Razem czy osobno?

Katarzyna Widera-Podsiadło

GN 5/2023 |

publikacja 02.02.2023 00:00

Puste ławki w świątyniach, mniej kleryków w seminariach, coraz więcej młodzieży odchodzącej od Kościoła. A ojciec Tomasz uważa, że będzie dobrze! Naiwny czy wizjoner?

Festiwal w Kokotku  co roku przyciąga  wielu młodych ludzi. Józef Wolny /Foto Gość Festiwal w Kokotku co roku przyciąga wielu młodych ludzi.

Kiedyś nie potrzebowali świeckich. W kościele owszem, we wspólnotach, na pielgrzymkach. Ale wszystko, co związane z parafią, potrafili zorganizować własnymi siłami. Zakonnicy prowadzący parafię mieli duże wsparcie. Ojcowie, bracia, seminarzyści stanowili zaplecze, które dawało spore możliwości. Dlatego ich życie toczyło się swoim rytmem, życie wiernych swoim, wzajemnie sobie nie przeszkadzając. I było dobrze. Tak w każdym razie wszyscy myśleli, bo wydawało się, że wszystko działa. Dziś jednak przestaje. Coraz częściej po obu stronach czujemy, że będzie źle, że idzie inne. Lepsze czy gorsze? Tego jeszcze nie wiemy, ale na pewno na tę inność trzeba znaleźć sposób. Być może tym sposobem jest odkrycie, że Kościół to jedno: świeccy i duchowni razem, nie osobno.

„Jak ksiądz widzi zaangażowanie świeckich w naszej parafii?” – to pytanie, zadane podczas tegorocznej kolędy, zapadło w serce ojcu Waldemarowi, przełożonemu klasztoru Ojców Oblatów Maryi Niepokalanej w Katowicach. Czas na odpowiedź. Chociaż ta jest oczywista: świeccy muszą mocniej zaangażować się w życie parafii, w prowadzenie dzieł przyparafialnych, w ewangelizowanie w takim stopniu, w jakim mogą to robić. – Lata zaniedbań z jednej strony, może niedowierzania z drugiej, teraz czas rozeznawania, nieoglądania się za siebie, patrzenia w przyszłość. Nie wszystko na hurra, by nie wylać dziecka z kąpielą, ale spokojnie, we wspólnocie Kościoła budowanie nowego modelu tej wspólnoty – ojciec Waldemar cieszy się, że oblaci są rozpoznawalni w mieście: stały konfesjonał, kilkanaście wspólnot neokatechumenalnych. To już jest. Od dawna funkcjonują też tzw. komórki parafialne. Ich członkowie spotykają się w domach, każda komórka ma swojego odpowiedzialnego świeckiego, rozmawiają, dzielą się wiarą, a punktem wyjścia są kazania niedzielne. Z czasem grupy pączkują dzięki zapraszaniu do wspólnoty nowych osób, aż wreszcie dzielą się na kolejne komórki. I to wszystko jest udziałem świeckich, którym błogosławi duszpasterz.

Turkusowe zarządzanie

To może działać. Ale jak to robić? To chyba najczęściej pojawiające się w ostatnim czasie pytanie. Żeby na nie odpowiedzieć, trzeba się wybrać do Kokotka, na osiedle Posmyk, jakieś 60 km od katowickiej parafii. Na pierwszy rzut oka taka „dziura”, mała kolonia domków nad niewielkim jeziorkiem, otoczona lasami. To tutaj? Można by się było zastanawiać, po co tu przyjechaliśmy. No, chyba że ktoś pojawi się na początku lipca na polu namiotowym, na którym w kilkuset namiotach na tydzień rozlokowali się młodzi ludzie. Festiwal Życia to obecnie największe takie chrześcijańskie wydarzenie dla młodzieży. Muzyka, ludzie, świadectwa, relacje, bieg po pachy w błocie, radość spotkania, uwielbienie. Tysiące ludzi przewija się przez ten festiwal, który powstał siłami kilku oblatów.

– No, niezupełnie kilku, nie dałbym rady tego zrobić sam, nawet z braćmi – mówi o. Tomasz Maniura, dyrektor tego festiwalu. To dzieło wielu osób, głównie świeckich. Żeby zrozumieć, jak to możliwe, trzeba przyjrzeć się funkcjonowaniu Oblackiego Centrum Młodzieży NINIWA w Kokotku. Realizowany tutaj model turkusowego zarządzania działa od lat. – Chodzi o to, że ja jestem przede wszystkim księdzem i choć pełnię również funkcję dyrektora OCM, to w pierwszej kolejności powołano mnie do zadań duszpasterskich. Potrzebuję na nie czasu, a ten dostałem, organizując taki model zarządzania – tłumaczy ojciec Tomasz. Turkusowe zarządzanie polega na uruchamianiu pewnych mechanizmów, które funkcjonują także pod nieobecność szefa firmy. On na te mechanizmy patrzy z boku. – Dobrym przykładem jest skrzynia biegów w aucie, którą czasem trzeba naoliwić, a czasami trzeba jakiś trybik wymienić, podkręcić, poprawić. Na tym polega moja rola. Resztę robią inni – mówi oblat, który w centrum zatrudnia 30 pracowników, a w sezonie dwa razy więcej. Wszystko działa, bo ci ludzie mają tak podzielone między sobą zakresy działań i odpowiedzialności, że szef nie jest stale potrzeby. – Dzięki temu mam czas na normalne bycie księdzem. Nie muszę się zajmować zarządzaniem, rozpisywaniem jakiegoś grafiku godzin dla ludzi w kuchni, dla osób sprzątających, dla biura. Nie muszę zajmować się fakturami. Jestem prezesem spółki NINIWA, dyrektorem Oblackiego Centrum NINIWA, prezesem Stowarzyszenia NINIWA, a w ciągu ostatnich pięciu lat nie musiałem robić żadnego przelewu bankowego. Na tym polega turkusowe zarządzanie, że się patrzy, tworzy się mechanizm, który funkcjonuje.

