Uprzywilejowani

Katarzyna Solecka

Stoi przed nami, po kolei wskazując nas palcem i powtarza półgłosem skomplikowaną wyliczankę. Mówi w końcu– z głębokim przekonaniem, tak jak to potrafią tylko dzieci: „Mamo, wygrałaś. Możesz się ze mną bawić”.

Uprzywilejowani

Myślę o nas przed Bogiem. O tym, czy nasze bycie z Nim to niejednoznaczny przywilej. O tym, czy to, że jesteśmy ważni w Jego oczach, jest dla nas wystarczająco oczywiste. I czy powinno być oczywiste. Może ta szczypta niepewności, niedowierzania, która towarzyszy ludzkiej miłości – jest potrzebna i w tej relacji. A może za dużo jej w nas, może to ona pochłania nas, angażuje, każe chwytać cię coraz to innych sposobów na ugłaskanie nieba…

Czy to nie dziwne, że w adwencie czekamy na coś, co już się stało i staje się co dzień? Bóg jest z nami, będzie, chce być. Kilka dni przed adwentem widać to jednak wystarczająco wyraźnie: nie da się uniknąć przygotowań, swego rodzaju zamieszania, wymiatania rozmaitych kątów. Wyciszenie to przecież nie sterylność laboratorium, a jakiś rodzaj skupienia, mozolnego wprowadzania porządku w chaos.

U Szymika czytam:

„Boże drogi,
jakie to wszystko byłoby proste,
cholernie proste. Jakże bylibyśmy szczęśliwi,
wyciszeni, skupieni na tym co pewne i nieważne. Jakież to
symfonie konstruktywne przetaczałyby się przez naszą
uporządkowaną wyobraźnię

jakiż jasny,
jakiż piękny byłby cel.

Gdybyśmy tylko nie kochali”.

Nasza gotowość do współpracy, do zabawy, do zaangażowanej, absorbującej obecności wśród rzeczy i ludzi – jaka jest? Wszystkie codzienne sytuacje – na które tak narzekamy, które męczą, wymagają. Które nas zużywają (!). Ale są – a mogłoby ich nie być. Nasza obecność w tym – obowiązek; przywilej. Umieć patrzeć na własne życie jak na przywilej.