„Nowicjusz” – filmowe spojrzenie na początki życia zakonnego

Edward Kabiesz

GN 8/2023 |

publikacja 23.02.2023 00:00

O filmie „Nowicjusz” mówi o. Łukasz Woś OP, twórca tego znakomitego dokumentu.

Obłóczyny w klasztorze. materiały prasowe Obłóczyny w klasztorze.

Bez habitu i w habicie EDWARD KABIESZ: Co było najpierw, film czy zakon? Jak wyglądała Ojca droga do realizacji filmów?

ŁUKASZ WOŚ OP: Film pomaga mi opowiedzieć coś, czego nie da się do końca wyrazić słowami, to możliwość wzbudzenia w widzu emocji, które sprawiają, że staje się on uczestnikiem pewnej opowieści. To dla mnie bardzo ważne. Tworzenie obrazu jest pasją, czymś, co robię po godzinach, lecz powołanie zakonne jest najważniejsze. Jeżeli chodzi o film, to od 2008 roku, kiedy zacząłem pracować w Duszpasterstwie Akademickim „Studnia” w Warszawie, tworzyliśmy festiwal filmowy. To wydarzenie pozwala ludziom spotkać się, zrobić coś razem, a później te dzieła pokazać znajomym i rodzinie; można się nimi pochwalić. Jako duszpasterz prowadzę spotkania, w których film jest narzędziem do wprowadzenia w dany temat. Dzięki moim studentom w 2013 roku sam zacząłem nagrywać materiały filmowe.

Czy film „Nowicjusz” był realizowany z myślą, że trafi do kin?

Nigdy w życiu. Robiłem go, by nauczyć się opowiadać przez obraz; po to właśnie znalazłem się w Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie. Tam poznałem podstawy sztuki operatorskiej, montażu i reżyserii. Później w Szkole Wajdy dowiedziałem się, jak tych zdobytych narzędzi używać, by opowiedzieć historię. Miałem wspaniałych mistrzów, poznałem też ludzi, którzy przeszli ze mną ten etap studiów, do dzisiaj mam z nimi kontakt. Gdy pokazywałem im fragmenty filmu, wszyscy podpowiadali i komentowali. Wsłuchiwanie się w te głosy pozwalało mi szukać czegoś więcej, czego sam nie widziałem. Na jednych zajęciach usłyszałem od prowadzących, że moja opowieść ma potencjał na realizację dużego dokumentu. No i uwierzyłem w to!

To skąd wersja kinowa?

Dzięki producentce Annie Gawlicie z Kijora Film pozytywnie przeszliśmy przez ocenę w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej i otrzymaliśmy pieniądze na realizację. Po Szkole miałem niemal wszystkie zdjęcia, więc wraz z montażystą zaczęliśmy prace. Na pokaz prawie już gotowego filmu przyszedł Olo Sawa – dystrybutor Mayfly, który bardzo ostro skrytykował produkcję. Następnie wyszedł, a po dwóch godzinach napisał do mojej producentki, że weźmie film do kin. Po tym spotkaniu prace trwały jeszcze ponad rok, widać też proces rozwoju moich umiejętności w nagrywaniu. Myślę, że można obserwować poszczególne etapy tworzenia. Jestem bardzo wdzięczny za ludzi, z którymi pracowałem. Od każdego z nich uczyłem się innej wrażliwości. To jest piękne widzieć, jak montaż dźwięku, muzyka, kolorowanie zupełnie zmieniają dzieło, o którym myślało się, że jest już gotowe.

Film powinien chyba nosić tytuł „Nowicjusze”, bo ma kilkunastu bohaterów.

Tytuł ma znaczenie metaforyczne. Chciałem, by widz mógł odkryć w tych chłopakach uniwersalne przesłanie, czyli zobaczyć kogoś, kto wchodzi w całkowicie nową rzeczywistość. Tu dotyczy nowicjuszy, bo chodzi o życie zakonne, ale na przykład w małżeństwie – o męża i żonę, którzy uczą się małżeństwa. Niby patrzyli na swoich rodziców, ale nie widzieli przecież, jak małżeństwo wygląda na początku. Zresztą nikt tego nie wie. Każdy musi sam doświadczyć wchodzenia w absolutnie nową dla niego rzeczywistość. Często robi to sam. W zakonie masz mistrzów, którzy ci w tym towarzyszą.

Czy ten temat wziął się również z Ojca doświadczeń nowicjatu?

Tak. Próbowałem przekazać doświadczenie swojego nowicjatu, ale też przybywanie w klasztorze, gdzie jest nowicjat. Moje towarzyszenie tym chłopakom na poziomie prenowicjatu sprawia, że pewne rzeczy widzę bardzo dokładnie. Chciałem opowiedzieć o doświadczeniu 13 lat pracy w formacji. Myślę, że widz, oglądając film, poczuje, jak to naprawdę wygląda.

