Dwie Marie

Agata Puścikowska; GN 11/2011 Warszawa

publikacja 25.03.2011 06:30

Nie wiadomo, ilu ich mieszka w Warszawie i okolicach. Niektórzy na żebraniu „dorobili się” skromnego dobytku. Ale są i tacy, co żyją w skrajnej nędzy. Tuż obok nas.

Dwie Marie Agata Puścikowska/ GN Nie wiadomo, ilu ich mieszka w Warszawie i okolicach. Niektórzy na żebraniu „dorobili się” skromnego dobytku. Ale są i tacy, co żyją w skrajnej nędzy. Tuż obok nas.

Nie ma dokładnych danych, ilu rumuńskich Romów mieszka w Polsce. Prawdopodobnie jest ich kilka tysięcy, większość mieszka w dużych aglomeracjach, w tym w Warszawie. Duże miasto, przynajmniej w teorii, umożliwia zarobek, czyli w przypadku większości Romów – żebranie. Dlaczego przyjeżdżają? Największa fala emigracyjna miała miejsce w latach ’90, tuż po obaleniu dyktatury Causescu. Romowie, jak wszyscy obywatele Rumunii, byli wtedy w Europie przyjmowani z sympatią, jako przedstawiciele ciemiężonego narodu. Prosili o datki, dostawali je bez większego problemu.

Kolejna fala migracyjna romskich rodzin zaczęła się po wejściu Rumunii do Unii Europejskiej. Od 2007 r. Romowie, będący obywatelami UE, mogą bez przeszkód podróżować po całej strefie Schengen. Najczęściej wybierają kraje Europy Zachodniej. Ale nie są już właściwie w żadnym kraju mile widziani. Niedawna głośna sprawa brutalnej ich deportacji z Francji wskazała, jak poważny stanowią problem. Romom, nie bez podstawy, zarzuca się niechęć do asymilacji, życie według własnych zasad (np. wczesne śluby czy nieposyłanie dzieci do szkół). Jednocześnie instytucje pomocowe zgodnie przyznają, że nigdzie nie wypracowano konstruktywnego planu, jak dotrzeć do Romów i – z poszanowaniem tradycji – wpływać na zmiany ich trybu życia.

Maria czarna, Maria biała

Nie wiadomo, jak ma na imię. Jest skryta i nieufna. Gdy Maria, mama trójki dzieci, z wykształcenia bibliotekarz, pierwszy raz do niej zagadnęła, nawet nie podniosła wzroku. Bąknęła coś o „dzieciaku małim” i prawie uciekła z tymże „dzieciakiem” na ręku. Ale Maria nie dawała za wygraną. Gdy znów spotkała ciemnowłosą kobietę z popłakującym zawiniątkiem w ręku, położyła przed nią reklamówkę z chlebem, kaszą dla dziecka, mlekiem i paczkowaną wędliną. Innym razem kupiła dwa kilo bananów. Czarne oczy kobiety nadal patrzyły nieufnie, ale już jej koleżanki Romki. były bardziej asertywne. „Pani, pienć zlotych na lekarstwo”, „Dwa zlote na chleba. Dzieci nie mają” – nagabywały coraz natarczywiej. Maria raz, drugi, trzeci dała. Potem, za namową męża, postanowiła swoją pomoc bardziej usystematyzować i ukonkretnić. – Nie wiem przecież do końca, czy kupowali jedzenie dla dzieci, czy np. papierosy – mówi Maria. – Zaczęłam więc odwiedzać ich w domach.

Chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, Romki podały Marii adres. Odwiedziła je, wioząc pół samochodu ubranek dla dzieci, pozbieranych wśród rodziny i przyjaciół. – Okazało się, że część moich „podopiecznych” w dość przyzwoity sposób urządziła się w Polsce. Wynajmują tanie mieszkania na przedmieściach Warszawy, ich główne zajęcie to żebranie, jednak zajmują się też drobnym handlem. Ale gdy w końcu trafiłam do najpierw poznanej, najbardziej nieufnej Romki, ręce mi opadły – wspomina Maria. Kobieta, wraz z szóstką maleńkich dzieci i mężem (?), mieszka w 20-metrowym pokoju. Pokój nie jest ogrzewany, na podłodze zimne i odchodzące linoleum, na ścianach grzyb. Za tego typu „usługi hotelarskie”, prowadzone najprawdopodobniej na czarno, rodzina – pod groźbą wyrzucenia na bruk – musi codziennie płacić właścicielowi, Polakowi, ok. 50 zł.

Pokój jest częścią obskurnego baraku, ukrytego z dala od oczu ciekawskich, a „pachnącego” z daleka brakiem toalety i stęchlizną. Romka pierze dzieciom ubrania w zimnej wodzie, do najbliższego sklepu ma ponad kilometr. – Widzę, że gdy prosi o chleb, robi to, bo jej dzieci są głodne. A jak się ostatnio zapytałam, jak ma na imię, odpowiedziała że Maria… To tak jak ja. Czarna Maria powiedziała też, że w porównaniu z jej rumuńskim domem (niedawno w dodatku zalanym przez powódź) w Polsce ma jak w pałacu…

