Święta góra Sobór

Franciszek Kucharczak

GN 40/2022 |

publikacja 06.10.2022 00:00

60 lat temu Kościół podjął ogromne dzieło, które przerosło przewidywania jego uczestników. Tak działa Duch Święty.

11 października 1962 r. Biskupi wchodzą do bazyliki św. Piotra. Rozpoczyna się sobór. Gerhard Rauchwetter /dpa/pap 11 października 1962 r. Biskupi wchodzą do bazyliki św. Piotra. Rozpoczyna się sobór.

Był schyłek lata 1962 roku. W dniach 8–16 września Jan XXIII zamknął się w średniowiecznej wieży San Giovanni, wznoszącej się na zachodnim krańcu Watykanu, żeby odprawić prywatne rekolekcje. Zbierał duchowe siły przed otwarciem Soboru Watykańskiego II. „Panie Jezu, pokryj moje braki. »Panie, Ty wszystko wiesz: Ty wiesz, że Cię miłuję«” – zapisał pod datą 15 września. Poniżej zanotował „streszczenie wielkich łask”, jakie otrzymał. Za pierwszą z nich uznał to, że przyjął „z prostotą zaszczyt i ciężar pontyfikatu”. Wyraził radość, że nie uczynił „nic, naprawdę nic, aby to spowodować”. Za drugą wielką łaskę poczytał „jako proste i możliwe do natychmiastowego wykonania” ukazane mu „pewne plany (…) o wielkim znaczeniu i odpowiedzialności, gdy chodzi o przyszłość”. I zaraz sprecyzował, że „od razu, w pierwszej rozmowie z moim sekretarzem stanu, w dniu 20 stycznia 1959 r., wystąpiłem z projektami – o których poprzednio wcale nie myślałem – dotyczącymi zwołania Soboru Powszechnego i Synodu Diecezjalnego oraz reformy prawa kanonicznego, a przeciwnymi wszystkim moim dotychczasowym poglądom i wyobrażeniom na ten temat”. Musiało to być zdumiewające doświadczenie. „Ja sam byłem zaskoczony tymi propozycjami, których nikt mi nigdy nie podsuwał” – zapisał, dodając, że „potem już wszystko wydawało mi się takie naturalne w swym natychmiastowym i ciągłym rozwoju”.

Istotnie, Jan XXIII ogłosił zamiar zwołania soboru trzy miesiące po swoim wyborze. Było to 25 stycznia 1959 r. w bazylice św. Pawła za Murami. Zaskoczenie było wielkie. Co prawda idea zwołania soboru pojawiała się u poprzednich papieży, rozważano nawet pomysł wznowienia przerwanego w 1870 roku Soboru Watykańskiego I, ale nie oczekiwano tego po Angelo Roncallim, który miał już 77 lat. To miał być pontyfikat „przejściowy”. Kardynałowie, wobec impasu w konklawe, wybrali człowieka leciwego, spodziewając się, że jego krótkie rządy dadzą im czas na zastanowienie się nad wyborem następcy „bardziej odpowiedniego” na nadchodzące czasy. Nikt nie spodziewał się po tym papieżu tak odważnej decyzji, a sądząc z jego własnych wspomnień, nie spodziewał się tego także on sam.

Notatki z rekolekcji kończą się stwierdzeniem: „Po trzech latach przygotowań (…) doszliśmy teraz do stóp świętej góry. Niech Pan nam dopomaga i doprowadzi wszystko do szczęśliwego końca”.

Powiało nowym

11 października 1962 roku niemal 3 tysiące ojców soboru z całego świata wypełniło nawę główną bazyliki św. Piotra w Watykanie, która na cztery lata została przekształcona w aulę soborową. „Żywimy wielką nadzieję, że Kościół, oświecony światłem tego soboru, wzbogaci się w skarby duchowe, zaczerpnąwszy zeń siły i nowych mocy, patrzeć będzie nieustraszony w przyszłość” – rozbrzmiewały słowa papieskiego przemówienia inauguracyjnego. Słyszeli je nie tylko obecni w bazylice. Po raz pierwszy w historii uroczystość inauguracji soboru była transmitowana, i to nie tylko drogą radiową, ale już także telewizyjną.

Wiele rzeczy na soborze zdarzyło się po raz pierwszy. Nigdy do tej pory na obrady nie zapraszano obserwatorów niekatolickich, a tym razem tak się stało. Łączna liczba przedstawicieli innych wyznań, którzy zjawili się na soborze, wyniosła 93. Reprezentowali oni 28 Kościołów i wspólnot chrześcijańskich.

Inną nowością była rezygnacja z surowości w odniesieniu do tych, którzy błądzą. Papież przyznał, że Kościół zawsze przeciwstawiał się błędom, nieraz bardzo bezwzględnie. „Dzisiaj jednakże Oblubienica Chrystusa woli posługiwać się raczej lekarstwem miłosierdzia aniżeli surowością. Woli wyjść naprzeciw dzisiejszym potrzebom, wskazując raczej na skuteczność swojej nauki, aniżeli występując z potępieniem” – zapewnił. W żadnym razie nie oznaczało to podawania w wątpliwość prawd wiary. Jan XXIII zaznaczył, że sobór „chce przekazać naukę czystą i nieskażoną, bez zabarwień i przeinaczeń, tak jak przez dwadzieścia wieków stała się mimo trudności i przeciwieństw wspólną spuścizną”. Wskazał jednak, że obowiązkiem Kościoła jest nie tylko strzec tego skarbu, ale też odpowiadać na wymagania współczesności, żeby w odpowiedni sposób głosić Ewangelię.

