Święty z tramwaju zwanego Kalikstówką

Justyna Jarosińska

GN 50/2022 |

publikacja 15.12.2022 00:00

Porównywany często do św. Józefa kapucyński stolarz, który skończył zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej, został właśnie ogłoszony sługą Bożym. Już od jakiegoś czasu za jego wstawiennictwem dzieją się cuda.

W 2018 r. Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów podjęła starania dotyczące rozpoczęcia procesu informacyjnego brata Kaliksta. archiwum braci kapucynów W 2018 r. Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów podjęła starania dotyczące rozpoczęcia procesu informacyjnego brata Kaliksta.

Był luty 2017 roku. Do kapucyna br. Dawida Napiwodzkiego późnym wieczorem zadzwoniła siostra z prośbą o modlitwę za chore dziecko koleżanki. Medycyna była bezradna. 8-letni Sebastian umierał. Chorował na białaczkę i lekarze nie dawali mu już żadnych szans. To miała być jego ostatnia noc. – Zaraz po rozmowie przesłałem im zdjęcie br. Kaliksta i zaproponowałem, by modlili się o życie dla chłopca za jego wstawiennictwem. Sam poszedłem z tym zdjęciem i krzyżykiem wykonanym przez br. Kaliksta do chóru zakonnego, by modlić się o cud – opowiada zakonnik.

Rano br. Dawid otrzymał telefon, że chłopiec żyje. Lekarze nie wiedzieli, jak to możliwe. Tydzień później przyszła wiadomość, że narządy dziecka są w dobrym stanie. Dziś Sebastian ma 12 lat. Jest zdrowy.

Takich świadectw w ciągu ostatnich kilku lat od śmierci br. Kaliksta Kłoczki na lubelską Poczekajkę napływa wiele. Wszystkie zbiera o. Andrzej Derdziuk, który postać br. Kaliksta opisał w książkach „Pod sufitem nieba” i „Brat Kalikst z Poczekajki”. Ojciec Derdziuk jest polskim postulatorem procesu beatyfikacyjnego współbrata, z którym w jednym klasztorze spędził wiele lat.

Specjalista od drewna

Kalikst Kłoczko urodził się w 1930 r. na Podlasiu. Był jednym z dziewięciorga dzieci Wincentego i Moniki. W wieku 12 lat ciężko zachorował, a wtedy matka zaniosła go do parafialnego kościoła i powiedziała Maryi: „Jeśli wyzdrowieje, jest Twój”.

Marian (bo takie imię otrzymał na chrzcie świętym) wyzdrowiał i sam uznał, że jego życie należy do Boga. Po kilku latach wstąpił do klasztoru kapucynów.

Zakonnicy bardzo szybko odkryli jego stolarski talent. O tym, by w swoim klasztorze mieć właśnie Mariana, który przyjął zakonne imię Kalikst, marzył każdy gwardian. Gdy rozpoczęła się budowa nowego kapucyńskiego kościoła w Lublinie, na Poczekajce, brat Kalikst skierowany został właśnie tam.

O tym, jak wyglądała jego codzienna praca przy budowie świątyni, pisze w książce pt. „Pod sufitem nieba” o. Andrzej Derdziuk: „Przygotowywał szalunki pod ogromne fundamenty, organizował rusztowania dla wznoszonych murów i zabudował ogromny sufit na wysokości 26 m. Tak naprawdę wszystkie prace stolarskie, które zostały zrobione czy w kościele, czy w klasztorze, wykonał on”.

Prawdziwy przyjaciel

Przy swojej stolarni miał mały pokoik, który wszyscy nazywali Kalikstówką. Ciągle przychodzili do niego ludzie, którzy szukali rady nie tylko w kwestiach stolarskich, ale przede wszystkim życiowych. Prosty zakonnik wlewał w serca spokój i nadzieję, że Bóg nad wszystkim czuwa. Tradycją były niedzielne spotkania o 10.00 na Kalikstówce z przyjaciółmi. Jedna z uczestniczek tych spotkań, Joanna Skałba, stwierdziła, że w tamtym momencie pokoik zamieniał się w tramwaj. Jedni wychodzili, a ich miejsce zajmowali następni. – Pamiętam śniadania z bratem Kalikstem w drugi dzień świąt, wielokrotne odwiedziny z bratem jego rodzinnych stron – wspomina Elżbieta Misztal, której rodzina przyjaźniła się z kapucynem. – Brat potrafił uważnie słuchać, nigdy nie oceniał, mówił tylko: „Wiesz, Elżbietko, gdy służymy ludziom w potrzebie, to nasze problemy są małe, bo to Bóg nam pomaga” albo: „Dzieląc się tym, co mamy, z innymi, otrzymujemy dwa razy więcej”.

Kalikst miał wielu przyjaciół, nie tylko wśród współbraci, ale przede wszystkim wśród osób świeckich. – On kochał ludzi – mówi o. Andrzej Derdziuk. – Był im oddany całym sercem. Kiedyś, odwiedzając swojego przyjaciela, usłyszał, że żyje mu się źle, bo nie jest w stanie wychodzić z domu z powodu braku poręczy na klatce schodowej. Kilka dni później Kalikst przyjechał z tą poręczą, zamontował ją i powiedział: „To dla ciebie, przyjacielu, by było ci łatwiej”. Takich historii było mnóstwo.

