Pragnienie Boga

Matthew McGetrick OCD

publikacja 03.04.2011 06:40

Im bardziej Go pra­gniemy, tym większy udział w swoim życiu może nam dać i tym bardziej napeł­niać nas swoją obecnością podczas kon­templacji.

Pragnienie Boga HENRYK PRZONDZIONO/Agencja GN Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, jak mocno Bóg pragnie naszych serc. Nie chce od nas niczego, ale kocha nas, ponieważ nas stworzył

Skoro kontakt za pośrednictwem woli jest pod­stawowym warunkiem kontempla­cji, ważne jest, aby go rozwinąć moż­liwie jak najpełniej. Oczy­wiście to sam Bóg jest Tym, który wzma­cnia go pocią­gając nasze serce do Siebie, ale jest coś, co możemy zrobić, aby pomóc w tym proce­sie i musimy próbować robić wszystko, co jest w naszej mocy. Musimy mieć mocne prze­ko­nanie, i często sobie o tym przypomi­nać, że Bóg jest wszystkim, czego pragniemy. Można się głę­boko zastanawiać, dlaczego mimo że Bóg jest wszystkim, czego pragniemy, to jednak nie każdy biegnie do Niego jak do najdroższego przyja­ciela i ukochanego. W rzeczywistości częściej dzieje się prze­ciwnie.

Ludzie uciekają od Boga. I nawet ci lu­dzie, którzy mają na tyle wiary, aby pozo­stawać z Nim w dobrych relacjach, aż nadto często wcale nie pragną zbliżyć się do Niego. Powodem jest oczywiście to, że Bóg jest święty a my grzeszni. Bóg jest nieskazitelnie czysty i piękny, a my jeste­śmy duchowo brudni i zeszpeceni. Dla­tego boimy się przybliżyć do Boga, czując pew­ność, że On nas ukarze. I podczas gdy mówimy sobie, że Bóg jest kochającym Ojcem, chcemy jednak trzymać się w pew­nej odległości od Niego, mając nadzieję, że On wszystko naprawi. Jed­nak wiadomo, że wcześniej czy później bę­dziemy musieli na końcu albo przebywać w szczęściu z Bo­giem albo pozostać wiecznie nieszczęśliwi bez Niego. I jedyną logiczną rzeczą, jaką możemy zrobić, jest ciągłe podą­żanie w kierunku szczęścia.

Bóg nie dąży do uka­rania nas. On chce uzdro­wić nasze du­chowe rany, oczyścić nasze serca ze zła. Podtrzy­muje nas i pomaga nam w tym procesie, osładzając swoją miłością każdy ból, który może temu towarzyszyć, i dając nam cu­downy przedsmak szczęścia, jakie ma dla nas przygotowane, gdy będziemy na to gotowi, nawet w tym życiu, nie mó­wiąc już o niewy­ob­rażalnym szczęściu pły­nącym z przebywania z Nim po śmierci.

Mamy więc istotny powód, aby zbliżyć się do Boga, nawet jeśli początkowo mo­żemy się czuć zawstydzeni w Jego obecno­ści, ponie­waż stopniowo i z miłością bę­dzie On nas prze­mie­niał i uczyni nas takimi, jak On sam, i wtedy nasze szczęście będzie pełne.

Historia życia Jezusa przekazana w Ewan­geliach, jest bogata w to przesłanie. Jezus jest Bogiem w ludzkiej postaci i mówi do nas: „Nie bójcie się, przyjdźcie do Mnie, a Ja was uzdro­wię”. Lecz niestety wielu ludzi mówi sobie: „Nie chcę się do Ciebie zbliżyć tak naprawdę, Panie, lecz, proszę uzdrów mnie i tak”. Ży­czenie nie­możliwe do spełnienia!

Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, jak mocno Bóg pragnie naszych serc. Nie chce od nas niczego, ale kocha nas, ponie­waż nas stwo­rzył; i wciąż próbuje zapalić w naszych sercach pragnienie Go, bo nie może do nas przyjść, jeżeli nie jesteśmy skłonni Go przyjąć. Taka jest tajemnica wolnej woli, możemy swobodnie wy­bierać szczęście lub niedolę.

Im bardziej Go pra­gniemy, tym większy udział w swoim życiu może nam dać i tym bardziej napeł­niać nas swoją obecnością podczas kon­templacji. Pra­g­nienie zwiększa naszą zdol­ność przyjmo­wania. Używając metafory mo­żemy powiedzieć, że otwiera ono w naszym wnętrzu ziejącą prze­paść, która domaga się wy­pełnienia. W życiu Jezusa widzimy Boga przy­chodzącego do nas, żeby zasiać w naszych ser­cach tęsknotę za Nim po to, aby mógł peł­niej nam się dawać.

