Olbrzym dla Króla

Franciszek Kucharczak

GN 46/2022 |

publikacja 17.11.2022 00:00

Gdyby z samego prezbiterium tej świątyni zrobić kościół, byłaby to całkiem duża budowla.

Archikatedra w Katowicach to czwarty pod względem wielkości kościół w Polsce. Henryk Przondziono /FOTO GOŚĆ Archikatedra w Katowicach to czwarty pod względem wielkości kościół w Polsce.

Nad prezbiterium katowickiej archikatedry widnieje postać Chrystusa Zmartwychwstałego z rozłożonymi rękami. Jest wpisana w okrąg, który symbolizuje nieskończoność. Na górnej części okręgu umieszczono siedem pieczęci, o których mówi Apokalipsa, na dolnej części opierają się trąby sądu Bożego – także opisane w ostatniej księdze Biblii. To Jemu, Królowi wszechświata, który przyjdzie na końcu czasów, aby sądzić żywych i umarłych, jest poświęcona ta olbrzymia świątynia.

Samemu Bogu

Na zewnątrz, wysoko nad naszymi głowami, na szczycie frontonu świątyni unosi ręce nad Śląskiem sześciometrowa figura Zbawiciela. Po obu stronach widnieją rzeźby patronów archidiecezji: św. Jadwigi Śląskiej i św. Jacka. To zasadnicze elementy niedokończonego jeszcze tympanonu. Jego obecność przewidywał pierwotny, sporządzony prawie sto lat temu, projekt, jednak wskutek dziejowych burz doszło do tego dopiero teraz. Od dawna za to widnieje umieszczony nad kolumnadą wielki złoty napis „Soli Deo honor et gloria” (Samemu Bogu cześć i chwała), jakby przypominając, kto naprawdę jest władcą tego świata i komu jedynie należy się kult. Przez wiele lat komunizmu słowa te były jak wyzwanie rzucone panującemu w Polsce ateistycznemu systemowi i wymownie kontrastowały z symbolami socjalizmu, jakich w mieście było pełno. Tak się bowiem stało, że katedra została poświęcona dopiero w trudnych czasach PRL, co niestety wpłynęło także na wygląd budowli.

Żeby to zrozumieć, trzeba cofnąć się do czasów po przyłączeniu Górnego Śląska do Polski. Ślązacy chcieli, żeby ich katedra była dziełem znaczącym. Miała być największym kościołem w Polsce, godnym centrum powstałej właśnie diecezji i pomnikiem polskości. Między innymi dlatego w jednym z warunków konkursu, jaki rozpisano na projekt katedry, wskazano, że nie może on nawiązywać do stylu neogotyckiego, który kojarzono z niemieckim.

Wygrał projekt w stylu klasycyzującym, wykonany przez architektów Zygmunta Gawlika i Franciszka Mączyńskiego. Budowa ruszyła w 1927 roku. – Na tym terenie wcześniej wydobywano glinę do produkcji cegieł. Wykopano 25-metrowy dół pod fundamenty, a jako materiał izolacyjny, ciekawostka, użyto 40 wagonów słoniny. Jest to skuteczna do dziś izolacja, dzięki czemu wody gruntowe nie oddziałują na fundamenty – opowiada Michał Bartlik, kościelny i zarazem przewodnik po obiekcie. A fundamenty są potężne. – Mur katedry u dołu ma grubość 2,80 m – zaznacza.

Niestety, dalej nie było gładko. Najpierw prace spowolnił kryzys. Potem wybuchła wojna. Dokończenie dzieła przypadło więc na czas rządów wrogiej Kościołowi i polskości „władzy ludowej”. Stalinowski terror doprowadził do wygnania z diecezji biskupów katowickich. Ich miejsce zajął wyznaczony przez władze PRL wikariusz kapitulny – najpierw Filip Bednorz, a po jego śmierci kolejny „ksiądz-patriota” Jan Piskorz. Ten obrotny, ale usłużny wobec władzy duchowny doprowadził do szybkiego zakończenia budowy. Było to możliwe m.in. dlatego, że zgodnie z życzeniem rządzących kopuła została osadzona na niskim bębnie, podczas gdy według projektu miał on być aż o 38 metrów wyższy. Dla komunistów, którzy dopiero co przemianowali Katowice na… Stalinogród, było nie do przyjęcia, żeby nad miastem „socjalistycznym” dominował kościół. Piskorz zrealizował nakaz, wskutek czego sylwetka świątyni stała się przysadzista.

Wchodzą tłumy

Kto po raz pierwszy wchodzi do wnętrza katowickiej archikatedry, jest zadziwiony ogromem otwierającej się przed nim przestrzeni. Bez problemu mieści się tu 10 tysięcy ludzi. Bywa jednak, że przychodzi znacznie więcej. – Ta katedra kilkakrotnie została wypełniona po brzegi, tak że brakło miejsca – mówi Michał Bartlik. Po raz pierwszy zdarzyło się to w dniu konsekracji w 1955 roku, następnie w czasie peregrynacji pustych ram w 1966 roku, po tym, gdy kopię ikony jasnogórskiej aresztowały władze komunistyczne. – Natomiast ja sam doskonale pamiętam wydarzenie po śmierci Jana Pawła II. To był prawdziwy cud. Rano jakiś student drogą SMS-ową rzucił hasło: „Robimy marsz dla Jana Pawła II z placu Wolności”. Zebrało się tylu młodych, że zakorkowali i cały wielki plac, i przyległe ulice. Kiedy weszli do katedry, nie było ani jednego metra kwadratowego powierzchni, na którym nie staliby ludzie. Gdy przyjechał arcybiskup Damian Zimoń, był w szoku, że nie ma przejścia do wnętrza katedry. Młodzi przepchnęli go w stronę tronu. Tam chwycili go za ręce i odśpiewali „Barkę”. Arcybiskup mówił potem, że ubyło mu trzydzieści lat – śmieje się kościelny.