Do tego – zdawałoby się surowego – kapucyna bardzo lgnęły dzieci. – Wyczuwały w nim dobroć i życzliwość, które pozwalały im czuć się bezpiecznie – wspomina s. Honorata Jaworska. – W czasie procesji często widziałam podbiegające do niego maluchy, a on, trzymając je za ręce, podążał skupiony w procesyjnym orszaku.

Ktoś bardzo ważny

Brat Kalikst Kłoczko zmarł 6 kwietnia 2013 r., w wigilię Niedzieli Bożego Miłosierdzia, po kilkumiesięcznej ciężkiej chorobie. – Gdy leżał w szpitalu, odwiedzały go tłumy – opowiada o. Derdziuk. – Kiedyś do jednego ze współbraci powiedział: „Niektórzy pacjenci myślą, że jestem kimś ważnym, bo tylu ludzi przychodzi, a ja jestem zwykłym skrobidechą”.

Już w czasie jego pogrzebu wiele osób uważało, iż odszedł święty. W klasztornej kronice pod datą jego śmierci o. Jacek Nowacki zanotował: „Zmarł bardzo zasłużony brat − człowiek bez końca i bez reszty poświęcony i oddany powołaniu, służbie, modlitwie i pracy. Życiem pokazał, że był kaznodzieją bez ambony”. – Zaraz po pogrzebie jego przyjaciele na własny koszt wydali tysiące ulotek o nim. Do dziś przychodzą na jego grób, zapalają świece, przynoszą kwiaty i proszą o wstawiennictwo – mówi o. Derdziuk. I br. Kalikst nie odmawia pomocy.

„Skrobidecha” wyprasza łaski

Ewie Makaruk lekarze dawali tydzień życia. Trafiła niespodziewanie do szpitala z bardzo wysoką bilirubiną. Po dokładnych badaniach okazało się, że konieczna jest natychmiastowa operacja. W okolicach trzustki pojawił się guz (kobieta wcześniej chorowała na nowotwór). Żółć dochodziła do kory mózgowej. Lekarz stwierdził, że zoperuje ją, żeby nie umierała w męczarniach. Szanse, że przeżyje operację, oceniał na 3–5 proc. – Nikt mi nic nie mówił, ale wiedziałam, że jest ze mną bardzo źle. Cały czas modliłam się za przyczyną brata Kaliksta. Prosiłam go, by wstawiał się za mną. Chciałam jeszcze pożyć, zobaczyć, jak dorastają moje dzieci – opowiada Ewa Makaruk.

Rodzina Ewy dobrze znała br. Kaliksta. – Wróciłem do domu. Wziąłem dwa znicze i pojechałem do kościoła. Jeden zapaliłem przed figurą o. Pio. Drugi postawiłem przy figurze, gdzie razem z br. Kalikstem robiliśmy dla Matki Bożej postument – opowiada mąż Ewy. – Zapalając te świece, powiedziałem w myślach do brata Kaliksta: „Bracie, tyś mi tu najbliższy. Tylko do ciebie mogę się tak zwrócić. Ty zawsze mnie wysłuchiwałeś. Poproś o. Pio i św. Franciszka o cud uzdrowienia mojej żony. Przecież ty już jesteś tam z nimi w niebie”.

Operacja była bardzo długa i trudna. Brało w niej udział ośmiu lekarzy. Kobieta przeżyła zabieg. Po kilkunastu dniach wyszła ze szpitala. – Gdy poszłam do lekarza na zdjęcie szwów, ten powiedział: „Pani Ewo, myśmy nie wierzyli, że pani z tego szpitala wyjdzie. Nie wiemy, jak to się stało, że operacja się udała, a pani jest w takiej formie. To dla nas cud”. Wiem, że żyję dzięki br. Kalikstowi – opowiada ze wzruszeniem Ewa.

Chciał tylko naśladować św. Franciszka

Do o. Andrzeja napływają nowe świadectwa. Ludzie modlący się za wstawiennictwem br. Kaliksta odzyskują zdrowie, wychodzą z nałogów, rodzą się zdrowe dzieci, choć medycyna nie dawała żadnych szans. – Mamy tu do czynienia z konkretną interwencją Pana Boga, która przekonuje, że warto podjąć starania o wyniesienie Kaliksta na ołtarze – podkreśla postulator. – Bo Kościół bardzo zyskuje na wiarygodności dzięki takiemu człowiekowi, jakim był Kalikst. Był cichy i spokojny, ale z drugiej strony medialny, bo zwyczajny, a nie sztampowy; pobożny, ale nie dewocyjny; pracowity, ale nigdy nie zagubił rytmu klasztornego dnia; otwarty na świeckich, ale zawsze uduchowiony.

Człowiek, który skończył zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej, a całe swoje dorosłe życie zajmował się stolarstwem, nie pragnął niczego więcej niż naśladować św. Franciszka. Zostało po nim zaledwie kilka tekstów – odręcznie napisanych kartek pocztowych, które wysyłał do swojej siostry Malwiny, oraz rozważania Drogi Krzyżowej. – Ja się codziennie modlę za jego wstawiennictwem – mówi o. Derdziuk. – Wierzę, że Kościół oficjalnie uzna go za błogosławionego. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.