„W takim stanie rzeczy Kościół katolicki pragnie okazać się matką miłującą wszystkich, matką łaskawą, cierpliwą, pełną miłosierdzia i dobroci względem synów odłączonych, podnosząc za pośrednictwem tego Soboru Powszechnego pochodnię prawdy religijnej” – mówił.

Przebieg obrad to potwierdził. Nie było, jak w poprzednich soborach, ekskomunik ani wykazu błędów z odnoszącą się do ich szerzycieli formułą anathema sit (niech będzie wyklęty). Ten sobór był inny od wcześniejszych przede wszystkim dlatego, że zajął się nie pojedynczymi kwestiami zapalnymi, ale wszystkimi sprawami istotnymi dla życia Kościoła. Tym razem nie chodziło o prawne wyprostowanie błędów i urzędowe odcięcie się od herezji, ale o duchowe i teologiczne odświeżenie, które pozwoli zmierzyć się z wyzwaniami nadchodzącego czasu. Temu miało służyć m.in. wprowadzenie języków narodowych do liturgii, przyznanie większej roli Pismu Świętemu czy włączenie się Kościoła katolickiego do ruchu ekumenicznego. Pewne rzeczy zostały przywrócone po wielu wiekach nieobecności, na przykład koncelebrowanie Mszy św., diakonat stały czy możliwość udzielania wszystkim wiernym Komunii św. pod dwiema postaciami.

Wielka zmiana

Nie było dane Janowi XXIII doprowadzić dzieła do końca. Zmarł osiem miesięcy później, 3 czerwca 1963 roku. Obrady soboru zakończył w 1965 r. Paweł VI.

Wdrażanie podjętych tam uchwał okazało się trudnym procesem. W Polsce pod duchowym przewodnictwem kard. Wyszyńskiego odbywało się to powoli i harmonijnie, ale w niektórych krajach niewłaściwa interpretacja nauczania soborowego otwarła drogę do licznych nadużyć. Dziś krytycy soboru nadmiernie akcentują te błędy, nie przyjmując do wiadomości ogromu dobra, jaki przyniosły jego reformy. W środowiskach tych dominuje narracja o „zbójeckim soborze”, który jakoby uruchomił rujnujące Kościół mechanizmy i doprowadził go do obecnego kryzysu. Lekarstwem zaś na to miałby być powrót do „wspaniałych czasów” sprzed soboru. Jest to myślenie sentymentalne, przedstawiające Kościół przedsoborowy spowity dymem kadzideł, sprawujący wzorową liturgię przez zawsze prawych duchownych i obfitujący w niezliczone tłumy pobożnych wiernych. W rzeczywistości nie było tak różowo. Pomijając środowisko zbuntowanego abp. Marcela Lefebvre’a, nikt nie płakał „po Trydencie”. Jeśli dziś ktoś widzi to inaczej, to głównie z powodu nieznajomości tamtych realiów, w których także byli znudzeni i niedbali księża, też była bylejakość, były zgorszenia, zdrady i przestępstwa. Skostnienie i przywiązanie do starych form nie przystawały do zmieniającej się świadomości społeczeństw. To nabrzmiewało i można śmiało postawić tezę, że gdyby nie sobór, dziś byłoby znacznie gorzej, niż jest.

Dlaczego za falę odejść księży z kapłaństwa kilka lat po Vaticanum II wini się sobór? Jak to możliwe, że ci kapłani, ukształtowani przecież przed soborem, tak szybko odpadli? Czy nie dlatego, że nie spełnił on ich nadziei, na przykład na zniesienie celibatu?

Przyzwyczajeni do rzeczywistości, którą stworzyło Vaticanum II, na ogół nie zdajemy sobie sprawy z tego, co mu zawdzięczamy. Bez jego reform świadomość i zaangażowanie świeckich w życie Kościoła byłyby znacznie mniejsze. To sobór podkreślił, że świeccy są członkami Ludu Bożego na równi z duchownymi i mając udział w kapłańskiej, królewskiej i prorockiej misji Chrystusa, wraz z nimi są zobowiązani do budowania Kościoła. Bez postanowień soboru nie byłoby czynnego udziału świeckich w liturgii, nie byłoby obecnego otwarcia na Pismo Święte, nie byłoby dynamicznego rozwoju ruchów i wspólnot katolickich. To sobór, uznając, że poza widzialnym organizmem Kościoła katolickiego są „liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy”, umożliwił otwarcie na chrześcijan innych wyznań i wymianę dóbr duchowych, które, jak się okazało, także u nich obficie rozlewa Duch Święty.

Sobór wreszcie umożliwił dialog z wyznawcami innych religii, stwierdzając w deklaracji Nostra aetate: „Kościół nic nie odrzuca z tego, co w religiach owych prawdziwe jest i święte”. To była wielka zmiana w podejściu do tych, którzy znajdują się poza Kościołem. Pozytywnie wpłynęło to na wzajemne relacje, co jednocześnie wcale nie oznaczało rezygnacji z treści wiary katolickiej. Podkreślić bowiem należy, że Sobór Watykański II nie zmienił doktryny Kościoła, lecz sposób widzenia świata. To dzieło Ducha Świętego, który skłonił Jana XXIII do podjęcia dzieła soboru, a Pawła VI do jego dokończenia. Najbliżsi następcy na Stolicy Piotrowej przyjęli ich imiona na znak, że chcą kontynuować dzieło, które tamci podjęli. Znaczące, że dziś Kościół wszystkich czterech papieży czci jako świętych i błogosławionych.

Dobre drzewo – dobre owoce. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.