Monastycyzm stale aktualny

GN 4/2023 |

publikacja 26.01.2023 00:00

O życiu mnichów w Ziemi Świętej, kryzysie Kościoła i drodze z protestantyzmu do życia monastycznego mówi trapista o. Augustin Tavardon.

Klasztor trapistów w Latrun został założony w 1891 roku. istockphoto Klasztor trapistów w Latrun został założony w 1891 roku.

Ks. Rafał Bogacki: W 1996 roku siedmiu trapistów z Tibhirine w Algierii straciło życie z rąk muzułmańskich ekstremistów. Od 28 lat żyje Ojciec w klasztorze Latrun w Ziemi Świętej, gdzie sytuacja jest inna, jednak kontekst kulturowy wydaje się również nieprzychylny. Jakie jest znaczenie obecności mnichów w takich miejscach?

O. Augustin Tavardon:
Celem obecności trapistów w Tibhirine było dawanie świadectwa i niesienie pomocy lokalnej społeczności. Nasz dom w Latrun został założony w 1891 roku, a trapiści nie przybyli tutaj z misją ewangelizacyjną. Przybyli, ponieważ we Francji pojawiły się wówczas ogromne problemy na linii państwo–Kościół, co skutkowało m.in. likwidacją wielu domów zakonnych. Trapiści wypędzeni z Sept-Fons znaleźli schronienie w Latrun. Żyjemy prawdopodobnie w jedynym domu zakonnym na świecie, który w swojej krótkiej historii znajdował się pod jurysdykcją czterech państw. Najpierw było to Imperium Osmańskie, potem Wielka Brytania. Następnie znajdowaliśmy się pod jurysdykcją Królestwa Jordanii. Dopiero od 1967 roku znajdujemy się w granicach Izraela.

Jak wyglądają relacje klasztoru z lokalną społecznością?

Relacje zawsze były dobre, a nasz dom cechowała otwartość na wszystkich. Gdy opisywałem historię naszej obecności, natrafiłem na wiele zdjęć Polaków, żołnierzy i oficerów armii Andersa, którzy po II wojnie światowej nie mogli wrócić do ojczyzny ze względu na rządy komunistów w waszym kraju. Zatrzymali się więc w naszym klasztorze. Wcześniej z trapistami z Latrun związani byli katolicy brytyjscy. Jeśli chodzi o konflikt izraelsko-palestyński, nasz klasztor zawsze zajmował neutralne stanowisko. Współcześnie żydzi patrzą na nasz dom jako na miejsce modlitwy. Na przestrzeni lat mnisi angażowali się także w pomoc humanitarną dla Palestyńczyków, zaś podczas wojny sześciodniowej pomagali żołnierzom izraelskim. Ciekawe jest to, że wielu żydów, którzy w latach rządów komunistycznych opuszczali Związek Radziecki, znalazło schronienie niedaleko naszego klasztoru. Musieli zadeklarować, że są żydami, bo inaczej nie mieliby prawa żyć w Izraelu. Jednak faktycznie byli chrześcijanami i znaleźli duchowe oparcie u mnichów.

Jednak wasza obecność może drażnić, zwłaszcza żydów ortodoksyjnych…

Kiedyś na murach naszego klasztoru pojawiły się obraźliwe napisy. Byliśmy zaskoczeni reakcją otoczenia, a także polityków. Wielu stawiało się tutaj osobiście, by przeprosić w imieniu obywateli i zapewnić, że doceniają naszą obecność w Latrun.

Zapewne francuski mnich żyjący od lat w Ziemi Świętej nieco inaczej patrzy na kryzys współczesnego Kościoła. Gdzie upatruje Ojciec jego przyczyn?

Zwróciłbym uwagę na jedno zjawisko. Chodzi o brak wagi przykładanej do lektury i studium Pisma Świętego w Kościele. Dawniej ludzie przeżywali liturgię, często nie rozumiejąc tego, co się dzieje. Rodziny uczestniczyły w życiu parafii, ale już ich dzieci, nie rozumiejąc sensu praktyk, porzuciły wiarę. Byłem ostatnio w Paryżu i widziałem, w jaki sposób ludzie w jednym z duszpasterstw przeżywają swoją wiarę. Ich formacja jest solidna, oparta na Piśmie Świętym. To osoby zaangażowane w parafiach – ich wiara swymi korzeniami sięga spotkania z Jezusem Chrystusem. Sądzę, że to jeden z istotnych fundamentów, na który Kościół powinien nieustannie zwracać uwagę.

Także życie konsekrowane przeżywa dziś ogromne załamanie.

