Boży gwałtownik i jego oaza

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 24.03.2011 12:00

Zamiast metodycznego opisu proponuję wędrówkę do miejsc, wspólnot, na wakacyjne rekolekcje, czyli do tych wszystkich rzeczywistości, gdzie duch i wizja Założyciela oazy formują kolejne pokolenia ludzi wiary konsekwentnej.

Boży gwałtownik i jego oaza Henryk Przondziono/ Agencja GN Ośrodek w Carlsbergu. Ks. Franciszek Blachnicki święci maszyny drukarskie.

Zaproponowany tytuł szkicu nie jest mającym zwiększyć atrakcyjność tekstu dziennikarskim zabiegiem. Tak o Słudze Bożym Księdzu Franciszku Blachnickim napisał w pośmiertnym telegramie inny Sługa Boży – Jan Paweł II. Nazwał go również apostołem nawrócenia i wewnętrznej odnowy człowieka, wielkim duszpasterzem młodzieży, twórcą specyficznego kształtu życia oazowego na polskiej ziemi, osobowością obdarzoną szczególnym charyzmatem, licznymi talentami serca i umysłu, oddanymi sprawie budowy Królestwa Bożego. Bogactwo osobowości i wielkość dzieła są z jednej strony zachętą, by nad osobistym doświadczeniem i wizją Księdza Blachnickiego zatrzymać się i do jego inspiracji wracać. Z drugiej stanowią dla autora swoistą trudność. Bowiem próba jakiejkolwiek syntezy w jednym, w dodatku popularnym tekście, z góry musi być skazana na porażkę. Dlatego zamiast metodycznego opisu proponuję wędrówkę do miejsc, wspólnot, na wakacyjne rekolekcje, czyli do tych wszystkich rzeczywistości, gdzie duch i wizja Założyciela oazy formują kolejne pokolenia ludzi wiary konsekwentnej.

Dwa doświadczenia

Zaglądamy do parafii w średniej wielkości miasteczku powiatowym. Jest Wielki Post.  Przy stole na plebanii toczy się burzliwa dyskusja o rekolekcjach dla młodzieży. Zaproszony zakonnik usiłuje przekonać miejscowych duszpasterzy do zmiany planu, przewidującego na czwartkowy wieczór nieszpory. Jest przekonany, że ta liturgia będzie jednym wielkim niewypałem. Po interwencji proboszcza wyraża zgodę, ale samym projektem nie jest zachwycony. Dopiero wyrecytowane z iście benedyktyńskim pietyzmem wersety psalmów sprawiają, że na twarzy rekolekcjonisty pojawia się najpierw niedowierzanie, potem zachwyt. Jak wy to zrobiliście? – zapyta późnym wieczorem. Ojcze – odpowiada jeden z wikariuszy – dla większości z nich to chleb powszedni. Nauczyli się tego na rekolekcjach oazowych i przekazali tę umiejętność swoim kolegom i koleżankom w parafii.

Zresztą nie tylko swoim rówieśnikom. Dwa tygodnie później, w Wielką Sobotę, ta sama grupa będzie odmawiać przy Bożym Grobie modlitwę w ciągu dnia. Zwykle święconce towarzyszy harmider, szum i brak skupienia. Tym razem wchodzący milkną, usłyszawszy kilka wersetów psalmu. Dla większości jest to pierwszy kontakt z Liturgią Godzin. Nikt nie pyta co się dzieje, a wielu przysiada się do młodych i prosi o teksty, spontanicznie włączając się do modlitwy.  Ta Wielka Sobota – powie ktoś potem – do końca życia pozostanie w mojej pamięci. Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak pięknie się modlił.