Ojciec Tomasz ma czas jako duszpasterz pojechać na 7 tygodni w roku na wyprawę rowerową z młodzieżą, w okresie Wielkiego Postu przez 6 tygodni głosić rekolekcje, przygotować Zjazd NINIWY, Festiwal Życia i normalnie chodzić po kolędzie. I nikt nie czuje się zaniedbany. – Zostali uruchomieni świeccy – nie tylko do pracy fizycznej, mamy tutaj także biuro NINIWY. To oni wymyślają tematy poszczególnych zjazdów, jakieś rekolekcje duszpasterskie, to oni to promują, piszą na naszą stronę, do mediów społecznościowych, zapraszają młodych. Czyli robią robotę duszpastersko-ewangelizacyjną. Świeccy ludzie, którzy są uformowani przez oblatów.

Jedno „ale”

Świeccy jednak sami nie przyjdą tam, gdzie ksiądz do tej pory wszystko robił sam. Trzeba ich zaprosić i poprosić o pomoc, o współdziałanie. O tym oblaci rozmawiają podczas tygodniowych rekolekcji w Kokotku, przebiegających pod hasłem „Razem czy osobno”. Szukają modeli do naśladowania. Wbrew pozorom sprawdzają się te, które powstają na zgliszczach Kościoła, w krajach, które od dawna uważano za mocno zlaicyzowane. Oblat o. Piotr Pisarek, który od początku swojego życia zakonnego jest w Norwegii i zbudował tam dwa kościoły, właśnie tak prowadzi swoje duszpasterstwo. – Teren mojego działania jest spory. Na nim cztery oddalone od siebie kościoły. Gdyby nie wsparcie świeckich, niewiele byśmy osiągnęli – mówi. Świeccy angażują się w katechizowanie, przygotowywanie dzieci i młodzieży do kolejnych sakramentów. Katechetka martwi się o to, jak przygotować wszystkich do I Komunii: dzieci, rodziców. Sama Eucharystia dla ludzi przyjeżdżających kilkadziesiąt kilometrów jest wydarzeniem. Przyjeżdżają godzinę wcześniej, przygotowują liturgię, potem agapę, na której zbierają się wierni, zawiązują się relacje. Tym modelem zauroczony był też o. Tomasz, który głosił dla tych wspólnot rekolekcje. Ale w pamięci nosi jeszcze inną skandynawską parafię. – Byłem kiedyś na wyprawie rowerowej NINIWA Team w Finlandii. I byłem zdumiony jedną z tamtejszych parafii, gdzie okazało się, że w tym kraju, uchodzącym za najbardziej zlaicyzowany w Europie, na dwóch Mszach niedzielnych jest pełen kościół ludzi, w tym mnóstwo dzieci i młodzieży. Jak zaczęła się ewangelizacja w tym miejscu? Pojechał tam jeden ksiądz, a z nim sześć czy siedem rodzin. I ci świeccy ludzie pokazywali, na czym polega życie wiarą, jak wygląda życie ich rodzin. Ich siłą, siłą ich oddziaływania powstała przepiękna parafia, zbudowano Kościół, żywy Kościół. Gdyby pojechał tam tylko ksiądz, tyle by nie zdziałał. Bez świeckich to by się nie udało.

Bramy piekielne go nie przemogą

Daleko sięgamy, a wystarczyłoby spojrzeć na rodzinę – uważa ojciec Tomasz. – Jeśli chcemy wychować swoje dzieci, to musimy z nimi być. A ta obecność, dawanie czasu jest najtrudniejsze. Zwykle mamy tysiąc wytłumaczeń, by pracować, by gonić z etatu na etat, niby wszystko dla dobra dzieci, by wszystko im zapewnić. I tak się zapętlamy. Księża mają identycznie. I czasem odnoszę wrażenie, że robimy wszystko, by z ludźmi nie być. Ja jestem duszpasterzem młodzieży i zawsze mówię, że Kościół w Polsce będzie miał tylu młodych, z iloma ma kontakt. I ani jednego więcej. Nikt do nas już nie przyjdzie z tradycji, z przyzwyczajenia, bo wypada.

O młodych w Kokotku dba o. Dominik Ochlak. Już korzysta z narzędzi zarządzania turkusowego. – Pandemia dała nam nowe rozwiązania. Okazało się, że wiele spraw można załatwić internetowo. Teraz ludzie rozsiani po całej Polsce organizują nasze wyprawy, spotkania, większość spraw – wyjaśnia. A pracy jest niemało, bo od kilku lat ojciec Dominik wyrusza z młodymi na piesze wyprawy – w tym roku na górę Taurus w Turcji. To ogromne przedsięwzięcie, ale świeccy to uniosą. – Dlatego nie martwię się o Kościół w przyszłości. Kto powiedział, że Kościół zawsze będzie wyglądał tak samo? Kościół jest żywym organizmem i też się zmienia. Patrzymy z lękiem, bo chcielibyśmy zachować to, co mamy. A przed nami są dużo lepsze rzeczy – mówi ojciec Tomasz.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.