Mniszki na eksport

Jarosław Dudała

GN 28/2008 |

publikacja 11.07.2008 11:42

W spalonej słońcem Afryce, na skutej lodem Syberii i wulkanicznej Islandii – wszędzie tam i w wielu innych miejscach na świecie znajdziesz polskie siostry klauzurowe. A kolejne zagraniczne prośby o mniszki znad Wisły płyną z Francji, Niemiec, USA...

Mniszki na eksport fot. ARCHIWUM ZAKONU Klaryski w Ghanie

W ostatnich 20 latach nastąpił w Polsce rozwój żeńskich klasztorów kontemplacyjnych, zwłaszcza karmelitanek bosych. W 84 klasztorach mieszka dziś blisko półtora tysiąca mniszek. Polskie siostry, których głównym zadaniem jest modlitwa, zakładają też wspólnoty za granicą. Wyjeżdżają zwykle na zaproszenia biskupów, którzy widzą potrzebę modlitewnego zaplecza dla swoich diecezji, albo po to, by podratować wymierające klasztory na Zachodzie. W sumie poza granicami naszego kraju mieszka około 70, czyli mniej więcej 5 proc. polskich zakonnic klauzurowych.

Karmel na Księżycu
– Pochodzę z Warszawy, ale ani raz nie byłam w Karmelu w Warszawie – śmieje się przełożona karmeli-tanek w norweskim Tromsø, matka Hosanna od Dzieciątka Jezus. Była studentką medycyny, gdy w latach 80. wyjechała jako turystka na Islandię. – Tam wszystko jest inne. Kiedy człowiek przyleci tam po raz pierwszy, to wydaje mu się, że jest na Księżycu, bo wszędzie dookoła widać lawę – wtrąca matka Hosanna. Na Islandii trafiła do klasztoru zamieszkanego przez karmelitanki przybyłe z Elbląga. – Byłam wtedy na etapie poszukiwania swojej drogi z Bogiem i tam On do mnie przemówił – opowiada matka Hosanna, która wstąpiła do Karmelu właśnie w islandzkim Hafnafjordur. Stamtąd wraz z innymi polskimi siostrami wyjechała zakładać nowy klasztor w Norwegii, w Tromsø – za kołem polarnym, niedaleko Nordkappu. – Tu, w Norwegii, jest inaczej niż na Islandii: i góry, i morze, fiordy. Klimat jest swoisty, ale to nam nie przeszkadza. Jak jest dzień polarny, to jest jasno, a jak jest polarna noc, to mamy oświetlenie elektryczne – mówi karmelitanka.

Norwedzy przeżywają to inaczej
Dodaje, że Norwedzy przyjęli siostry życzliwie, pomagali w budowie klasztoru, choćby w ten sposób, że bez problemu sprzedawali materiały budowlane, podczas gdy z pieniędzmi na zapłatę bywało krucho. – Gdy trzeba było płacić rachunki, nieraz w ostatniej chwili dostawałyśmy skądś dokładnie tyle, ile było potrzeba – mówi matka Hosanna, dodając, że wsparcie płynęło głównie z Niemiec i Polski. Dawne uprzedzenia religijne luterańskich Norwegów wobec katolików to już przeszłość. Teraz większym problemem jest laicyzacja. Ale są ludzie, w których polska karmelitanka wyczuwa głębię poszukiwań duchowych. – Czasem potrzebują rady, ze łzami w oczach proszą o modlitwę o zdrowie czy pomoc w sprawach rodzinnych. Zwykle jednak Norwedzy przeżywają te sprawy inaczej, bardziej w sobie – mówi siostra. Do-daje, że tym, co porusza Skandynawów najbardziej, jest skoncentrowanie karmelitanek na Bogu. – Myślą: „modlitwa modlitwą, ale żeby tak Pan Bóg był dla człowieka wszystkim...?”. Ale tak jest i w innych krajach. To powołanie rozumieją tylko ci, którzy sami są do niego wezwani – mówi matka Hosanna, dodając, że do Karmelu w Tromsø wstąpiły dotąd dwie Norweżki, z których jedna już zmarła.