Te dwie krótkie relacje nie są wyjątkiem. Bez większych trudności odnajdziemy wiele świadectw, ukazujących jak wyniesione z oazy doświadczenie Boga i Kościoła promieniuje na konkretne wspólnoty parafialne. Musimy zatem zapytać co składa się na owe doświadczenie Boga i wspólnoty, że ma aż tak wielką moc promieniowania? Odpowiedź jak zwykle jest złożona. Jedno nie ulega wątpliwości – na początku było…

…spotkanie

Jak to w sierpniowe przedpołudnie, w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. W grupie młodych wspinałem się po kolejnych stopniach schodów, wiodących na Kopią Górkę. Czekający przed domem ksiądz nie wyglądał na charyzmatycznego przywódcę, aczkolwiek twarz zdradzała człowieka pokoju i dobroci. Mówił w sposób mało porywający. Ale to, co usłyszeliśmy nasze myślenie o wierze wywracało do góry nogami. Choć nie robiłem żadnych notatek, jestem po latach w stanie odtworzyć z pamięci niemal całą konferencję. Mówca skupił się na trzech punktach.

1.     Religijność tradycyjna i wiara z wyboru. Jak to się dzieje – pytał Ksiądz Blachnicki, że ludzie deklarujący przywiązanie do Boga i Kościoła (dziadkowie wierzyli, rodzice wierzyli i ja wierzę), zmieniają miejsce zamieszkania, wyjeżdżają do dużego miasta i zrywają więź z Bogiem, i dokonują życiowych wyborów jakby byli zupełnie niewierzący? Bo dla większości z nas – kontynuował – religia nie jest osobistym wyborem Boga, ale sumą otrzymanych w darze od rodziców obrzędów, które wypada praktykować. W chwili, gdy ktoś zrywa więzy ze środowiskiem swojej młodości, pozbywa się tego wszystkiego co jego zdaniem może być kojarzone z prowincjonalizmem i zacofaniem.

2.     Polskiemu chrześcijaństwu brakuje elit. Duszpasterstwo nastawione jest na masy i wielkie, zbiorowe przeżycia. Ma wielu siewców i niewielu ogrodników. Pierwsi są potrzebni, ale bez drugich ich praca nie przyniesie efektów. Ogrodnik troszczy się o wzrost i owoce. To jest zadanie dla szeroko rozumianych elit, czyli ludzi już uformowanych, którzy staną się aktywnymi współpracownikami duszpasterzy, nie tylko docierając tam, gdzie ksiądz nie jest w stanie dotrzeć, ale także biorąc na siebie odpowiedzialność za konkretne dzieła. Aby ich uaktywnić trzeba zmienić całą strukturę duszpasterstwa i model kierowania parafią. Przejść od relacji jednokierunkowych do relacji dwukierunkowych. Od stylu autorytarnego do wsłuchiwania się w to, co Duch mówi do Kościoła.

3.     Pozostanie na poziomie religijności tradycyjnej i brak elit sprawi, że zakonserwuje się duchowość żaby. (Pamiętam ten rozlegający się nad Kopią Górką śmiech.) Istotą wiary rozumianej jako wybór Boga jest trwanie w łasce uświęcającej. Tymczasem większość z nas jak żaba przez cały rok siedzi w błocie, na krótki czas, w okresie wielkanocnym, obmywa się z niego i czeka, kiedy skończą się święta, by znów można było wrócić do normalności, czyli do błota. Dlatego rekolekcje oazowe nie kończą się spowiedzią, ale od niej zaczynają. By pokazać, że wszystko buduje się na łasce.

Jadąc do Krościenka śpiewaliśmy w autobusie piosenkę roku. „W krąg, przez cały świat, kroczy potężna rewolucja…” Nikt z nas nie zdawał sobie sprawy, że tę prawdziwą rewolucję zapowiada wysłuchana konferencja Księdza Blachnickiego. Wtedy jeszcze go nie rozumieliśmy. Przyjechaliśmy z parafii, gdzie kościoły były przepełnione, ksiądz miał autorytet, a jedynym zagrożeniem byli „oni” z drugiej strony barykady. Innych niebezpieczeństw być nie mogło, skoro Msza po staremu się odprawiała. Potrzebna była najpierw cała droga formacji podstawowej, dwa lata studiów w stworzonym przez Księdza Blachnickiego Instytucie Pastoralno-Liturgicznym, wreszcie przemiany po roku 1989, by przekonać się jak bardzo wyprzedzał swój czas. A wyprzedził go znacznie wcześniej niż opisywane wyżej spotkanie.

