Uśmiech leczący

Franciszek Kucharczak

GN 36/2022 |

publikacja 08.09.2022 00:00

Mija 300 lat od chwili, gdy niezwykły wizerunek zawisł w tutejszym kościele. Od tamtej pory wszystko tu pojaśniało.

Cudowny obraz Matki Bożej Uśmiechniętej jest w Pszowie od 300 lat. Wieże bazyliki widać z daleka. Ich szczyty wieńczą karawaki – krzyże upamiętniające ustanie zarazy. Roman Koszowski /foto gość Cudowny obraz Matki Bożej Uśmiechniętej jest w Pszowie od 300 lat. Wieże bazyliki widać z daleka. Ich szczyty wieńczą karawaki – krzyże upamiętniające ustanie zarazy.

Ze szczytu schodów przed wejściem do bazyliki w Pszowie rozciąga się niezwykły widok. Przy dobrej pogodzie można dostrzec obniżenie między Karpatami i Sudetami zwane Bramą Morawską. To tędy od niepamiętnych czasów ciągnęli kupcy i żołnierze, idąc z południa na Śląsk i dalej. Podróżowali także pielgrzymi z Moraw i Czech, najczęściej zmierzając do Częstochowy albo stamtąd wracając. Przechodzili wtedy przez Pszów, leżący u wylotu długiej na kilkadziesiąt kilometrów doliny.

„Złoty kluczu do Morawskiej Bramy” – to jedno z wezwań Litanii do Matki Bożej Pszowskiej, Pani Uśmiechniętej, modlitwy ułożonej przez rodowitego pszowianina ks. prof. Jerzego Szymika. Istotnie, Maryja w łaskami słynącym obrazie jest tu kluczem. I jest to klucz doprawdy złoty, bo nie do przecenienia są łaski, jakie w tym miejscu ludzie otrzymywali i wciąż otrzymują.

Wizerunek Pszowskiej Pani jest kopią obrazu częstochowskiej Czarnej Madonny. Kronikarz zapisał, że malowidło przynieśli pszowscy pielgrzymi, którzy w 1722 roku wędrowali z Jasnej Góry. Tam za składkowe „2 reńskie i kilka grajcarów” obraz kupili, „do Pszowa przyniośli i Panu fararzowi [proboszczowi – przyp. F.K.] Grzegorzowi Panczoszyk oddali”. Niestety obraz w czasie transportu uległ znacznym uszkodzeniom, więc „Pan fararz dał go poprawić do malarza Fryderyka Sedleczkiego w Wodzisławiu i tam go do ramy wstawić i w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Szkaplerznej poświęcić”. Malarz tak obraz poprawił, że w zasadzie był to już zupełnie nowy wizerunek, podobny do jasnogórskiego tylko układem twarzy i dłoni. Twarze Maryi i Dzieciątka zostały rozjaśnione. Żyjący trzy wieki temu artysta nadał Maryi „polską karnację”.

Czyste spojrzenie

Wchodzimy do kościoła o bogatym barokowym wnętrzu. Uwagę zwraca wyeksponowany wysoko w ołtarzu i jasno oświetlony cudowny obraz. Choć to przedpołudnie zwykłego dnia, kilka osób klęczy w ławkach. – Prawie zawsze ktoś tu się modli – wyjaśnia półgłosem proboszcz bazyliki ks. Andrzej Pyrsz. Modlący się często unoszą głowy, jakby nawiązując kontakt wzrokowy z czystym spojrzeniem Maryi albo próbując pokrzepić się Jej uśmiechem. Bo Matka na tym wizerunku delikatnie się uśmiecha. – Myślę, że słowo „subtelny” najlepiej określa ten uśmiech. On ośmiela, nie jest wesołkowaty, ale zachęcający do rozmowy. Malarz, który przemalował obraz, zrobił to naprawdę po mistrzowsku – ocenia proboszcz. Rzeczywiście, ludzie nieraz mówią, że ten uśmiech dostrzegają dopiero wtedy, gdy zatopią się w modlitwie.

Od samego początku musiało być coś przykuwającego uwagę w tym wizerunku. Świadectwa historyczne mówią, że ledwie zawisł na filarze po lewej stronie kościoła, wierni „radzi się przed nim modlili”. Niebawem zaczęły pojawiać się złote i srebrne tabliczki wotywne. Przybywało świadectw cudów, które się tam dokonały. Ludzie, którzy przyszli jako inwalidzi, zostawiali w kościele niepotrzebne już kule. Pojawiały się liczne uzdrowienia z nieuleczalnych chorób, zdarzały się przypadki odzyskania wzroku. Szczególnie ciekawa jest historia niewidomej Heleny z Beneszowa (obecnie Czechy). Kobieta poszła z pielgrzymką do Częstochowy, ale pątnicy zostawili ją w Pszowie, bo im się „przykrzyła”. Tam wyspowiadała się i po przyjęciu Komunii Świętej przejrzała, „nad czym się cała procesja z Częstochowy wracająca dziwuje”. Sporo podobnych przypadków zostało opisanych w aktach dochodzenia przeprowadzonego przez komisję kościelną w 1729 roku. Uwagę zwraca szeroki zasięg rodzącego się dopiero kultu Pani Uśmiechniętej z Pszowa – przychodziło tam m.in. wielu ludzi z terenów obecnie należących do Czech, a także z odległych części Śląska.

Ślady wdzięczności

Świadectwem nadprzyrodzonego obdarowania były liczne wota. Niestety najcenniejsze, wraz ze złotymi koronami, skradziono w 1976 roku. Druga koronacja – koronami poświęconymi przez papieża Jana Pawła II – nastąpiła w 1979 roku.

