Pan Bóg kocha śpiące dzieci

Marcin Jakimowicz

GN 4/2023 |

publikacja 26.01.2023 00:00

Przez siedem lat zasypiała na adoracji i dziękczynieniu, ale… nie przejmowała się tym. Pisała, że w czasie Różańca nie jest w stanie wydobyć nawet jednej myśli jednoczącej ją z Bogiem. Jakże uwalniające dla Jana Kowalskiego są zapiski Małej Tereski!

Pan Bóg kocha śpiące dzieci

To będzie jej rok. Urodziła się przed 150 laty, a sto lat temu została wyniesiona na ołtarze. Teresa z Lisieux, doktor Kościoła. Wiele miejsca w swych zapiskach poświęca osobistej modlitwie. Jakże szczere i nieprzypudrowane są te notatki! Zdziwią się ci, którzy – katując się tym, że bombardowani rozproszeniami nie są w stanie skupić myśli na Bogu – zazdroszczą świętym ich relacji z Panem i wzniosłej, namaszczonej modlitwy. Nic z tego…

Małe jest piękne

„Kiedy nic nie czuję, gdy jestem niezdolna do modlitwy i praktykowania cnoty, wtedy to właśnie jest stosowna chwila, by szukać drobnych okazji, tych małych »nic«, które sprawiają większą przyjemność Jezusowi niż panowanie nad światem czy nawet wielkodusznie zniesione męczeństwo: na przykład uśmiech, uprzejme słowo powiedziane wtedy, gdy miałoby się ochotę nic nie mówić albo okazać znudzenie” – bez owijania w bawełnę pisała Mała Tereska. Tak, tak. To jej „małe nic” to chwila, gdy uśmiechasz się do sąsiadów, z którymi masz od dawna na pieńku. Karmelitanka pisze, że dla Jezusa te gesty mają większą wartość niż panowanie nad światem czy wielkodusznie zniesione męczeństwo!

Znam członków róż różańcowych, którzy odkładają swą modlitwę na ostatnią chwilę dnia, gdy kleją się im ze zmęczenia oczy, i opowiadają, jak znakomicie zasypia się, szepcząc: „...łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosłaaaaaa…”. Nieocenioną pomoc mogą znaleźć w zapiskach Małej Tereski, która wprost pisze, że całe życie zmagała się z tą formą modlitwy. Jakież to uwalniające!

Różaniec to modlitwa trudna czy prosta? – zapytałem przed laty o. Joachima Badeniego. – To jest bardzo trudna modlitwa, bardzo trudna – odpowiedział mi dominikanin arystokrata. Jak bardzo odnajduję się w słowach Małej Tereski, która w jednym ze swoich listów notowała: „Odmawianie Różańca kosztuje mnie więcej niż używanie narzędzi pokutnych… Czuję, że tak źle go odmawiam! Muszę zadawać sobie gwałt, by rozmyślać o tajemnicach różańcowych; nie mogę skupić myśli (…). Nieraz, kiedy mój umysł pogrążony jest w tak wielkiej oschłości, że niemożliwością staje się dla mnie wydobycie z niego choćby jednej myśli jednoczącej mnie z Bogiem, odmawiam bardzo powoli »Ojcze nasz«, a potem Pozdrowienie Anielskie; wówczas te modlitwy porywają mnie i karmią mą duszę o wiele lepiej, niż gdybym odmówiła je setki razy, ale z pośpiechem!”.

Dobranoc

Mój przyjaciel opowiadał mi niedawno speszony, że zasnął w czasie adoracji. Pocieszyłem go, że Teresa z Lisieux zasypiała regularnie przez siedem lat! Jak rozbrajająco brzmią jej wyjaśnienia: „Jakże daleko mi do świętości! Już to jedno jest wystarczającym tego dowodem; zamiast cieszyć się z mojej oschłości, winnam trapić się, że zasypiam (od 7 lat) podczas modlitwy i dziękczynienia, ale się nie smucę! Sądzę, że małe dzieci podobają się swoim rodzicom zarówno wtedy, kiedy śpią, jak i kiedy nie śpią. Myślę też, że lekarze, chcąc zrobić operację, usypiają swoich chorych, i że Pan widzi naszą słabość i wie, żeśmy proch”.

Miała do siebie ogromny dystans i nie katowała się tym doświadczeniem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Bóg przekuwa przekleństwo w błogosławieństwo. Paradoksalnie pomogło jej to, że jako mała dziewczynka przeżywała „noc skrupułów” – czas, w którym katowała się każdym drobiazgiem, uznawała się za niegodną, grzeszną i niewystarczającą. „Moja nadmierna uczuciowość czyniła mnie nieznośną” – wspominała. „Jeśli komuś z moich ukochanych sprawiłam choćby najmniejszą przykrość, wówczas zamiast przejść nad tym do porządku dziennego, płaczem powiększałam swoją winę, zamiast ją zmniejszyć. A kiedy przestawałam płakać z powodu samej winy, płakałam dlatego, że przedtem płakałam”.

Nic nie czuję!

