Bo we mnie jest sens

Marcin Jakimowicz

GN 45/2022 |

publikacja 10.11.2022 00:00

Był numerem 119104. Mógł uniknąć czterech obozów koncentracyjnych, ale zdecydował inaczej. Viktor Frankl, twórca bijącej rekordy popularności logoterapii, w środku piekła odkrywał, że życie ludzkie ma sens w każdych okolicznościach.

Viktor Frankl, wiedeński psychiatra, twórca logoterapii. Imagno/Forum Viktor Frankl, wiedeński psychiatra, twórca logoterapii.

Jego książka jest jedną z najbardziej poruszających lektur, jakie czytałem. „Współczesny człowiek ma za co żyć, ale nie ma po co żyć – ma środki, ale nie ma sensu” – pisał. „Miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek: droga do zbawienia człowieka wiedzie przez miłość i sama jest miłością (…). Nawet ktoś, komu wszystko na tym świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby nawet przez krótką chwilę, za sprawą kontemplacji tego, co najbardziej ukochał”.

Choć widział, że w piekle obozowym upodleni do granic możliwości ludzie byli gotowi zrobić wszystko, by przetrwać, a wszelkie moralne zasady przestawały mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie, pisał: „Żaden człowiek i żaden ludzki los nie może być porównywany z innym człowiekiem i innym losem. Każda sytuacja jest niepowtarzalna i każda wymaga innych reakcji. Żaden człowiek nie powinien osądzać innych, jeśli sam całkowicie szczerze nie odpowie w głębi serca na pytanie, czy w podobnych okolicznościach nie postąpiłby tak samo”.

Do jaskini lwa

„Człowiek nie jest stworzony do szczęścia, ale do sensu” – to kwintesencja przesłania Viktora Frankla, cenionego wiedeńskiego psychiatry, twórcy bijącej rekordy popularności logoterapii. Jedną z jego życiowych zasad stało się powiedzenie „tak” życiu.

Jako student pozostawał pod wyraźnym wpływem Freuda i filozofów egzystencjalnych. Stworzył tzw. trzecią szkołę wiedeńską. W latach 1933–1937 w wiedeńskim szpitalu psychiatrycznym prowadził „pawilon samobójców”. Opiekował się trzema tysiącami osób, które próbowały odebrać sobie życie. W latach 1942–1945 był więźniem czterech obozów koncentracyjnych.

Mógł uciec przed okrutnym losem tuż po zajęciu Austrii przez Hitlera, bo konsulat USA załatwił mu wizę wjazdową. „Moi rodzice, starsi ludzie, byli w siódmym niebie; sądzili, że wkrótce uda mi się wyjechać z Austrii” – wspominał w swej bestsellerowej książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu” (w samych Stanach Zjednoczonych sprzedano cztery miliony egzemplarzy). „Szczególnie jedno pytanie nie dawało mi spokoju: czy rzeczywiście mogę pozwolić, by moi rodzice samotnie stawili czoło czekającej ich przyszłości, groźbie, że – prędzej czy później – zostaną zesłani do obozu koncentracyjnego, a może nawet do tak zwanego obozu zagłady? Co jest moim obowiązkiem? Czy powinienem w pierwszej kolejności zatroszczyć się o swoje intelektualne dziecko, logoterapię, wybrać emigrację i żyzny grunt do pisania książek? A może raczej powinienem skupić się na obowiązkach, które jako rodzony syn miałem wobec swoich rodziców, i zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby ich ochronić? Rozważałem wszystkie argumenty za i przeciw, lecz mimo to nie byłem w stanie podjąć decyzji; dylemat, z jakim miałem do czynienia, wprost wołał o »interwencję niebios«, jak to się czasami mówi. Pewnego dnia zauważyłem leżący na stole kawałek marmuru. Kiedy zapytałem ojca, skąd się tam wziął, odparł, że znalazł go w miejscu, gdzie narodowi socjaliści spalili największą wiedeńską synagogę. Zabrał go ze sobą do domu, ponieważ był to fragment tablicy z dziesięcioma przykazaniami. Na marmurze wyryta była złocona hebrajska litera; ojciec wyjaśnił mi, że symbolizuje ona jedno z przykazań. Natychmiast zapytałem: »Które?«, on zaś odparł: »Czcij ojca swego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi«. W tej samej chwili postanowiłem pozostać razem z moimi rodzicami, na tej ziemi, i zapomnieć o amerykańskiej wizie”.

Hamulce puszczały

Frankl trafił do obozu. Lektura jego porażającej opowieści sprawiła, że na pewien czas przestałem narzekać. Rosnące ceny paliw czy wywołana wojną na Wschodzie niestabilność gospodarki wydają się błahostkami przy opisywanych przez niego historiach ludzi, którzy mieli jedno marzenie: przeżyć. Za wszelką cenę. Starali się żyć do ostatniego oddechu, wyrywali sobie to życie z gardeł, na cmentarzysku Auschwitz marzyli o kolejnej kromce chleba. Dysproporcje problemów, z jakimi się mierzymy, są ogromne. Hanna Krall wspominała, że gdy jednej z bohaterek jej książek w Stanach Zjednoczonych ktoś zadał pytanie: „Jak często wam w Auschwitz zmieniano pościel?”, zapadła długa, kłopotliwa cisza.

Książkę wiedeńczyka koniecznie trzeba przeczytać, by zrozumieć wagę wyborów psychiatry, który obozową walkę o przetrwanie przekuwał w… lekcję wdzięczności.