Dobrowolnie na Sybir
Życiu karmelitanek dziwią się też mieszkańcy Usola na rosyjskiej Syberii. – Mogą jeszcze zrozumieć klauzurę, ale trudno im pojąć celibat – mówi s. Angelika, jedna z pięciu polskich karmelitanek w tamtejszym klasztorze. Jest on właściwie jeszcze w budowie. Dlatego grupą, z którą siostry mają największy kontakt, są syberyjscy budowlańcy. – Są życzliwi, ale nawet jeśli są wierzący, to ich wierze brakuje podstaw. Proszą o modlitwę, bo sami nie potrafią się modlić. Zjawiskiem powszechnym, szczególnie w wśród robotników, jest tzw. podwójne życie, czyli wolne związki w miejscach delegacji, oprócz życia małżeńskiego. Kiedyś rozmawiałam z żyjącym tak człowiekiem. W tej rozmowie Pan Bóg tak go dotknął, że postanowił radykalnie zmienić tę sytuację – mówi s. Angelika. Podkreśla jednak, że nie po to karmelitanki przyjechały do Usola, żeby zaradzać tym i innym ludzkim biedom (tym zajmują się siostry albertynki). Chodzi raczej o to, żeby był na Syberii ktoś, kto omadlałby tę ziemię, tak jak tego pragnął św. Rafał Kalinowski – karmelita, który sam był zesłańcem na Syberii. I że ta modlitwa płynie od ludzi, którzy przyjeżdżają tam nie z przymusu, ale z własnej woli.

Dziadek Mróz i korupcja
– Pamiętam swoje pierwsze Boże Narodzenie w Usolu, 2 lata temu. To był zwykły dzień. Nikt nie świętował, bo prawosławni obchodzą je w innym czasie, a głównym świętem jest tu Nowy Rok. Rozumie pan: Died Moroz i te sprawy – śmieje się karmelitanka i dodaje: – Pomyślałam sobie: „Panie Jezu, jak dobrze, że tu jesteśmy, bo jest ktoś, kto Cię tu może powitać”. Pomyślałam, że warto ponieść każdy trud, żeby tu był dom modlitwy – dodaje siostra. A trudów w Usolu nie brakuje. W dzielnicy, w której rośnie klasztor karmelitanek, wielu jest narkomanów i alkoholików. – Urzędnicy? Wielu z nich nie interesuje nasza opcja religijna, ale to, że jesteśmy z zagranicy i że można to wykorzystać we własnym interesie – mówi s. Angelika, której doskwiera panosząca się na Syberii korupcja. Najmłodszym polskim klasztorem kontemplacyjnym za granicą jest Karmel w miejscowości Oziornoje w muzułmańskim Kazachstanie. Znajduje się tam sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju. – To bardzo nietypowe miejsce, bo na 600 mieszkańców wioski tylko jedna rodzina jest muzułmańska, a cała reszta to... katolicy, potomkowie polskich zesłańców, którzy trafili tam z Kresów Wschodnich w 1936 r. Z wyjątkiem najstarszych babuszek nikt nie mówi już po polsku – mówi matka Maria Milena od Chrystusa, przełożona Karmelu w Częstochowie, który wysłał swe siostry do Oziornego.

To szczęście boli
Ciężką próbę przechodzą klaryski w Ghanie. – Nasz klasztor znajduje się na peryferiach małego miasteczka, w sercu buszu, dlatego prawie nikt do nas nie zagląda. Nie mamy też samochodu, a do współczesnych środków komunikacji mamy dostęp zaledwie od paru miesięcy, i to nieregularnie. Często nie ma prądu. Nie mamy też studni ani wodociągu, jedynym źródłem wody dla nas jest deszcz... – piszą siostry z Saltpond. Ale nie to jest najtrudniejsze. – Miejscowa ludność utożsamia bycie zakonnicą z byciem pielęgniarką czy nauczycielką. Inna forma życia zakonnego, szczególnie ta przyniesiona przez nas, jest dla nich zupełnie obca i trudna do przyjęcia, właściwie nikt jej tutaj nie popiera. Jesteśmy tu przeszło 18 lat, ale jeszcze się nie zdarzyło, by jakiś kapłan zwrócił się do nas z prośbą o modlitwę za siebie czy parafian. Trwanie w wierze jak Abraham nie jest łatwe, choć paradoksalnie im trudniejsze, tym więcej przynosi szczęścia – piszą klaryski z Ghany.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.