Część wotów, szczególnie takich, które nie mieściły się w kościele, trafiła na plebanię. Mieszkanka Pszowa Monika Witek, historyk sztuki, mówi o wrażeniu, jakie zrobiło na niej dotknięcie (dosłowne) śladów wdzięczności, wyrażanej ongiś przez ludzi modlących się w pszowskim sanktuarium. – Poprzedni proboszcz zlecił mi zadanie: na dwóch wyściełanych czerwonym aksamitem tablicach miałam przymocować odnalezione w zakamarkach pszowskiej fary wota. Pamiętam wieczorne godziny, które razem z moim narzeczonym spędziliśmy na kolanach, przyszywając nitką cenne srebrne plakietki, metalowe serca, nogi i oczy, korale i zegarki, monety i pierścionki. Dotykaliśmy materialnych śladów wiary ludzi, których żadne z nas osobiście nie znało. Ich historie, choroby, cierpienia, uzdrowienia i radość z każdym wykonanym na materiale szwem stawały się nam bliższe i droższe. Zobaczyliśmy, jak Bóg działa w całych pokoleniach. Przeżyliśmy wówczas niezwykłe rekolekcje – wspomina.

Dla państwa Witków sanktuarium Pani Uśmiechniętej jest ukochanym miejscem. Monika, z racji pisania pracy magisterskiej na temat pszowskiej bazyliki, miała okazję zajrzeć do parafialnych archiwów. – W jednej z teczek, przy wertowaniu pachnących starością kart, odkryłam nieznane dotąd, niepublikowane w literaturze przedmiotu rysunki fasady podmalowane akwarelą. Fasady, która w zamierzeniu architekta miała wyglądać zupełnie inaczej, niż prezentuje się dzisiaj. Pod światło widoczny był znak wodny, który odczytałam i zlokalizowałam. Był to zachwycający moment, kiedy siedząc w bezruchu, ocierałam łzy wzruszenia i pilnowałam, by nie zmoczyły cennych dokumentów – uśmiecha się.

Podwójne ramiona

Niejedną tajemnicę można tu odkryć. Ksiądz Andrzej Pyrsz dociekł, skąd na wysokich wieżach bazyliki wzięły się krzyże o podwójnych poprzecznych belkach. Pojawiły się na ten temat różne teorie, ale wszystkie nieprzekonujące. Obecny pszowski proboszcz wpadł na rozwiązanie, gdy zaczęła się pandemia. Otóż krzyże te to tzw. karawaki, stawiane na świadectwo modlitwy o ustanie zarazy. Wieże postawiono za czasów ks. Pawła Skwary, który przebywał w parafii w latach 1845–1883. W tym czasie Górny Śląsk nawiedziła epidemia tyfusu, która pochłonęła wiele tysięcy ludzkich istnień. Ksiądz Skwara postanowił zwieńczyć wieże i fronton karawakami w dowód wdzięczności za ustanie zarazy. – Myślę, że chodziło nie tylko o wdzięczność, lecz także o przypomnienie ludziom, że gdy wybucha epidemia, przychodzi się tutaj do Matki Bożej. I właśnie dlatego nad całą okolicą góruje ten znak – mówi gospodarz parafii.

Sama pszowska parafia jest znacznie starsza niż obecny kościół, rozbudowany po pojawieniu się w nim cudownego obrazu. Po dawnych czasach pozostał relikwiarz w formie krzyża, a dokładniej jego metalowy fragment pochodzący z XIII wieku. – Prawdopodobnie znajdował się już pierwszym kościele – wyjaśnia proboszcz, podając relikwiarz do pocałowania. Wskazuje, że Pszów wtedy i później nie był wyróżniającą się miejscowością i pewnie taki by pozostał, gdyby nie łaskami słynący obraz Maryi. – Wtedy zaczęli tu przychodzić ludzie z okolicy, z Moraw, Raciborza, Rybnika. Cuda zwróciły ich uwagę na Pszów – opowiada duchowny.

W tym czasie powstała też droga krzyżowa wokół kościoła, a później na stoku jednego z okolicznych wzgórz wybudowano duże kaplice z kościołem zmartwychwstania. Do dziś w ciągu roku, szczególnie w Wielkim Poście, odbywają się tam nabożeństwa. Czasem szlak męki Pańskiej wierni przemierzają indywidualnie. Rozmach, z jakim wzniesiono tę drogę krzyżową, świadczy o skali kultu, jaki otaczał pszowskie sanktuarium. O tym, a także o ważnych etapach w historii tego miejsca mówią plansze w formie ścieżki edukacyjnej, ustawione z okazji jubileuszu przy bazylice.

Wotum duchowe

Ludzie wciąż otrzymują łaski w pszowskim sanktuarium. – Bywa tak, że niekoniecznie chcą mówić, co się wydarzyło, ale zobowiązują się, że będą tu przez jakiś czas regularnie przychodzić – przez miesiąc czy przez kilka lat – w konkretnym dniu, którego data zwiąże się z ważnym dla nich wydarzeniem. To taki rodzaj wotum. Niektórzy wizyty w naszym kościele rozpoczynają od spowiedzi. Mamy tu stały konfesjonał, czynny codziennie po południu. Obserwujemy też pewną ciągłość pobożności. Ludzie przychodzą tu, podkreślając, że robili to także ich rodzice i dziadkowie – i to są młode osoby.

W Pszowie wiele się zmienia. „Widzimy dobrze, że wszystkie inne zakłady pracy i dobra przemijają – nawet kopalnia Anna przestała fedrować, co było kiedyś niewyobrażalne” – pisze w okolicznościowym opracowaniu mieszkaniec Pszowa Marek Kolorz. I dodaje: „A Maryja wciąż spogląda z obrazu na mieszkańców i gości. Jest uniwersalnym skarbem, wokół którego można zbudować wizję i przyszłość Pszowa”. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.