Jak długo trwa nowicjat?

Rok, natomiast jest jeszcze prenowicjat, który też trwa rok. Próbowałem połączyć te dwa elementy, końcówkę prenowicjatu i czas nowicjatu. W czasie prenowicjatu kandydaci mieszkają w domu rodzinnym, studiują, pracują. Zjeżdżają się na cztery zjazdy. Trzy z nich są tygodniowe, jeden miesięczny. Pomiędzy nimi odbywają się spotkania z mistrzem prenowicjatu, który towarzyszy im przez rok. Mają lektury do przeczytania, muszą pisać eseje, odmawiają codzienne modlitwy. Wtedy też uczą się codziennego rytmu życia modlitwą.

Jak długo trwały zdjęcia?

Mniej więcej półtora roku. Wszystkie powstały w klasztorze w Warszawie na Służewie, gdzie znajduje się dom nowicjatu.

Dzieło rozpoczyna się od nauki śpiewania, później oglądamy rozmowy nowicjuszy z ich przyszłym mistrzem, o. Januszem. Czy poszczególne sceny rzeczywiście wyglądają w ten sposób, czy zostały przygotowane na potrzeby filmu?

Tak właśnie wyglądają. Aby dostać się na pierwsze zajęcia o. Janusza, musiałem starać się o to przez pięć dni. Chodziłem za nim, prosząc, by wpuścił mnie z kamerą. Ciągle słyszałem „nie” i „nie”. W końcu w ostatnim dniu powiedziałem, że muszę zobaczyć tę ważną rozmowę z nowicjuszami, bo jest ona kluczowa dla przebiegu opowieści. Zgodził się, ale powiedział, że później chce zobaczyć, jak to wyszło.

Czy rozmowy między nowicjuszami były kręcone z ukrytej kamery, czy zgodzili się oni na nagrania?

Spytałem, czy mógłbym ich nagrać w kontekście tego, co się obecnie u nich dzieje. Zgodzili się. Miałem dwie kamery, ustawiłem je i jedynie pilnowałem, czy bateria się nie rozładowuje. A oni sobie po prostu rozmawiali. Stałem z boku, byłem dla nich jakby niewidzialny.

W filmie znalazło się sporo scen pełnych radości, często słyszymy śmiech. Przynajmniej na początku. Później atmosfera gęstnieje.

Tak, to jest etap. Przychodzisz, wszystko wydaje się niewinnie nowe. Takie śmieszne, ciągle zabawne. Wnosisz z sobą cały świat, który jest częścią ciebie, do zupełnie innej rzeczywistości. Tak jest na początku, jednak później ten śmiech inaczej waży. Mam wrażenie, że można zobaczyć proces, przez który przechodzi osoba wkraczająca w nową rzeczywistość. Tak jak w małżeństwie. Na początku jest fajnie, później jednak musimy się nauczyć, że żyjemy w rzeczywistości, która ma swój rytm, w której nie ma już ciągłej nowości. Z drugiej strony są radości, które należy odkryć i ponazywać, bo są inne niż na początku.

Jest też scena, w której nowicjusze czekają na przesłuchanie. Nie wiemy jednak, jak taka sytuacja wygląda.

W procesie wchodzenia do zakonu ważnym momentem są testy psychologiczne, rozmowy z prawnikiem o przeszkodach oraz z komisją klasztorną, która podejmuje ostateczną decyzję o przyjęciu do zakonu. Komisja składa się z rady klasztoru, która chce usłyszeć motywację osoby pragnącej wstąpić. Egzamin ma formę pisemną i ustną. Zdarza się, że niektórzy po nim odpadają.

Czy występujący w filmie nowicjusze i zakonnicy autoryzowali swoje wystąpienia? Znalazły się tu też niezbyt parlamentarne wypowiedzi.

Niecenzuralne słowa pojawiają się, zanim bohaterowie wkroczą w pełne życie zakonne. Pierwsza z wymienionych sytuacji dotyczy o. Janusza, gdy opowiada kandydatom o swoich przeżyciach z czasu, kiedy po raz pierwszy przyjechał do klasztoru. Jest bardzo szczery, mówi, co wtedy pomyślał. To ciekawe, można bowiem zobaczyć przemianę, jaka dokonuje się w tych osobach. Wszyscy występujący w filmie obejrzeli go i nie mieli zastrzeżeń. Co więcej, byli bardzo wdzięczni, że mogli wziąć w nim udział.

 

o. Łukasz Woś

dominikanin, reżyser i operator. Absolwent kursu DOK PRO w Szkole Wajdy, gdzie rozwijał projekt filmu „Nowicjusz”. Ukończył również Akademię Filmu i Telewizji w Warszawie, gdzie zrealizował kilka krótkometrażowych filmów fabularnych i dokumentalnych. Jego reżyserski film dyplomowy „Ciasteczka” prezentowany był na kilku festiwalach, w tym na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Camerimage.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.