie relacji z Jezusem, pokazuje mi Jego obecność. Na moim klęczniku leży jej „Dzienniczek” i czuję jej towarzyszenie – opowiada.

Serce świata

Kiedyś przeczytała w zapiskach apostołki Bożego Miłosierdzia: „Wiedz o tym, że łaska wiecznego zbawienia niektórych dusz w ostatniej chwili zawisła od twojej modlitwy” („Dzienniczek”, 1777). Przypomniały jej się słowa św. Jana Pawła II, który nauczał, że jeżeli człowiek nie czyni miłosierdzia w jakikolwiek sposób, nie dostąpi miłosierdzia w dniu sądu. – Przeżyłam wstrząs, gdy dotarło do mnie, że od mojej modlitwy zależy czyjeś zbawienie. Mogłabym powiedzieć: jestem starsza, jestem chora, po co mi to. Ale nie mogę się zwolnić z odpowiedzi na to wezwanie – podkreśla mniszka.

Ludziom pełnienie dzieł miłosierdzia kojarzy się przede wszystkim z posługą potrzebującym. – Tymczasem modlitwa jest dziełem miłosierdzia ofiarowanym światu. Nie idziemy do szpitali czy hospicjów, to nie my jesteśmy na pierwszym froncie. Nasza modlitwa jest jednak sercem tej walki. W ludzkim organizmie krew dopływa do wszystkich organów, ale pompowana jest przez serce. Ludzie nie mogliby walczyć, iść do chorych, umierających, głodnych, gdyby nie byli niesieni naszą modlitwą – przekonuje.

Czymś trudnym, wręcz nieludzkim, nie do uniesienia, jest wojna. Jak zauważa siostra Teresa, miłosierdzia Bożego potrzebują ci, którzy się bronią, ale także ci, którzy atakują. – Ileż jest matek rosyjskich, które płaczą, bo ich synowie muszą iść na wojnę! Modlimy się za nie, modlimy się też za Putina. Czy on dostąpi miłosierdzia? Nie wolno nam myśleć, że tak się nie stanie, ale to jest trudne do zrozumienia – wzdycha mniszka. – Człowiek najczęściej wymierzyłby sprawiedliwość. A Bóg? Co Pan Bóg zrobił z Kainem? Otoczył go ochroną! Nie wiemy, kogo spotkamy w wieczności. Miłosierdzia potrzebują grzesznicy – dodaje.

Obraz Jezusa Miłosiernego wysyła do Krowicy z modlitwą i gorącym pragnieniem, by w maleńkim kościółku pw. Miłosierdzia Bożego strzegł ludzi, napełniał ich siłą i ufnością, by promieniował i przemawiał. – Pan Bóg działa przez maleńkość. Niech tam, na tym miejscu granicznym, przygarnia udręczonych, zmęczonych, zalęknionych – podsumowuje siostra Teresa.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.