Korzenie

Pierwsze Oazy Dzieci Bożych, Krucjata Wstrzemięźliwości i Kopia Górka były owocami czegoś, co nastąpiło wcześniej. U podstaw wiary rozumianej jako osobisty wybór było doświadczenie spotkania z Bogiem w celi śmierci katowickiego więzienia. Na krótko przed śmiercią napisał w testamencie: „otrzymałem w swoim życiu cztery niezwykłe dary, które uważam, według mojej obecnej zdolności rozeznania, za największe. Dar pierwszy to dar wiary, który jako nowa, nadprzyrodzona rzeczywistość została mi wlana w jednym momencie w owym pamiętnym dniu (17.06.1942 r. – przyp. xwl) – jako zupełnie nowe, nie ludzką mocą zapalone światło, które świeci nawet wtedy, gdy nie pada jeszcze na żaden przedmiot i trwa cicho, nieporuszenie jak gwiazda, świecąc w ciemnościach i sama będąc ciemnością. Ta rzeczywistość wiary – od tamtej chwili, bez przerwy, przez 44 lata – określa całą dynamikę mego życia i jest we mnie ‘źródłem wody tryskającej ku życiu wiecznemu’” (fragment testamentu, spisanego 17.06.1986 r.). To najważniejsze doświadczenie życia wpisywało się w trwające od wczesnej młodości poszukiwanie środowisk nacechowanych autentyzmem, tętniących życiem i owocnych, i towarzyszące mu kryzysy. „Obóz koncentracyjny przyniósł załamanie się wiary w człowieka (…), wreszcie, już po wojnie, z doświadczeń pobytu w seminarium, trzeba wspomnieć to przeżycie, towarzyszące przez cały okres pobytu w seminarium, polegające na tym, że istotne dla wewnętrznego wzrostu okazywały się nie tyle oficjalne programy, co małe kółka zainteresowań, rozwijające własną twórczość (…) Po opuszczeniu Seminarium Duchownego i wejściu w pracę duszpasterską wnet ten sam problem stanął przede mną i to w podwójnym sformułowaniu jako: elita i masa w duszpasterstwie, i jako: duszpasterstwo a wychowanie” (Referat przesłany na VIII Krajową Kongregację Odpowiedzialnych na Jasnej Górze).

Mamy zatem naszkicowany duchowy kontekst, w jakim rodził się fenomen znany dziś jako Ruch Światło-Życie. Zatrzymanie się w tym miejscu było ważne z jednego powodu. Często można spotkać się z zarzutem, że droga formacji oazowej  to bardzo nieżyciowa, sucha teologia. Przywołane doświadczenia przeczą tym twierdzeniom. W myśli Księdza Blachnickiego ważne były późniejsze studia, badania naukowe, a zwłaszcza eklezjologia Soboru Watykańskiego II. Ale punktem wyjścia i zarazem odniesienia zawsze był ów dzień nawrócenia oraz pytania, towarzyszące mu w seminarium i w zetknięciu się z konkretnymi problemami duszpasterskimi. Oaza nie rodziła się za biurkiem teologa. Oaza rodziła się na kolanach.

Rozwijaj się i podejmuj kolejne decyzje

Poznanie drogi, prowadzącej od pierwszych rekolekcji dla ministrantów w Bibieli do dzisiejszych rekolekcji oazowych nie nastręcza większych trudności. Obfitość literatury, podręczników i pomocy, stron internetowych, a przede wszystkim samych pism Księdza Blachnickiego, może wielu zaskoczyć, ale i zniechęcić. Jak przebrnąć przez dziesiątki podręczników rekolekcji wakacyjnych, tomy konspektów spotkań w grupach, nie uroniwszy niczego, zwłaszcza że wszystko jest ważne? Do lektury nie zachęcam. Bo i Księdzu Blachnickiemu nie chodziło o zaliczenie treści kolejnego podręcznika, lecz o przejście określonej drogi duchowej, przez samych oazowiczów umownie nazywanej kolejnym stopniem, choć Słudze Bożemu zależało, by mówić o etapach formacji. Dlatego w dalszej części refleksji skupimy się na tych momentach rekolekcji, w których od ich uczestnika oczekuje się podjęcia pierwszej i następnych decyzji, otwierających przed nim drogę zarówno do kolejnego etapu rozwoju jak i pełniejszego, bardziej odpowiedzialnego zaangażowania w życie Kościoła lokalnego i konkretnej wspólnoty.

