O godnej postawie przy przyjmowaniu Komunii raz jeszcze

AJM

publikacja 19.01.2023 14:12

Czemu tak? Czemu inaczej? Po pierwsze dlatego, że tak uczy Kościół.

Ciało Chrystusa! Roman Koszowski /Foto Gość Ciało Chrystusa!
Amen. Tak, wierzę, Dlatego przyjmuję

Komunia na stojąco czy na klęcząco? Do ust czy na rękę? Jak jest godniej? Jak jest lepiej? Choć tekstami na ten temat wypełniono już sporą przestrzeń dyskową serwerów (bo dziś nie można już powiedzieć, że wylano już morze atramentu ;) ), dyskusja na ten temat nie cichnie. Właściwie chyba lepiej byłoby to nawet nazwać przepychankami: nie prawda, nie jakaś słuszność ma tu znaczenie, ale żeby moje było na wierzchu. Trudne do zaakceptowania, bo rzecz dotyczy tego, co nazywamy Komunią, czyli co powinno łączyć, nie dzielić. Tymczasem, pewnie ze względów praktycznych,  dochodzi już do tego, że w niektórych kościołach jedni przyjmują Komunię w jednym miejscu, innych kieruje się w drugie. I to co nawet z nazwy ma być znakiem jedności, komunii, coraz mocniej dzieli. Coraz mocniej, bo kiedyś spór dotyczył tylko kwestii „na klęcząco” czy „na stojąco” (a właściwie „w procesji”). Dziś, po pandemii,  dochodzi to „do ust” czy „na rękę”...

Trzeba powiedzieć jasno: zarówno przyjmowanie Komunii na klęcząco i wprost do ust, jak i przyjmowanie jej w procesji i na rękę, ma w Kościele swoją długą tradycję. I obie formy przyjmowania Komunii są dziś w Kościele akceptowane. Żadna z nich nie jest więc nowinkarskim nadużyciem. Owszem, z perspektywy historycznej to przyjmowanie Komunii do ust za nowinkę można by uznać. Tyle że nowinkę mającą już za sobą tysiącletnią tradycję. Warto więc, odstawiając na bok historię i powody, które przyczyniły się do powstania takiej czy inne praktyki, zastanowić się nad wymowa symboliczną obu tych sposobów przyjmowania Komunii.

Oddać Bogu cześć

Wprost do ust, na klęcząco, często przy balaskach...  Można by chyba taki sposób przyjmowania Komunii nazwać „Panie, nie jestem godzien”. Postawa klęcząca to wyraz uniżenia wobec tego, przed którym się klęczy. I jednocześnie sposób okazywania mu czci; pokornego dlań szacunku czy nawet uwielbienia. Klękano więc przed władcami, klęka się w wyjątkowych sytuacjach i dziś, w dobie głoszonej równości,  gdy prosi się o osobę kochaną wybaczenie czy o rękę. Przyjmując Komunię przyjmujemy samego Chrystusa. Zdecydowanie nasz pokorny szacunek wobec Niego jest jak najbardziej na miejscu. To przecież ten, któremu hołd oddają niezliczone zastępy aniołów w niebie; „to ten, co zstąpił z nieba, co życie za mnie dał”, „to ten, przed którym światło pali się w dzień i w noc”. On  jest Bogiem, my tylko ludźmi. Nasz hołd Mu się należy. Choć... Lepiej pomińmy teraz rozważania na temat w jaki sposób najlepiej wielbić Boga... I wyrazem tego hołdu jest także to, że nie chcę Go dotykać swoimi rękami. Są zbyt brudne, zbyt skalane codziennością. Tak, powiedział „bierzcie i jedzcie”, ale przecież nie jestem godzien tak wielkie łaski. Jeśli więc już muszę jakoś Go dotknąć, to niech będzie to ograniczone do niezbędnego minimum. Tylko moje usta, tylko mój język, wargi też już najlepiej nie. Wszak to Bóg...