Przeżywając na modlitwie chwile oschłości, pisała, że „Jezus jak zwykle śpi w swojej małej łódeczce”. „Spodobało się Mu wskazać mi jedyną drogę, która wiedzie w sam Boski żar: jest nią zaufanie małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach swego Ojca” – podsumowywała ta, która sama nazwała się „białym Kwiatkiem” („Spodobało Mu się stworzyć wielkich świętych, których można porównać do lilii i róż, lecz stworzył także tych najmniejszych, którzy winni się zadowolić, że są stokrotkami i fiołkami, przeznaczonymi, by radować oczy dobrego Boga”).

Pius XI określił ją gwiazdą swego pontyfikatu, a w homilii w dniu jej kanonizacji 17 maja 1925 roku nie wahał się zawołać: „Osiągnęła w tak wysokim stopniu wiedzę o rzeczach nadprzyrodzonych, że wskazała innym pewną drogę zbawienia”.

„Przystępując pewnego dnia do Komunii Świętej, byłam wbrew memu stałemu usposobieniu trochę niespokojna” – wspominała. „Zdawało mi się, że Dobry Bóg nie jest ze mnie zadowolony, i powiedziałam sobie: »Jeżeli otrzymam dziś tylko połowę hostii, będzie mi bardzo smutno, będzie to znakiem, że Jezus niechętnie przychodzi do mego serca«. I co za radość! Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam, jak kapłan bierze dwie hostie zupełnie od siebie oddzielone i podaje mi je! Rozumiesz chyba moją radość i słodkie łzy, które wylewałam na widok tak wielkiego miłosierdzia”.

Najbardziej odkrywczym fragmentem jej duchowych zapisków może być stwierdzenie, w którym przyznaje, że jest „niezdolna do modlitwy i czynienia jakiejkolwiek cnoty”. Pisze wprost, że dochodzi do ściany. Czy siadała wówczas z opuszczonymi rękami, nucąc popularną dziś mantrę „nie nadaję się”? Nic podobnego! Pisała, że to kluczowe duchowe doświadczenie. „Odkąd pojęłam, że sama z siebie nic zdziałać nie mogę, przestałam uważać, że powierzone mi zadanie jest trudne, poczułam, że muszę tylko jednoczyć się coraz mocniej z Jezusem, a reszta mi będzie przydana. I rzeczywiście, nigdy się nie zawiodłam” – pisała na dwa miesiące przed śmiercią, spoglądając na swe młode życie (umarła, mając zaledwie 24 lata).

Serce wyskoczy mi z piersi

„Zdawało mi się, iż nie będę w stanie podejść. Zbliżyłam się jednak, zadając sobie równocześnie pytanie, czy nie umrę z powodu silnego bicia serca” – Teresa Martin wspominała chwilę, gdy przestąpiła drzwi z napisem „klauzura”. Wymarzyła sobie, by otrzymać imię Teresy od Dzieciątka Jezus, ale nie pisnęła o tym ani słówka. Jakaż była jej radość, gdy przełożona nadała jej to właśnie imię.

„Nie mam dość sił, aby postępować według ideałów Ewangelii” – notowała karmelitanka. „Jedyne, co mogę zrobić, to rzucić się w ramiona Ojca, pokładając w Nim całkowitą ufność. Nawet gdybym popełniła wszystkie możliwe zbrodnie, miałabym zawsze tę samą ufność”.

Fragmentem, który od lat rozkłada mnie na łopatki, jest jej wyznanie, że pewnego dnia „spacerowała sobie w ogrodzie w intencji pewnego misjonarza”. Nawet spacer jest modlitwą! Modlitwą może być prasowanie, wkładanie brudnych naczyń do zmywarki („Lubiłam składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi. Królestwo Boże jest w nas. Nigdy nie słyszałam Jego głosu, ale czuję, że jest On we mnie w każdej chwili, że mną kieruje i daje mi natchnienia, co powinnam mówić lub czynić. Odkrywam nieznane mi dotąd światła w tym samym momencie, kiedy ich potrzebuję, a dzieje się to najczęściej nie podczas modlitw odprawianych w największym opuszczeniu, lecz pośród codziennych zajęć”).

Sekret jej modlitwy? On, nie ja! To było motto jej życia. „Jeśli chodzi o moje dziękczynienie, nie mogę powiedzieć, bym opływała w pociechy; przeciwnie, są to chwile, kiedy ich miewam najmniej. Uważam to za rzecz zupełnie naturalną, ponieważ oddałam się Jezusowi z pragnieniem przyjmowania Jego odwiedzin nie dla własnej przyjemności, lecz przeciwnie, by sprawić przyjemność Temu, który mnie się oddaje”. Doskonale tę intuicję sformułował po latach Abraham Joshua Heschel: „W modlitwie nie chodzi o modlitwę. W modlitwie chodzi o Boga”.

Jakże ważne dla mnie, piszącego o doświadczeniu wiary dziennikarza, są słowa: „Czułam, że lepiej jest mówić do Boga niż rozmawiać o Bogu (…). Jezus nie potrzebuje wcale naszych dzieł, lecz jedynie naszej miłości, ponieważ ten sam Bóg, który oświadcza, że jeśliby łaknął, nie potrzebuje wam o tym mówić, nie obawia się żebrać o trochę wody u Samarytanki. On pragnął… Mówiąc: »Daj mi pić«, Stwórca świata domagał się miłości od swego biednego stworzenia. On pragnął miłości”.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

Czytasz fragment artykułu

Subskrybuj i czytaj całość

już od 14,90

Poznaj pełną ofertę SUBSKRYPCJI

Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.