Wybierz Jezusa

Wracam do sierpniowych dni sprzed lat. Po konferencji na szczycie Kopiej Górki wróciliśmy do stojącej przy domu figury Niepokalanej Matki Kościoła. Ojciec – bo tak go wielu nazywało – znów zaskoczył. Najpierw opowiedział słynną historię o okienku i wizycie kardynała Wojtyły, a potem zauważył, że wzorem dla chrześcijanina nie jest Jezus. Bo chrześcijaństwo to przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Dlatego naszym wzorem jest Niepokalana. Ona uczy jak przyjmować Jezusa. Trzeba było jeszcze kilku lat, kolejnych inspiracji, między innymi adhortacji Pawła VI Evangelii nuntiandi i encykliki Jana Pawła II Redemtor hominis, by Ruch zaproponował Kościołowi w Polsce projekt wielkiej ewangelizacji. Co nowego wnosi on w dotychczasowe doświadczenie duszpasterskie Kościoła?

1.     Sprowadzenie treści przesłania po czterech prawd podstawowych: Bóg mnie miłuje i ma wobec mnie plan pełen miłości; człowiek jest oddzielony od Boga, od Jego planu zbawienia przez grzech; Jezus Chrystus jest jedynym pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem; nie wystarczy ogólna znajomość prawd Ewangelii, ale trzeba przyjąć Chrystusa w sposób osobisty, trzeba uwierzyć w Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. „Ta decyzja jest wynikiem procesu ewangelizacji. Do niej prowadzi człowieka ewangelizacja” (Ewangelizacja w procesie budowania nowej parafii).

2.     Wzbogacenie treści przesłania o tak zwane świadectwo. „Przed dzisiejszym człowiekiem musi stanąć ktoś kto mu powie, że Chrystus nie jest tylko postacią historyczną, ale Kimś żyjącym, Kto wchodzi w życie człowieka (…) Jeżeli zbiegną się dwa świadectwa: najpierw młody człowiek usłyszy od swoich rówieśników, że Chrystus jest Kimś żywym, Kimś, Kto przemienił ich życie i nadał jemu sens; a potem kapłan głosi orędzie ewangelizacyjne, autentyczną Ewangelię, to wtedy rodzi się siła, jakaś moc, która nawraca człowieka” (tamże).

3.     Propozycja włączenia się do małej grupy. „Wtedy utrwala się decyzja przyjęcia Chrystusa i zaczyna się droga, która prowadzi do katechumenatu, podczas którego katechumen dojrzewa we wspólnocie w życiu wiary w oparciu o pierwszą decyzję osobistego przyjęcia Jezusa” (tamże).

Ktoś zauważy, że właściwie Ksiądz Blachnicki nie proponuje nic nowego, bo Kościół miał wypracowaną metodę misji ludowych i rekolekcji parafialnych. Zgadza się. On sam napisze, że „pojęcie ewangelizacja staje się odpowiednikiem pojęcia misje ludowe lub rekolekcje, ma mniej więcej to samo znaczenie. Stosuje się tu jednak pewne nowe metody, nowy sposób działania, ale w istocie ewangelizacja jest tym samym, co misja ludowa czy rekolekcje parafialne” (tamże).

Mała grupa

1.     Wizja założyciela. „Mała wspólnota umożliwia wzrost Nowego Człowieka również w warunkach codziennego życia. Rytm tygodniowy przy tym umożliwia kumulowanie się bodźców wychowawczych, zapewnia ciągłość procesu wychowawczego. Małe grupy staną się środowiskiem formacyjnym Nowego Człowieka, jednakże tylko pod tym warunkiem, że nie będą grupami zamkniętymi, ale służebnie otwartymi i zaangażowanymi w stosunku do nadrzędnej społeczności parafialnej czy innej, w ramach której one działają” (Referat przesłany na VII Krajową Kongregację Odpowiedzialnych).