Jestem jak niemowę

Na pewno trudno taką postawę ganić. Zauważmy jednak, co jeszcze ze sobą niesie. Pisał niegdyś święty Paweł pisał kiedyś do Koryntian „mleko wam dawałem, a nie pokarm stały”. Chodziło mu o pierwsze pouczenie, nie o przyjmowanie Ciała Chrystusa, ale to przyjmowanie Komunii wprost do ust z karmieniem niemowlęcia właśnie się kojarzy. „Jestem zupełnie bezradny, nic nie mogę, w pełni od Ciebie zależę” mówi przyjmujący w ten sposób Komunię Bogu. Tymczasem... Czy to tak do końca prawda? Dziecko, które ma lat 6, 9, 12 lat nie przestaje być zależne od swoich rodziców tylko dlatego, że nie trzeba go karmić podając wszystko wprost do ust. Chrześcijanin, owszem, jest (jak zresztą każdy człowiek) w pełni zależny od Boga, ale jednocześnie, jak owe starsze już nieco dzieci, nie jest całkiem bezradny. Sporo już jednak od niego zależy, w wielu spawach decyduje sam. I nawet nie powinien oczekiwać, że Bóg wszystko zawsze zrobi za niego i za niego podejmie wszelkie decyzje. Bóg... Cóż... Całe objawienie mówi nam, że Bóg nie traktuje ludzi jak bezradne niemowlęta. W tajemnicy wcielenia zlecił człowiekowi pieczę nad sobą. A po swoim zmartwychwstaniu człowiekowi też zlecił troskę o głoszenie Ewangelii i o wspólnotę Kościoła. To nie jest tak, że człowiek w oczach Bożych jest bezradnym niemowlęciem. Sam też wiele może. I Bóg chyba nie oczekuje od nas pełnej uniżenia adoracji, ale właśnie współpracy. Współpracy wolnych i odpowiedzialnych ludzi. Tymczasem przyjmowanie Komunii z rąk działającego w imieniu Chrystusa szafarza wprost do ust jest trochę przyjęciem postawy „nic nie potrafię, jestem kompletnym nieudacznikiem, zrób wszystko za mnie”. Jest więc w tej wielkiej czci oddawanej Bogu przez ten sposób przyjęcia Komunii także niebezpieczeństwo, że czując się niegodni i bezradni uznamy, że skoro nic nie potrafimy, to nie ma nawet co próbować.  Niech Bóg się martwi, niech kapłani się martwią (oni bardziej godni, mogą Chrystusa dotykać). To sprzyja tworzeniu „Kościoła klientów” – oczekujących, że zostaną dobrze obsłużeni, ale nic więcej.

Nie jestem godzien

Jest w tej postawie wielkiej czci i bojaźni wobec Boga jeszcze jedno niebezpieczeństwo: że człowiek czując się niegodny, przestanie karmić się Ciałem Pańskim. Zatrzyma się na „Panie nie jestem godzien” i nie dotrze do niego, że na jego prośbę „ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” Chrystus naprawdę to leczące duszę słowo wypowiada, czyniąc go przyjęcia swego Ciała godnym. Uzna, że po spowiedzi, to owszem, ale tylko jeden raz. Bo przecież w tym Chlebie jest wielki Bóg, a on jest uwikłanym w codzienne sprawy człowiekiem. Czy tego chce czy nie, jakiś brud się zawsze się do niego przyklei. Lepiej więc nie, lepiej nie przyjmować Chrystusa. Żeby tej świętości nie kalać. Najlepiej tylko spojrzeć, gdy  ksiądz podczas przeistoczenia podnosi Hostię. No i czy na Mszy, czy poza nią, adorować Go. Czy to gdy wystawiony jest w monstrancji, czy gdy jest schowany za drzwiczkami tabernakulum. Paradoks: z szacunku do Chrystusa człowiek przestaje wypełniać jego prośbę: bierzcie i jedzcie. Przestaje słyszeć, że „jeśli nie będziecie spożywali Ciała Syna człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie” (J 6,52). Traci życie, bo z szacunku dla Tego, który chce być dla człowieka duchowym pokarmem przestaje się Nim karmić... To nie pozbawiona podstaw obawa. To obraz dość powszechne podejście do kwestii przyjmowania Komunii w czasach przedsoborowych. Do dziś wśród części wiernych pokutującego...

Niebezpieczeństwo? Tak

Komunia na rękę to większe niebezpieczeństwo trywializacji. I gorzej jeszcze, także profanacji. Taka prawda, trudno tego nie zauważyć. Przyjmowanie Komunii na rękę może sprzyjać myśleniu, że to chleb jak każdy inny. Symbol tylko, za którym nie stoi realna obecność Chrystusa. Bo przecież gdyby rzeczywiście w tym Chlebie był, to dotknięcie Go rękami byłoby czymś więcej niż owe ewangeliczne opisy, że ludzie oczekując uzdrowienia cisnęli się do Jezusa, żeby Go dotknąć. A skoro dotykam własnymi rękami i nic się nie dzieje... Gorzej, czasem może jakiś okruch tego Chleba niezauważony przyklei się do mojej ręki. Gdyby w Nim był Bóg, byłaby to wielka profanacja. Nie, to nie możliwe, by pod postacią tego Chleba był naprawdę Chrystus...