Oś życia

Jednym z rzucających się w oczy elementów rzeźbiarskich wnętrza jest wypełniająca łuk nad kaplicą chrztu kamienna płaskorzeźba autorstwa Mieczysława Stobierskiego. Na pierwszy rzut oka przedstawia nawrócenie św. Pawła. Ale to nie apostoł, to Julian Apostata, cesarz, który na krótko przywrócił w Rzymie pogaństwo jako religię panującą. Spadając z konia, śmiertelnie ranny, miał powiedzieć: „Galilaee, vicisti!” (Galilejczyku, zwyciężyłeś). – Tę scenę wybrał ks. Rudolf Adamczyk, który prześladowany wcześniej przez władze komunistyczne zawarł w tym aluzję, że tak jak cesarz po 3 latach panowania przegrał, walcząc z Chrystusem, tak walczący z Kościołem w latach 40., 50. i 60. XX w. komunizm też kiedyś przegra – wyjaśnia nasz przewodnik.

W głębi, poniżej wspomnianej płaskorzeźby, otwiera się wielka przestrzeń kaplicy chrztu świętego. W jej centrum widzimy monumentalne baptysterium, nad którym unosi się, niczym nad wodami Jordanu, postać gołębicy. Wodę imituje mozaika w różnych odcieniach błękitu.

Żeby dojść do znajdującej się po przeciwnej stronie prezbiterium kaplicy, trzeba przejść obok okrągłego głównego ołtarza. – Architekt w ten sposób wyznaczył oś życia człowieka – przez chrzest stajemy się dziećmi Bożymi, przez całe życie pielgrzymujemy, posilając się Eucharystią, i zmierzamy ku wieczności, jaką jest życie w zjednoczeniu z Panem Jezusem – wskazuje Michał Bartlik. Tę rzeczywistość wyraża kaplica Najświętszego Sakramentu. Prawie zawsze ktoś się tu modli przed wystawionym cały dzień Jezusem Eucharystycznym. Monstrancja stoi na tabernakulum umieszczonym w kamiennym obelisku wyobrażającym skrzydła archanioła. Widoczną za nią przestrzeń wypełnia mieniąca się złociście mozaika, symbolizująca chwałę Boga. – Tę piękną mozaikę ze szkła powlekanego złotem ufundował kard. Joseph Ratzinger, który przyjechał do naszej katedry w 1980 roku na zaproszenie biskupa Bednorza. Biskup prosił wtedy o pomoc kierowaną przez kardynała diecezję monachijską – tłumaczy kościelny.

Z boku kaplicy usytuowano nowy ołtarz poświęcony bł. Janowi Masze, kapłanowi zamordowanemu przez niemieckich okupantów w czasie wojny. Beatyfikacja, która odbyła się rok temu, była jednym z największych wydarzeń w historii katowickiej katedry. W gablocie pod obrazem beatyfikacyjnym umieszczono relikwie: list, który skazany na ścięcie kapłan napisał do rodziny przed egzekucją, różaniec zrobiony z więziennego siennika i chustę zbroczoną krwią. Obok znajduje się szklany pojemnik z zapisanymi kartkami. – Tu wierni wrzucają prośby do błogosławionego. W każdy pierwszy czwartek są one polecane Bogu podczas Mszy św. Muszę powiedzieć, że próśb przybywa. Ostatnio było ich już ponad 200 – wyjaśnia przewodnik.

Wielkim dniem w dziejach katedry była wizyta Jana Pawła II 20 czerwca 1983 r. Po spotkaniu z 1,5 mln wiernych na lotnisku Muchowiec papież udał się do katedry. – Siedział na tym tronie – kościelny wskazuje biały fotel ozdobiony papieskimi herbami, umieszczony w kaplicy Jana Pawła II. W jej centrum stoją odlane z brązu ołtarz i ambona autorstwa rzeźbiarza Zygmunta Brachmańskiego, przy których papież odprawiał nabożeństwo na katowickim lotnisku.

Ten Król żyje

– Wystrój katedry, na tle barokowych świątyń, jest stosunkowo skromny. Jej wnętrze ożywa jednak w cudowny sposób, gdy sprawowana jest liturgia. Widać to szczególnie wyraźnie podczas wielkich, ogólnodiecezjalnych celebracji, gdy wypełnia się wiernymi, rozbrzmiewając modlitwą i śpiewem zgromadzonego tu Kościoła lokalnego. Staje się wówczas miejscem jedynym w swoim rodzaju – mówi ks. dr Łukasz Gaweł, proboszcz katowickiej archikatedry.

O jej najważniejszej, duchowej przestrzeni mówi obecność ludzi modlących się przed Najświętszym Sakramentem, a także dyżurujący przez większość dnia spowiednicy i czekający, często liczni, penitenci. – Przez 11 i pół godziny dziennie istnieje tu możliwość przystąpienia do sakramentu pokuty i pojednania, jest także okazja do adoracji. Nade wszystko jednak pięć razy dziennie celebrowana jest tu Eucharystia, będąca miejscem uprzywilejowanej – żywej, skutecznej i zbawczej – obecności Jezusa Chrystusa w swoim Kościele – podkreśla proboszcz.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.