2.     Świadectwo uczestnika. Udział w rekolekcjach w dużej grupie parafialne dawał mi pewien komfort psychiczny i złudne poczucie bezpieczeństwa. Mogłem schować się za plecami innych, nie podejmować żadnych decyzji, zaangażowanie i odpowiedzialność zostawiając bardziej gorliwym. Dzięki temu mogłem pielęgnować swój ideał porządnego chrześcijanina, chodzącego regularnie na niedzielną Mszę św. i żyjącego przez cały tydzień własnym życiem, mającym niewiele wspólnego z życiem ucznia Jezusa. Rekolekcje w małej grupie zmusiły mnie do wyjścia zza pleców, z miejsca mojego ukrycia. Po raz pierwszy usłyszałem pytanie skierowane tylko do mnie. Sławek, a ty? Miałem do wyboru kłamstwo i męską decyzję. Ale wtedy już wiedziałem, że jeśli moja modlitwa sprzed kilku dni, moje wyznanie „Jezu, jesteś moim Panem” ma mieć znamiona autentyczności, muszę podjąć męską decyzję. Zrobiłem to. Wyszedłem z kokonu (Sławek, lat 19).

Podsumowując tę część refleksji. Jeden z moich kolegów zauważył, że mała wspólnota jest darem i krzyżem. Darem, bo dzięki niej mogę coraz bardziej wrastać w Kościół, rozwijać się, realizować swoje życie rozumiane jako dar z siebie. Krzyżem, bo bliska obecność braci i sióstr w wierze odsłania ukryte słabości, kruszy pancerz egoizmu odsłaniając tkankę delikatną, bardziej podatną na zranienia. Stąd decyzja o wejściu w małą wspólnotę fascynuje, ale i napawa lękiem. To trudny, ale i ważny moment.

Diakonia czyli życie na maksa

1.     Ideał wychowawczy. „Agape, czyli piękna miłość, którą Duch Święty rozlewa w sercach naszych, dzięki której osoba może odnaleźć się w pełni przez bezinteresowny dar z siebie (KDK 24) dla Boga i bliźnich, jest najwyższą formą świadectwa i urzeczywistniania się osoby; dlatego poprzez stałą metanoię, przekreślanie swego egoizmu, naśladowanie Chrystusowego Krzyża, chcę wdrażać się w postawę bezinteresownej służby – diakonii, służąc na wzór Syna Człowieczego wspólnocie Kościoła oraz wszystkim braciom, zwłaszcza najmniejszym i uciśnionym” (Drogowskazy Nowego Człowieka, 10).

2.     Babcia. Po pierwszych rekolekcjach i spotkaniach z Księdzem Blachnickim spotykaliśmy się co tydzień w mieszkaniu Babci. Charyzmatyczna postać, członkini Prymasowskiego Instytutu Maryjnego, wychowawczyni wielu pokoleń młodych. Mirosława Hankiewicz, bo to o niej mowa. Jednego wieczoru Babcia długo wsłuchiwała się w naszą rozmowę, zwaną ewangeliczną rewizję życia, tajemniczo milcząc. Odezwała się dopiero na koniec. Słowa – cytuję z pamięci – wypowiada się łatwo. Ale miłość ma imię, nazwisko i adres. W tym momencie zaczęła rozdzielać pierwsze zadania. Ze zdumieniem odkryłem, że na moje podwórko wychodzą okna kobiety od kilkunastu lat nie wychodzącej z domu. Trzeba ją systematycznie odwiedzać, zrobić jakieś zakupy i posprzątać mieszkanie. I wtedy dopiero wszystko tak naprawdę się zaczęło. Babcia i mała wspólnota dawały wsparcie. Zwłaszcza w chwilach, gdy pokusa wycofania się i rezygnacji była wielka. Parę lat później to ona wsadziła mi do kieszeni wydaną w Londynie broszurę, podpowiadając niejako gdzie jest moje miejsce w Kościele.