Maria biała idzie do urzędów

Znajomi i przyjaciele najpierw Marię (białą) przestrzegali przed „współpracą” z Marią czarną. Potem, widząc jej determinację, przestali dogadywać i robić uwagi typu „ale ty naiwna”, „przecież to są pasożyty!”. – Kiedyś, gdy spotkałam „moją” Marię, żebrzącą przed sklepem i rozmawiałam z nią o tym, że najmłodszemu dziecku chyba trzeba załatwić lekarza, bo mocno kaszle, podeszła do mnie jakaś kobieta i zaczęła warczeć: „Nie żebrzemy, nie żebrzemy! Do pracki, do pracki!”. Zapytałam, kto ciemnoskórej Romce, z szóstką dzieci, da tę „prackę”. Może ona sama? Zmyła się szybko…

Żeby znaleźć pomoc dla „czarnej” rodziny, biała Maria zaczęła odwiedzać i obdzwaniać urzędy i instytucje. Pomoc społeczna stwierdziła, że nie może objąć Romów żadną pomocą, bo nie mają prawa tymczasowego lub stałego pobytu. Odesłała obie Marie do pozarządowych instytucji pomocowych. Okazało się jednak, że nawet i one, mimo dobrych chęci, nie mają wielkiej możliwości pomocy, bo nie wypracowano dotąd odpowiednich mechanizmów, projektów skierowanych właśnie do Romów.

Katarzyna Sekuła z Caritas Polskiej, zapytana przez naszą redakcję, w jaki sposób pomóc tej konkretnej, biednej rodzinie, powiedziała, że paradoksalnie „winne” jest obywatelstwo unijne. Gdyby kobieta nie była obywatelką Rumunii, tylko kraju spoza UE, mogłaby się ubiegać o pomoc z Europejskiego Funduszu na rzecz Uchodźców lub Europejskiego Funduszu na rzecz Integracji Obywateli. Natomiast Caritas, zajmująca się przecież tysiącami ubogich, akurat dla Romów nie ma żadnego programu pomocowego. Jedynie Caritas regionalna, najbliższa miejscu zamieszkania romskiej rodziny, prawdopodobnie może zadziałać.

– Też nie możemy za wiele, bo zajmujemy się innymi problemami – powiedziała pani z lokalnej Caritas. – Ale gdy pod koniec marca dostaniemy dary żywnościowe, być może uda nam się wydać jakąś ich część tej biednej rodzinie. Proszę jednak mieć na względzie, że z każdej oddanej paczki musimy się rozliczyć z Agencją Rynku Rolnego. Musimy wpisać w odpowiednie rubryki, komu przekazaliśmy pomoc, dane osobowe, PESEL, itd… Czy pani z Rumunii poda takie?

Sytuacja patowa?

Z pytaniem „Jak pomóc?” zadzwoniliśmy też do Urzędu ds. Repatriacji i Uchodźców. Powiedziano nam, że Romka na status uchodźcy nie ma co liczyć, powinna natomiast w Urzędzie Wojewódzkim zalegalizować swój pobyt. Wtedy dostanie dokument meldunkowy i będzie mogła najpierw otrzymać pozwolenie na pobyt.  – Powiedziałam to wszystko „mojej” Marii, ale nie wiem, czy uda mi się nakłonić ją do działania. Boi się deportacji – martwi się Maria biała. – Dowiadywałam się też niedawno, że jeśli „moja” Maria będzie miała jakikolwiek dokument, nie sam paszport, jej starsze dzieci będą mogły pójść do miejscowej szkoły. Pomyślałam też, że może by Marię umieścić w domu samotnej matki? Ale jak można było przypuszczać, nie ma takiej możliwości:

– Na przykład nasz dom pęka w szwach – mówi s. Konsolata Marciniak, dyrektorka Domu Samotnej Matki „Nazaret” w Otwocku. – Nie mamy ani jednego wolnego miejsca. Ale nawet gdybyśmy miały, z doświadczenia wiem, Romki nie chcą dostosowywać się do innych niż własne zasad. Kiedyś co prawda udało nam się pomóc jednej romskiej mamie – miała dwoje dzieci z Polakiem, który wyrzucił ją z domu. Ale była to długotrwała i ciężka praca, bo dziewczyna nie akceptowała reguł, trudno jej było zrozumieć, że pewne zachowania są społecznie dopuszczalne, a inne nie. Myślę, że sytuacja z Romami jest trochę patowa: rzeczywiście te rodziny żyją w warunkach urągających godności człowieka, ale często nie chcą zmienić swojego życia.

S. Konsolata opowiada o romskiej matce, którą spotkała pod kościołem. Było lodowato, zamarzało mleko w butelce, które podawała kilkumiesięcznemu dziecku. Gdy siostry próbowały ją zaprowadzić na plebanię i dać coś ciepłego do zjedzenia, Romka odpowiedziała agresją. Nie chciała, żeby przeszkadzać jej w „zarobkowaniu”.

– Nie wiem, co jeszcze zrobię. Dzwoniłam po wielu fundacjach, ale nikt się rumuńskimi Romami nie zajmuje. Dzwoniłam do stowarzyszenia polskich Romów – też nie mają „odpowiednich procedur”. Ale się nie poddam. Ostatecznie żyjemy w cywilizowanym, chrześcijańskim kraju. Dlaczego romskie dzieci mają być głodne, gdy nasze wybrzydzają przy jedzeniu? Czy ktoś, kiedyś, chociaż tu, w stolicy, zajmie się tymi ludźmi? Niedawno do Marii przyłączyli się jej przyjaciele. Razem zbierają żywność, zawożą ją do romskiego „hotelu”. Ktoś dał starą pralkę, inny dywan, żeby najmłodsze dziecko mogło raczkować po cieplejszej podłodze.

Ze względu na dobro bohaterów niektóre dane zostały zmienione.