Graczyk odpowiada Skwarnickiemu

Roman Graczyk; GN 11/2011

publikacja 22.03.2011 06:30

Cieszę się, że redakcja „Gościa Niedzielnego” podjęła dyskusję o problemach poruszanych w mojej książce „Cena przetrwania? SB wobec »Tygodnika Powszechnego«”. Niestety, tekst Marka Skwarnickiego („Bez ogródek”, GN 9/2011) w znacznej części składa się z nieporozumień.

Graczyk odpowiada Skwarnickiemu Roman Koszowski /Agencja GN Roman Graczyk

Nie jest prawdą, że domagałem się od niego przeprosin w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. W wywiadzie dla RMF FM nie powiedziałem też, iż notatka SB z 1984 roku, stwierdzająca, że TW „Seneka” odmawia informowania o sytuacji w Watykanie, jak pisze Skwarnicki, „może oznaczać, że przez wiele lat informowałem o Watykanie”. Powiedziałem, że z notatki tej nie wynika, iż wcześniej TW „Seneka” odmawiał takich informacji. Różnica jest zasadnicza. Zresztą istnieje dokument wcześniejszy niż owa notatka z 1984 r., wedle którego TW „Seneka” udzielał informacji o Janie Pawle II w 1979 r. („Cena przetrwania?”, s. 399).

Kilka sprostowań
Nie są też prawdziwe podane przez Marka Skwarnickiego okoliczności jego odejścia z „Tygodnika”. Poeta pisze: „Zwolniłem się z pracy i wykreśliłem z zespołu w roku 1991, w momencie gdy nowa grupa redaktorów z Romanem Graczykiem przyjęła program liberalno-antyklerykalny”. Fakty są inne. Wprawdzie młodsza część redakcji TP opowiadała się za bardziej krytycznym opisem pozycji Kościoła, ale te postulaty zostały znacznie stępione jeszcze przed odejściem Skwarnickiego. Co do mojej osoby, to – istotnie – chciałem „Tygodnika” bardziej niezależnego od presji Kościoła, ale ponieważ kierownictwo redakcji nie było gotowe do zmian, odszedłem z redakcji w 1991 r. Nigdy też nie taiłem, że to był spór głównie z Turowiczem. M. Skwarnicki w opisie tej sytuacji myli się w dwóch punktach. Po pierwsze nie mówi, że był w fundamentalnym sporze z Turowiczem. I nie mówi, że kiedy on odchodził z redakcji, mnie już tam nie było. Wbrew temu, co pisze, jego odejście z TP nastąpiło nie w 1991, ale w 1992 r. Jeden rok robił wtedy różnicę, bo Skwarnicki nie może powiedzieć, że odchodził z TP z obawy przed strasznym Graczykiem.

M. Skwarnicki odmówił autoryzacji wywiadu, jakiego mi udzielił na potrzeby książki. Uszanowałem jego decyzję. Kiedy jednak teraz powiada, że wywiad zredagowany był tak, „jakby to zrobił oficer SB”, to rzuca przeciwko mnie najcięższe oskarżenie w poczuciu całkowitej bezkarności, skoro treść nie jest publicznie znana. Pytałem go o sprawy niekiedy odległe od jego spotkań z oficerami SB, ponieważ założyłem sobie, że o osobach uwikłanych we współpracę z SB nie piszę tak, żeby je zredukować do tego uwikłania. Przeciwnie – pokazuję (na ile to możliwe) całe ich życie. Także w rozdziale poświęconym M. Skwarnickiemu piszę o tym dużo, z uznaniem dla jego dokonań i ze zrozumieniem dla jego ciężkich przeżyć. Kto ciekaw, niech przeczyta w „Cenie przetrwania?” rozmowę z Haliną Bortnowską. Na takiej samej zasadzie jest skonstruowana rozmowa z M. Skwarnickim. W sytuacji tak ciężkiego zarzutu apeluję do M. Skwarnickiego, aby zgodził się na ujawnienie tego materiału. Wtedy wszyscy się przekonają, czy rzeczywiście jest zredagowany, „jakby to zrobił oficer SB”.

Przypadek Pszona
Jest nadużyciem ze strony M. Skwarnickiego zasłanianie się pamięcią Mieczysława Pszona. Przypadek Pszona jest osobny, ale z pewnością można powiedzieć, że dla interpretacji jego rozmów z SB miała znaczenie jego niezwykła osobowość. Pszon był człowiekiem, którego trudno było przechytrzyć, i nic nie wskazuje na to, by przechytrzyła go SB. Z tego jednak nie wynika, że ta cecha przechodzi w cudowny sposób na inne osoby z TP, które w tym samym czasie rozmawiały z SB. W szczególności nic nie wynika z faktu, że Autor czasem jeździł z Pszonem za granicę (o ile wiem, rzadko, choćby dlatego, że Pszon był specjalistą od spraw niemieckich, Skwarnicki zaś nim nie był). M. Skwarnicki nie powinien sugerować, że był wtedy zaprzyjaźniony z ludźmi o znanych nazwiskach albo (jak Pszon) z ludźmi powszechnie szanowanymi, bo to niczego nie wyjaśnia w kwestii jego rozmów z SB.

