Nie potępiam cię!

Marcin Jakimowicz

GN 6/2023 |

publikacja 09.02.2023 00:00

– Klękam przed kobietami, które dokonały aborcji, i mówię: „Nikt cię nie potępił? Ja też cię nie potępiam”. A wtedy one odkrywają, że jest Ktoś jeszcze niżej niż ich grzech. To Jezus – opowiada bp Artur Ważny.

Nie potępiam cię! istockphoto

Próbowałam wrócić do Kościoła i do sakramentów. Dwa razy – opowiadała mi przed laty 57-letnia Krystyna. – Raz nawet wyciągnęłam sąsiadkę. Przyszłyśmy na nauki stanowe dla kobiet i za każdym razem temat był ten sam: aborcja jest złem. A o tym, że to prawda, wiem doskonale. Przypomina mi o tym każda noc... Problem polegał na tym, że na tych rekolekcjach nie usłyszałam ani jednego zdania nadziei, światła. Nikt nie zachęcił nas do oddania tego Jezusowi. Może miałam pecha, że tak trafiłam? Trzeci raz, gdy w parafii były misje, stchórzyłam i nie poszłam.

„Oszukali nas. Mówili, że to będzie zabieg, jak wyrwanie zęba” – słyszą spowiednicy i terapeuci od kobiet zmagających się z syndromem, który wedle mediów głównego nurtu nie istnieje. Żyjemy w czasach, w których pewne kobiety „dają świadectwo o tym, że dokonały w życiu dwóch aborcji”. A tymczasem wiele z nich spowiada się regularnie z tego samego grzechu i nawet jeśli potrafią „teoretycznie” przyjąć, że Bóg im przebaczył, nie potrafią wybaczyć same sobie. Co więcej – słyszę od psychologów – często te kobiety patrzą na mężczyzn jak na potencjalnych agresorów. Aborterami są przecież zazwyczaj lekarze – mężczyźni, a gdy szły do ich gabinetów, mężowie czy partnerzy zazwyczaj umywali ręce. Czuły się pozostawione same sobie. Mówiły: „Gdybym wtedy usłyszała: »Kochanie, damy radę«, wszystko byłoby inaczej”. A ponieważ do gabinetu ginekologa wchodziły same, wychodziły z niego odarte z godności, z ogromnym poczuciem winy.

To nie problem katoliczek!

– Badania psychologów pokazują, że aborcja nie jest sprawą religii. To złamanie prawa naturalnego – wyjaśnia marianin ks. Eugeniusz Zarzeczny (swe rekolekcje dla osób z doświadczeniem aborcji zaczyna od słów: „Współczuję wam”). – Studiowałem opracowania, które objęły również problemy kobiet w Japonii, gdzie i religia, i kultura dopuszczają możliwość aborcji. Jest na nią przyzwolenie, generalnie: „nic się nie stało” – to nawet wymiar terapeutyczny. Tymczasem u Japonek pojawia się ogromne poczucie winy. Sprowadzanie tematu do kwestii religijnych czy wmawianie, że to jedynie problem katolików, to metodologiczny błąd. Identyczne słowa słyszałem od duszpasterzy pracujących w Rosji, np. ks. Jana Radonia z Kamczatki. Opowiadali o traumach kobiet, które wyrosły w świecie komunistycznej nowomowy. To Związek Radziecki 18 listopada 1920 roku jako pierwszy zalegalizował aborcję.

Na kolanach

– Klękam przed każdą z tych kobiet i mówię: „Nikt cię nie potępił? Ja też cię nie potępiam”. Przeżywają szok, nie tylko dlatego, że widzą biskupa na kolanach. Oczekiwały podskórnie jakiegoś potępienia, oskarżenia, osądu, z którym często spotykają się w Kościele. Odkrywają wówczas, że jest Ktoś jeszcze niżej niż ich grzech. To Jezus – opowiada biskup Artur Ważny z Tarnowa, który od lat zaangażowany jest w rekolekcje „Winnica Racheli” dla kobiet z doświadczeniem aborcji. Co ciekawe, już dzień po ogłoszeniu jego biskupiej nominacji jeden z portali opublikował tekst, w którym ostro zaatakował kapłana za wieloletnie angażowanie się w pomoc kobietom zmagającym się z syndromem, który przecież wedle narracji współczesnego świata nie istnieje. – Na co dzień nie mówi się o syndromie poaborcyjnym. Słyszymy zazwyczaj o „prawie kobiety do brzucha”, dziecko nazywa się embrionem albo przeszkodą – przypomina o. Tomasz Trawiński, franciszkanin i terapeuta z Krakowa. – Ale nawet jeśli taką propagandę sączy się każdego dnia, syndrom i tak mocno daje o sobie znać. Kąsa. Nie da się oszukać natury. Te kobiety regularnie spowiadają się z aborcji i opowiadają, że doświadczają tego, że Bóg im wybaczył, ale… same sobie nie potrafią wybaczyć… Błędne koło.

Z mroku do światła

– Przeprowadziłem głębokie rozmowy z ponad 150 kobietami i widzę, jak niezwykłym narzędziem są rekolekcje „Winnica Racheli” – opowiada biskup Artur Ważny. – Ich ​autorka Teresa Burke (ma polskie korzenie) skończyła teologię, psychologię i teatrologię i znakomicie połączyła te elementy w procesie uzdrowienia. Rewelacją jest to, że rekolekcje mają konstrukcję paschalną: od mroku do światła. Kobiety odkrywają Boże spojrzenie na siebie. Od śmierci przez ciszę Wielkiej Soboty po zmartwychwstanie. Niezwykle ważnym elementem jest pogrzeb dzieci, bo traumy, żałoby, jak powtarzają psychologowie, nie można schować do szafy czy zamieść pod dywan. Trzeba ją nazwać po imieniu i przepracować.