3.     Tylmanowa. Po kilkunastu latach wszedłem w rolę Babci. KODA czyli kurs oazowy dla animatorów był pierwszym tak poważnym wezwaniem. Przyjechała młodzież z całej Polski. Entuzjastycznie nastawieni byli pewni, że dostaną do ręki narzędzia, czyniące z nich pełnowartościowych animatorów małych grup. Po kilku dniach większość z nich już wiedziała, że do prowadzenia małej grupy zupełnie się nie nadaje. Co wcale nie oznaczało końca przygody z oazą. Nazwa rekolekcji już niejednego i niejedną zmyliła. Animacja i diakonia nie zawsze muszą być związane z prowadzeniem małej grupy. Wspólnota parafialna i Ruch Światło-Życie dają wiele możliwości zaangażowania, podjęcia posługi, wspomnianej w pierwszym punkcie diakonii. Gdy na zakończenie rekolekcji uczestnicy składali na ołtarzu swoje deklaracje tylko trzy mówiły o prowadzeniu małej grupy. Na pozostałych można było przeczytać o pragnieniu posługi w diakonii ewangelizacji, modlitwy, liturgii, miłosierdzia, życia i wielu, wielu innych.

4.     Tylmanowa c.d. Na zakończenie tych rekolekcji odbyliśmy rozmowy indywidualne ze wszystkimi uczestnikami. Jedno pytanie, a właściwie obawa, wracało w tych rozmowach. Czy w mojej parafii znajdzie się dla mnie miejsce? Czy mój ksiądz proboszcz będzie chciał mojego zaangażowania? Co zrobić, gdy spotkam się z odmową i niechęcią? Dla nas prowadzących to był niezwykle trudny moment. Gdy młodzi swoimi pytaniami uświadomili nam, że Kościół lokalny może nie chcieć ich posługi, ich zaangażowania, ich życia na maksa.

Drogowskazy dla Kościoła w Polsce

Zarówno Jan Paweł II jak i Benedykt XVI wskazywali w orędziach do polskich biskupów, będących w Rzymie z wizytą ad limina na konieczność otoczenia Ruchu Światło-Życie szczególną troską duszpasterską dlatego, że ten projekt jak żaden inny wpisuje się w wizję, nakreśloną na Soborze Watykańskim II, w praktycznym wymiarze prowadząc do zaangażowania w Kościół, rozumiany jako wspólnota wspólnot. Jeszcze przed wyborem na Stolicę Piotrową kardynał Wojtyła mówił o eklezjologii Vatinanum Secundum przełożonej na język praktyki. Co ciekawe, jeden z popularnych tygodników katolickich, drukując przemówienie Benedykta XVI, fragment o Ruchu Światło-Życie jako miejscu, gdzie przez liturgię formują się dojrzałe postawy chrześcijańskie pominął. Być może tekst miał za dużo znaków i w jakiś sposób trzeba było go skrócić, bo nie mieścił się w projekcie numeru. Bardzo chciałbym w to uwierzyć, ale przeszkadzają mi w tym pytania stawiane, nie tylko w Tylmanowej, przez młodzież i rodziny Domowego Kościoła. Zbyt często spotykałem się z rozczarowaniem i zwątpieniem, by nie zastanawiać się, czy dla tego wielkiego daru dla Kościoła jakim był Sługa Boży Ksiądz Franciszek Blachnicki i założony przez niego Ruch jest miejsce w codziennej praktyce duszpasterskiej, czy ten dar potrafimy przyjąć i spożytkować. A jeśli nie potrafimy, to dlaczego?

Przed kilku latach pytali mnie o to klerycy jednego z seminariów duchownych. Ktoś mówił wręcz o konflikcie tradycyjnego duszpasterstwa i Ruchu Światło-Życie, szukając jego przyczyn. Odpowiedziałem wtedy nieśmiało, że być może źródłem konfliktu jest spotkanie super wizji z totalnym brakiem wizji. Kto wie, czy nie właśnie na tym polega nasz największy kapłański problem.