Poeta pisze, że był do tych kontaktów „zmuszony administracyjnie”. Śmiem w to wątpić. Nikt nie bywał po Październiku ’56 zmuszony do kontaktowania się z oficerami SB w kawiarniach. Wielu ludzi godziło się na takie rozmowy, ale przymusu nie było. Ludzie ci rozumowali tak, że lepiej tych rozmów nie odmawiać, bo władza może im zaszkodzić. M. Skwarnickiemu „władza ludowa” mogła w latach 60. zaszkodzić w ten sposób, że mogła mu nie dać paszportu, gdy chciał w Ameryce odwiedzić ojca, którego nie widział od 1939 r. To był argument. Już wtedy Skwarnicki nie odmawiał rozmów kawiarnianych z SB, ale z jakichś powodów SB nie uznała wtedy tych rozmów za mające charakter tajnej współpracy. I z jakichś powodów uznała w 1976 r., że kawiarniane rozmowy, jakie toczył wtedy Skwarnicki, można zakwalifikować jako tajną współpracę. Z tego wynikałoby, że w 1964 r. (wyjazd do ojca) Skwarnicki rozmawia ze „smutnymi panami” inaczej niż w 1976 r. Zatem sposób rozmawiania w 1964 r. przemawia na jego korzyść, zaś ten z 1976 r. przemawia na jego niekorzyść. Rozumiem, że Skwarnicki odrzuca to wnioskowanie, skoro pisze, że swoją książką starałem się „wykonać zadania planowane kiedyś przez IV Wydział”.

Dokument jak świadek
Twierdzi też M. Skwarnicki, że moja metoda polega „na analizie zestawień kosztów deklarowanych przez poszczególnych oficerów po kontaktach z redaktorami TP”. Owszem, analizuję tzw. fundusz operacyjny, ale nie jest on – jakby wynikało ze słów Skwarnickiego – jakimś nieznaczącym esbeckim świstkiem. Przywołuję też inne dokumenty. Fundusz operacyjny (FO) to była dokumentacja sporządzana do celów księgowych, ale dziś bywa przydatna do deszyfrowania pewnych tajemnic SB, które spłonęły w dokumentach palonych na polecenie gen. Kiszczaka w 1989 i 1990 r. Możemy się z FO dowiedzieć, kto się z kim spotykał, w jakim charakterze (np. jako rozmowa z TW), kiedy i jaki poniesiono na to spotkanie wydatek. Sam wydatek jest informacją banalną, ważniejsza jest pewna tendencja, jaka się z tych zapisów w dłuższej perspektywie wyłania. Na podstawie FO można powiedzieć, że odnotowane tam spotkania H. Bortnowskiej z oficerami SB miały charakter bardziej powściągliwy niż spotkania M. Skwarnickiego. Wynika bowiem z tej dokumentacji, że Bortnowska wypijała ze swoim oficerem prowadzącym przysłowiową herbatę.

Przysłowiową, bo nie o aspekt kulinarny tych spotkań tutaj chodzi. Chodzi tylko o to, że Bortnowska się z esbekami nie fraternizowała, a M. Skwarnicki, godząc się na wystawny obiad lub pogawędkę przy koniaku, godził się na pewnego rodzaju skrócenie dystansu. Jest to element potrzebny do narysowania obrazu tych rozmów. Całego obrazu nie jesteśmy w stanie narysować, z powodu wspomnianej działalności ludzi gen. Kiszczaka, ale możemy jakoś go naszkicować, bo oprócz funduszu operacyjnego mamy do dyspozycji inne dokumenty. Jakie? Dysponujemy zapisami w ewidencji operacyjnej, na podstawie których możemy bezbłędnie zidentyfikować M. Skwarnickiego jako TW „Senekę”, numer rejestracyjny 10998, zarejestrowany w latach 1976–1989.

Dysponujemy kilkoma dokumentami typu sprawozdawczego, w których TW „Seneka” figuruje jako czynne osobowe źródło informacji Wydziału IV SB w Krakowie w latach 70. i 80. Dysponujemy też kilkoma dokumentami stanowiącymi wyciąg, odpis lub streszczenie dokumentów zawartych pierwotnie w teczce pracy TW „Seneki”, która została zniszczona przez ludzi gen. Kiszczaka na przełomie 1989 i 1990 r. Wbrew temu, co się niekiedy pisze w prasie o „Cenie przetrwania?”, teczka pracy TW „Seneka” z całą pewnością istniała. Wiemy bowiem, kiedy została zniszczona. Zaś dokumenty, o których teraz mowa, pokazują, że nie da się przedstawić rozmów Skwarnickiego wyłącznie jako „rozmów politycznych”. Uważam, że M. Skwarnicki nie miał (w przeciwieństwie do Pszona) kwalifikacji do takich rozmów ani pełnomocnictw od Turowicza.

Trzy wnioski
Co z tego wszystkiego wynika? Po pierwsze to, że TW „Seneka” to był przypadek inny niż opisane w rozdziale czwartym książki. Tamci byli przykładami klasycznej współpracy, TW „Seneka”, jak się zdaje, zachowywał pewną autonomię. Po drugie to, że TW „Seneka” był zarazem innym przypadkiem niż osoby opisane w rozdziale trzecim – to ci, którzy nie dali się zwerbować. Jeśli nie zachowamy tej dystynkcji, wsadzimy do jednego worka tych, którzy – jak M. Skwarnicki – gawędzili z esbekami w kawiarniach przez wiele lat, z tymi, którzy takich pogawędek odmówili i zapłacili za to pewną cenę. Po trzecie to, że charakter współpracy TW „Seneka” z SB jest trudny do jednoznacznego zdefiniowania. W książce próbuję problem przybliżyć, zastrzegając jednak, że buduję „słabą hipotezę”. Ale moja hipoteza jest słaba tylko w kwestii charakteru współpracy M. Skwarnickiego z SB, nie zaś w kwestii tego, że była to współpraca. Tych spraw nie należy mylić.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.