To prawda, jednak spoglądam na to z innej pespektywy. Myślę na przykład o klasztorze Sept-Fons we Francji, istniejącym od XII wieku, który jest jednocześnie domem matką dla klasztoru w Latrun. Formuje się w nim prawie osiemdziesięciu młodych mnichów. Pochodzą z Wietnamu, Chin, Afryki, Czech czy Słowacji. Trudno wytłumaczyć ten fenomen.

Czy dziś monastycyzm może odegrać jakąś istotną rolę w odnowie Kościoła?

Nie sądzę, mimo iż życie monastyczne ma i nadal będzie miało w nim ważne miejsce. Małe wspólnoty będą wciąż żywotne. Modlitwa za Kościół i świat nigdy nie straci na aktualności. Powołanie do życia modlitwy, życia całkowicie poświęconego Bogu, będzie zawsze aktualne. Jeden z opatów użył bardzo trafnego określenia. Stwierdził, że życie monastyczne będzie istnieć, bo to „gwardia honorowa” Boga.

Ostatnio w Polsce ukazała się książka ojca Dysmasa de Lassus, przeora Wielkiej Kartuzji, który podkreśla problem związany z nadużyciami pozycji przez przełożonych wielu zgromadzeń i zakonów. Czy to naprawdę jeden z przejawów kryzysu życia zakonnego?

Sądzę, że każda wspólnota musi zmierzyć się z tym problemem, także trapiści. Sam obserwowałem w jednym z domów we Francji, w jaki sposób jeden z przełożonych formował nowicjuszy. Pomieszanie forum wewnętrznego i zewnętrznego stało się rzeczywistym problemem. Wszyscy widzieli, że w tych relacjach jest coś niejasnego. Konieczna była nawet wizyta kanoniczna przeprowadzona przez Watykan. Pomieszanie tych porządków jest obce tradycji monastycznej, a przeniknęło do niej, jak sądzę, wraz z powstaniem nowych wspólnot religijnych. Nieuporządkowane przywiązanie do przełożonego to stosunkowo nowy fenomen. Także świadomość dotycząca nadużyć związanych z wykorzystywaniem tej pozycji jest dzisiaj o wiele większa. Książka o. de Lassus dobrze opisuje te problemy.

Wychował się Ojciec w tradycji protestanckiej. Co spowodowało, że przystąpił Ojciec do Kościoła katolickiego, a następnie wstąpił do trapistów?

To dzieło łaski Bożej i nic innego. Po latach widzę w tym wyraźnie Bożą pedagogię. Przełomem były czas po obronie doktoratu i roczne stypendium w Stambule. Podczas przygotowań do wyjazdu jeden z doradców w Ministerstwie Edukacji skierował mnie do nuncjusza apostolskiego w Paryżu, który wcześniej przebywał na placówce w Libanie. Nigdy nie zapomnę jego prostoty i życzliwości. To było pierwsze zaskoczenie – wysoki hierarcha Kościoła okazał mi życzliwość, choć wiedział, że jestem protestantem. (śmiech) Gdy wróciłem z rocznego stypendium, przeszedłem na katolicyzm i przyjąłem sakrament bierzmowania.

A odkrycie powołania do życia monastycznego?

To była łaska, którą otrzymałem podczas prywatnej wizyty w Ziemi Świętej. Miałem wówczas mgliste plany na przyszłość i zrodziło się we mnie pragnienie, by pozostać tutaj na dłuższy czas. Odprawiałem też rekolekcje u benedyktynów. Jeden z ojców powiedział, że skoro jestem w Ziemi Świętej, potrzebne mi są trzy rzeczy: środki na utrzymanie oraz miejsca modlitwy i rozwoju intelektualnego. Szukając miejsca modlitwy, trafiłem do klasztoru trapistów w Latrun. Tam przeżyłem moment wielkiej łaski, gdy przełożony skierował do mnie zaskakujące słowa: „Jeśli nie masz pomysłu na życie, możesz wstąpić do naszego zakonu”. W pierwszej chwili wydało mi się to szalone, ale postanowiłem spróbować. Spędziłem dwa tygodnie w klasztorze, wchodząc w doświadczenie mnichów. Początki były ogromnie trudne, ale wiedziałem, że to moja droga. Bóg potrafi zaskakiwać, dlatego historia każdego powołania jest wyjątkowa i niepowtarzalna.•

O. Augustin Tavardon

ur. w 1947 r., trapista z klasztoru Latrun w Ziemi Świętej. Wykładowca École biblique w Jerozolimie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.