„​Walka dzień po dniu” – pisał. „Zdawaliśmy sobie sprawę, że raz utracona wola przeżycia rzadko powraca. Przez kilka dni i kilka nocy półtora tysiąca ludzi podróżowało bez przerwy w jednym pociągu stłoczonych po 80 osób w jednym wagonie. Były one tak przepełnione, że tylko przez główne krawędzie okien padało do środka szare światło świtu. Gdy jeden z więźniów rzucił: »To Auschwitz!«, wszyscy podnieśli wrzask. Ta nazwa zawierała w sobie wszystko, co najgorsze. Byłem przerażony, ale to nie miało znaczenia, bo z dnia na dzień musieliśmy przyzwyczajać się do jeszcze większych potworności. Po pierwszej selekcji w obozie aż 90 proc. transportu trafiło do krematorium”.

„​Był to bezlitosny bój o kawałek chleba, o przetrwanie. Za przykład niech posłuży nam opowieść o pewnym transporcie, który miał przewieźć więźniów z jednego do drugiego obozu. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że prawdziwym celem były komory gazowe. Przewiezieni mieli być wybrani podczas selekcji niezdolni do pracy, słabi i chorzy więźniowie. Selekcja stanowiła sygnał do bezpardonowej walki między więźniami. Jednostka przeciw jednostce, grupa przeciw grupie. Liczyło się jedynie to, by moje własne nazwisko i nazwisko mojego przyjaciela nie znalazło się na liście ofiar. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że miejsce jednego ocalonego musi zająć inna ofiara. Każdy transport zabierał określoną liczbę więźniów. Nieważne których, bo przecież każdy z nich był tylko numerem. W takich chwilach brakowało chęci, by roztrząsać dylematy moralne czy etyczne. Każdy więzień opętany był tylko jedną myślą: utrzymać się przy życiu i ocalić najbliższych. Był zatem na wszystko gotów, na wszystko, by inny więzień, inny numer zajął jego miejsce w transporcie. Wśród więźniów toczył się proces autoselekcji, więc przy życiu pozostawali zazwyczaj ci, którzy w innych obozach, walcząc o życie, porzucili wszelkie skrupuły” – pisał Frankl, który początkowo zamierzał wydać wspomnienia anonimowo, podpisując się jedynie numerem obozowym. Gdy rękopis był już gotowy, zrozumiał, że musi zdobyć się na odwagę, by przedstawić swe poglądy. O tym, że nawet w środku piekła można zachować godność.

Wybieraj!

Jego pierwsza żona Mathilde Grosser zmarła w obozie koncentracyjnym w Bergen-Belsen. „Człowiek, który zda sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką ma wobec innej ludzkiej istoty, która go kocha i z niecierpliwością wyczekuje jego powrotu, albo wobec jakiejś nieukończonej pracy, nigdy nie będzie zdolny odebrać sobie życia” – pisał. „Wie już, dlaczego żyje, a to pozwoli mu znieść to, jak żyje”.

„Doświadczenia życia obozowego wyraźnie pokazują, że człowiek ma wolność wyboru tego, jak postępuje” – podpowiadał wiedeński psychiatra. „Istnieje wystarczająco wiele przykładów, często niezwykle heroicznych, będących dowodem na to, iż apatię można było przezwyciężyć, a rozdrażnienie opanować. Człowiek może zachować resztki wewnętrznej wolności, niezależności myśli, nawet w warunkach tak koszmarnego psychicznego i fizycznego stresu. Człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi”.

Wróciliśmy z piekła

„Wróciliśmy z piekła, zawdzięczając to wielu szczęśliwym zbiegom okoliczności lub cudom, jakkolwiek by je nazywać” – podsumowywał Frankl. ​„Tak jak wichura gasi nikły płomień, ale podsyca ogień, tak samo przeciwności losu i tragedie podkopują słabą wiarę, lecz umacniają silną” – podpowiadał doktor filozofii, profesor neurologii i psychiatrii wydziału medycznego Uniwersytetu Wiedeńskiego oraz profesor logoterapii American International University w Kalifornii.

Dziś opracowana przez niego szkoła logoterapii (terapii sensu) cieszy się dużym zainteresowaniem. Zranione, bombardowane ze wszech stron milionami newsów, osierocone „pokolenie płatków śniegu” desperacko pyta o sens. „Początkiem wszelkich prób wskrzeszenia w człowieku jego wewnętrznej siły musi być wskazanie mu jakiegoś celu w życiu” – podpowiada Frankl. „Życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas”.

Nie goń za sukcesem

Po wojnie kierował Polikliniką Neurologiczną w Wiedniu i założył Austriackie Towarzystwo Medyczne Psychoterapii. Napisał około 30 książek, otrzymał 29 doktoratów honoris causa, w tym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Zmarł 25 lat temu jako 92-latek. Pochowano go w żydowskiej części Cmentarza Centralnego w Wiedniu.

„Szczęścia nie można zdobyć, musi ono z czegoś wynikać. Człowiek musi mieć powód, aby być szczęśliwym. Gdy jednak takowy odnajduje, automatycznie doświadcza szczęścia. Nie gońcie za sukcesem” – podpowiadał. „Im bardziej ku niemu dążycie, czyniąc z niego swój jedyny cel, tym częściej on was omija. Do sukcesu bowiem, tak jak do szczęścia, nie można dążyć; musi on z czegoś wynikać i występuje jedynie jako niezamierzony rezultat naszego zaangażowania w dzieło większe i ważniejsze od nas samych lub efekt uboczny całkowitego oddania się drugiemu człowiekowi”. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.