Grozi też inne niewłaściwe podejście. Chrystus w moich rękach ode mnie zależy. Mogę z Nim zrobić wszystko. Mogę pobożnie spożyć, mogę sprofanować. Bóg zależy ode mnie. To ja jestem tu najważniejszy. Stąd już tylko krok od myślenia, że mogę Bogu dyktować co i jak. Wszak jest w mojej ręce: staję się niejako Jego właścicielem... Tak, istnieją takie lub jeszcze inne niebezpieczeństwa. Ale...

Znak podawanego chleba

Gest podania Chleba jest urzekający. To nie to samo, co karmienie niemowlęcia. I nie to samo, co wykonanie zapraszającego gestu nad suto zastawionym stołem  z jednoczesnym powiedzeniem czegoś w stylu „no to smacznego, częstujcie się”. To gest...

To był bardzo długi dzień. Nie tylko dlatego, że był początek lata, ale też dlatego, że przeszliśmy kawał drogi. W dość zmiennej zresztą pogodzie, co dodatkowo opóźniało marsz i odbierało siły. A moja kondycja, po paru miesiącach nie wymagającej wysiłku fizycznego pracy katechety, była raczej kiepska. Mieliśmy nadzieję, że mimo dość późnej pory uda nam się jednak zjeść w schronisku jakiś dobry posiłek. Słowacka kuchnia miała swoje apetyczne smaki. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że w schronisku nie ma żywego ducha. Podejrzewając jakieś nieszczęście nawet zajrzeliśmy tu i ówdzie. Ale nie. Pewnie gospodarz, nie doczekawszy się nikogo, zszedł gdzieś niżej, na wszelki wypadek zostawiając otwarte na oścież boczne drzwi.... Cóż, trzeba było sięgnąć do zapasów i przygotować coś samodzielnie. Przygotować, tylko jak? Kiedy nie tylko nogami, ale rękami i gębą niespecjalnie już chciało się ruszać? Widząc moje zmęczenie towarzysz wędrówki kazał mi siąść i sam zakrzątnął się wokół przygotowania jedzenia. – Masz, jedz – usłyszałem po chwili i zobaczyłem jego wyciągniętą rękę z chlebem....

Ileż razy przyjaciele podawali mi chleb? Ile razy ja im go podawałem? W różnych okolicznościach. Nie zawsze gest ten jest znakiem jakieś wielkiej zażyłości. Zawsze jednak jest w nim więcej, niż gdy kelner przynosi chleb w koszyku i kładzie go na stole. Jakim określić go przymiotnikiem? Gest przyjaźni? Życzliwości? Zatroskania? Chyba wszystkiego z tych po trochu. Jednocześnie jest to gest pełen szacunku dla obdarowanego. Szacunku dla jego autonomii, dla jego wolności. „Masz, jedz. Nie decyduję za ciebie. Możesz powiedzieć, że nie chcesz, że nie smakuje. Proponuję. Ty zdecydujesz”. Przyjęcie tego chleba, wyrażone przez to, że obdarowany je co mu podano, jest też znakiem jeśli nie zaraz przyjaźni, to przynajmniej tego, że ludzie ci nie są sobie obcy. Bo od obcego nie przyjmuje się chleba podanego ręką...

I taka jest wymowa gestu podania Eucharystycznego Chleba do ręki. To znak przyjaźni, życzliwości, zatroskania... Nie ze strony szafarza komunii, ale Tego, w czyim imieniu szafarz działa. Chrystusa, Boga. Bo to sam Bóg w Eucharystii daje nam siebie. Nie traktuje nas jak nic nie potrafiące i nie mając wielkiego wyboru niemowlęta. Raczej jako ludzi wolnych; tych, którzy Jego przyjaźń mogą odrzucić  lub przyjąć. Mogą odwrócić się i odejść albo na gest wyciągniętej ręki z Chlebem wyciągnąć swoją rękę. A potem potwierdzić ten swój wybór podniesieniem tego Chleba do ust i spożyciem....