– Mieliśmy na rekolekcjach małżeństwa, które dokonały aborcji 35 i 42 lata temu. Te osoby przez tych kilkadziesiąt lat przeżywały bardzo boleśnie coś, co nazywały przeciągającym się smutkiem – dopowiada psycholog Agata Rusak. – Żałoba zaczyna dokonywać się z chwilą, gdy osoba uświadomi sobie, co tak naprawdę zrobiła. Uwalniają się wówczas emocje, które zostały na lata zablokowane. Trzeba przeżyć do końca ten żal, złość, smutek, to wszystko, co jest w nas do przeżycia – dodaje.

– Te kobiety personalizują stratę. To nie jest anonimowy „aniołek”, ale ich córka czy syn – mówi bp Ważny. – Nie chcę zdradzać przebiegu tych opartych na Ewangelii rekolekcji, ale niezwykle ważnym elementem jest to, że kobiety symbolicznie zanurzają swe dzieci w sercu Boga. Uczestniczki dostają kwiaty, jakby od własnych dzieci, by miały poczucie, że są one w najbezpieczniejszym miejscu świata: w rękach samego Boga. Bo one często katują się pytaniem, czy ich dzieci, którym nie pozwoliły się urodzić, są zbawione… Dziś przychodzi nam z pomocą papież Franciszek, który zapowiedział beatyfikację rodziny Ulmów, łącznie z ich nienarodzonym dzieckiem... Doświadczenia tych rekolekcji są tak mocne, paschalne, że po każdej z edycji biorę sobie dzień wolny, by odpocząć i poukładać sobie to wszystko, co się wydarzyło.

Pierwsze takie rekolekcje odbyły się w Stanach Zjednoczonych w 1986 roku. Dziś są znane w niemal dwudziestu krajach.

Moralność nie zbawia!

– Często kobiety po doświadczeniu aborcji uciekają w pracę, zaangażowanie – mówi o. Tomasz Trawiński. – Paradoksalnie to społeczne zaangażowanie może mieć dwa bieguny. Na zasadzie wyparcia angażują się w ruchy pro choice, w działalność organizacji feministycznych. Usprawiedliwiają wówczas same siebie. Inne – odwrotnie – angażują się o ochronę życia. Chcą głośno wykrzyczeć: „Nie róbcie tego!”.

„Bóg wciąż na nowo gotów jest przebaczać i usprawiedliwiać grzesznego człowieka. Jakby Chrystus chciał objawić, że miarą wyznaczoną złu, którego sprawcą i ofiarą jest człowiek, jest ostatecznie Boże miłosierdzie” – wyjaśniał w wywiadzie rzece „Pamięć i tożsamość” Jan Paweł II. Ten sam, który 25 lat temu w Kaliszu dramatycznie powtarzał za Matką Teresą z Kalkuty: „Wiele razy powtarzam – i jestem tego pewny – że największym niebezpieczeństwem zagrażającym pokojowi jest dzisiaj aborcja. Jeżeli matce wolno zabić własne dziecko, cóż może powstrzymać ciebie i mnie, byśmy się nawzajem nie pozabijali?”.

Karol Wojtyła wielokrotnie nazywał aborcję po imieniu, a jednocześnie nigdy nie potępiał uwikłanego w nią człowieka. A to wymaga chirurgicznej precyzji. Katechizm Kościoła Katolickiego jest niezwykle stanowczy: „W świetle wiary nie ma większego zła niż grzech”. Ale Jezus wypowiadający słowa: „Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło” (J 5,14) kocha grzesznika. Mam wrażenie, że przez lata w wielu naukach stanowych dla kobiet zabrakło tego elementu miłosierdzia, opowieści o nadziei. Gdy patron spowiedników, siedzący w konfesjonale po kilkanaście godzin dziennie przez niemal czterdzieści lat, święty Leopold Mandić usłyszał, że jest zbyt pobłażliwy dla penitentów, zaoponował: „Ja łagodny? Przecież nie umarłem za grzechy jak Jezus. Czy można być bardziej łagodnym niż On dla łotra?”.

Samo nazwanie grzechu po imieniu nie wystarczy. Dlaczego? Widzimy jedynie czubek góry lodowej. Wzrok Boga sięga głębiej − dostrzega źródło grzechu, jego korzenie, nasze zranienia i bolesne pęknięcia, które sprawiają, że zamiast słuchać Tego, który powiedział „jestem drogą”, zaczynamy krążyć własnymi ścieżkami i często lądujemy na manowcach. Moralność podana na talerzu w suchej formie nie ma mocy przemiany serc. Mój znajomy, który w życiu bardzo się pogubił (wyrok „w zawiasach”, życie w konkubinacie, ugrzęźnięcie w grzechu), gdy chciał wrócić i wejść do kościoła, napotkał billboard z napisem: „Konkubinat to grzech”. Jego pierwsza myśl? „Nie chcą mnie tu”. Czy hasło było prawdziwe? Tak. Czego brakowało? Snopu ewangelicznego światła. „Konkubinat to grzech: zapraszamy, przyjdź do spowiedzi! Jezus czeka”.

„Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” – pytał Jezus tę, którą przyłapano na cudzołóstwie. A potem dodał: „I ja ciebie nie potępiam”. On naprawdę pamięta o tym, że jesteśmy prochem. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.