Pomyślmy o uroku Świąt Bożego Na­ro­dzenia, jak skłaniają one serca ludzkie do kon­templowania Boga leżącego jako nie­mowlę w żłobie. Jest tak, jak gdyby mó­wiło On: „Nie bójcie się przyjść do Mnie; spójrzcie, stałem się tak maleńki i słaby”. I co roku ludzie ulegają duchowemu uro­kowi Bożego Narodzenia; do­świadczają nowego zwrócenia swojego życia do Boga. Jezus pociąga nas bez względu na to, w którym momencie Jego ziemskiego życia Go kontemplujemy. Tłumy garnęły się do Niego, gdziekolwiek się udawał. Zapomi­nali o je­dzeniu, aby słuchać Jego słów. „Żaden człowiek nigdy nie przemawiał jak On”, mówili. A to jest ten Bóg, którego dzisiaj ludzie się boją i do któ­rego nie chcą się zbliżyć, i w którego nie chcą uwierzyć!

To prawda, że kiedy doszło do Jego aresz­to­wania i męki, tłumy odeszły od Niego; nawet Jego uczniowie rozpierzchli się. Musiał pokazać nam, że jesteśmy grzesznikami i że śmiertelne cierpienia są ceną za grzech. A potem dokonał czegoś, czego nigdy nikt nie uczynił: powrócił do życia swoją własną mocą, z ciałem, które nie podlegało już cierpieniu; zebrał po­nownie swoich uczniów i zapewnił ich, że jeśli przejdą przez trudy życia w ducho­wym zjednoczeniu z Nim, również po­wstaną do nowego życia i nie będą więcej cierpieć. Wszędzie przesłanie Ewan­gelii jest takie samo: sprowadziliśmy na siebie nieszczęście przez grzech, ale Bóg przy­szedł, aby uzdrowić nasze rany, pocieszyć nas w naszych cierpieniach i zaprowadzić nas do wiecznego życia i szczęścia. Dla­czego więc obawiamy się zbliżyć się do Boga? To Jego utraty powin­niśmy się bać.

Chociaż refleksja filozoficzna i medy­tacja dyskursywna na temat życia Jezusa są bardzo pomocne w pielęgnowaniu pra­gnienia Boga, to jednak nie wystarczają. Są ważne, ponieważ Bóg nie pomoże nam, jeśli my sobie nie po­możemy. Musimy zrobić, co w naszej mocy, chociażby było to bardzo mało, a wtedy Bóg uczyni wszystko, co jest potrzebne, nawet, jeżeli oznacza to dokonywanie dla nas cudów.

To właśnie podczas kontemplacji Bóg li­tuje się widząc nasze mizerne wysiłki i roz­pala w naszych sercach ogromną tęsknotę za Nim lub pragnienie Go. Rozwijanie w nas tego pra­gnienia wynika z samej istoty kontem­placji. Sprawia ona, że nawiązu­jemy kontakt z Nie­skończonym Bytem i jesteśmy pociągani przez Jego dobroć; dobroć stanowi po prostu siłę przy­ciągania bytu. Jest to coś, co moglibyśmy nazwać siłą magnetyczną pochodzącą ze Źródła Bytu i przyciągającą do siebie wszystkie stwo­rzenia, a my w pełni poddajemy się jej wpływowi, gdy wychodzimy poza nasze myśli i uczucia.

Lecz jest coś więcej niż ta bezosobowa siła przyciągania między Stwórcą a stwo­rzeniem. Istnieje osobiste zaproszenie Ojca, który za­pra­sza swoje dzieci, aby przyszły i dzieliły z Nim Jego życie. Jest to coś, o czym nigdy nie mogli­byśmy nawet marzyć, gdyby Bóg nam tego nie dał. Jako istoty ludzkie moglibyśmy zasługi­wać na ludzkie szczęście, wieczną radość z dosko­nałego świata i odbijającą się w nim chwałę Stwórcy, lecz On sam byłby nieskoń­czenie da­leko poza zasięgiem naszego wzroku. Stano­wiłoby to nasze naturalne przezna­czenie jako istot ludzkich. Ale Bóg nie pozostawił nas w tym stanie. Postanowił dopuścić nas do Swego oso­­bistego życia i dać nam boskie szczęście, w któ­rym za­wiera się ludzkie szczęście i które o wiele je przewyższa.

To właśnie nazywamy życiem nadprzy­ro­dzonym, ponieważ przekracza ono moż­liwości naszej własnej natury. Otrzymu­jemy je wraz z darem wiary i rozwija się ono przez służenie Bogu z miłością. W tym życiu rozwijamy je w sobie nie widząc tego. Po śmierci będziemy cieszyć się w pełni tym, co osiągnęliśmy. Istnieje wielka tęsknota w sercu naszego Ojca w Niebie, aby pociągnąć nas do szczęścia, któ­rego sam doznaje, a my w pełni otwieramy na­sze dusze na to pociąganie podczas medy­tacji kon­templacyjnej.

***

Tekst jest fragmentem książki Medytacja dla współczesnych mężczyzn i kobiet, która ukazała się nakładem wydawnictwa Flos Carmeli.