Posiłek na drogę

Jest jednak w geście komunii na rękę jeszcze coś więcej. Czytamy w starotestamentalnej Księdze Wyjścia: „Tak zaś spożywać go (baranka) będziecie: Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w waszym ręku. Spożywać będziecie pośpiesznie, gdyż jest to Pascha na cześć Pana” (Wj 12, 11). Na stojąco, w pełnej gotowości do drogi. Wszak był to ostatni posiłek przed wyjściem. „Tej nocy przejdę przez Egipt, zabiję wszystko pierworodne w ziemi egipskiej od człowieka aż do bydła i odbędę sąd nad wszystkimi bogami Egiptu - Ja, Pan” – czytamy dalej. A Eucharystia? Nie tylko została ustanowiona podczas żydowskiej wieczerzy paschalnej. Jest też nową Paschą. Jezusa i naszą. Jest wspominaniem (i uobecnianiem ) innego wyjścia,  przejścia. Jezusa ze śmierci do życia. I naszego razem z nim przechodzenia, o ile pokładamy w Nim swoją nadzieję. Jest ucztą, podczas której karmimy się Ciałem Baranka, który zgładził grzech świata i uratował nad od śmierci wiecznej. I nie jest „ku czci Pana Jezusa”; jej centrum nie jest tabernakulum. Jest nim ołtarz, na którym składana jest ofiara Temu, który jest w górze, w niebie. Jest uwielbianiem przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, w jedności Ducha Świętego, Boga Ojca.

O tym paschalnym wymiarze Eucharystii przypomina nam między innymi strój kapłana. Jego biodra są  przepasane (cingulum), sprawuje Eucharystię obuty, odziany jest w płaszcz (ornat), a jeśli jest biskupem, ma na podorędziu i laskę (pastorał). Przyjmowanie Ciała Pańskiego w procesji i na rękę świetnie oddaje ducha tego, czym ta liturgia Eucharystii w istocie jest.

Jak lepiej?

Liturgia Kościoła jest czymś żywym, co kształtowało się przez wieki. Każda epoka odcisnęła na niej swój jakiś większy czy mniejszy ślad. Z perspektywy dwudziestu wieków możemy powiedzieć, że nie zawsze zmiany te były szczęśliwe. Bo akcentując coś ważnego dla wierzących w danym czasie, jednocześnie zaciemniały istotę tego, czym jest Eucharystia. Ot, miejsce jej sprawowania: budowanie wielkich i bogato zdobionych nastaw ołtarzowych sprawiło, że z pola widzenia znikało to, co ważniejsze: sam ołtarz, czyli kamienny stół. Albo tępiony niegdyś, a dziś traktowany przez nas jako coś normalnego zwyczaj „podniesienia” – czyli ukazywania Ciała i Krwi Pańskiej podczas przeistoczenia, trochę jednak osłabiający znaczenie podnoszenia ich podczas Wielkiej Doksologii (Przez Chrystusa z Chrystusem i w Chrystusie itd...)

Było i jest jednak w sprawowaniu Eucharystii zawsze to, co najważniejsze: głoszenie słowa i przypomnienie tego, co stało się w Wieczerniku połączone z łamaniem Chleba czyli karmieniem się tym, co nazwał swoim Ciałem i Krwią. Świadomi tej istoty Mszy świętej oraz towarzyszących jej sprawowaniu zmienności nie musimy się bać takiej czy innej formy jej sprawowania. Byle zgodnej z tym, co rozporządził Kościół, a co zawarte jest głównie w Ogólnym Wprowadzeniu do Mszału Rzymskiego czy zamieszczonych w mszale rubrykach. A skoro Kościół dopuszcza przyjmowanie Komunii zarówno w postawie klęczącej jak i stojącej (w procesji), zarówno wprost do ust, jak i na rękę, zamiast oskarżać o profanację, lepiej spojrzeć na to jak na bogactwo. W praktyce zaś przyjmować Komunię tak, jak w danej wspólnocie zdecydował jej pasterz. Będzie to przede wszystkim wyraz szacunku dla Kościoła i postawienia jego rozporządzeń ponad własnym „ja”. A po drugie, przez refleksję nad sensem przyjmowania Komunii w taki czy inny sposób, może chronić przed niewłaściwym interpretowaniem ich znaczenia. A przez to i niewłaściwym obrazem Boga oraz błędnym rozumieniem Kościoła i swojego w nim miejsca.

TAGI: