Nie wolno nam się bać

GN 34/2022 |

publikacja 25.08.2022 00:00

O Kościele w kryzysie, źródłach nadziei i sensie bycia chrześcijaninem mówi o. Timothy Radcliffe OP, wieloletni generał Zakonu Kaznodziejskiego, myśliciel i pisarz.

Nie wolno nam się bać Radosław Więcławek OP

Magdalena Dobrzyniak: Wszyscy znamy wizerunek św. Jacka z monstrancją i figurą Matki Bożej, uciekającego z oblężonego Kijowa. Czy w tym obrazie można odczytać metaforę Kościoła dzisiaj? Oblężonego, zagrożonego i salwującego się ucieczką, by ocalić to, co najświętsze?

o. Timothy Radcliffe: To prawda, że przeżywamy straszny czas dla Kościoła. Kryzys związany z nadużyciami seksualnymi jest dla niego traumatyczny, ponieważ skrzywdzono tak wielu niewinnych młodych ludzi, których powinniśmy chronić i którym winniśmy zapewniać bezpieczeństwo. Wszystko to jest bardzo smutne i wzywa nas do pokuty, do szukania przebaczenia i świętości. Ludzie odchodzą od Kościoła także dlatego, że nie wydaje im się on istotny dla życia. Ale każdy kryzys może stać się czasem odnowy. W sercu wiary chrześcijańskiej jest Eucharystia, która upamiętnia kryzys największy ze wszystkich – ostatnią wieczerzę. Wtedy doszło do jeszcze większej zdrady. Judasz już zdradził Jezusa, a Piotr, Skała, miał się Go zaprzeć. Ale w środku tej strasznej chwili Jezus uczynił coś wspaniałego, przekraczającego wszelkie nasze wyobrażenia. Dał siebie. „To jest moje ciało, wydane za was”. Więc tak, żyjemy w kryzysie. Ale jeśli stawimy mu czoła z uczciwością i spojrzymy na to, co zrobił Kościół, może to być nowy moment, czas odnowy. W kryzysie ostatniej wieczerzy objawiło się sacrum. Najświętsza tajemnica Boga może być na nowo objawiona i w naszym czasie kryzysu.

Czy odpływ ludzi z Kościoła, odwracanie się od niego młodzieży to zjawiska, które powinny nas martwić? Co jest większą miłością: próbować ich zatrzymywać czy zaakceptować ich decyzje?

Nie możemy zmusić młodych do pozostania. Wielkim darem Boga dla nas jest wolność. Musimy więc uszanować ich decyzje podejmowane w sposób wolny. Musimy być wyrozumiali dla powodów ich odejścia, nawet jeśli się z nimi nie zgadzamy. Po zmartwychwstaniu św. Łukasz opowiada, że Jezus spotkał paru uczniów uciekających ze wspólnoty w Jerozolimie, uchodzących do Emaus. Nie zatrzymał ich. Zapytał tylko, o czym rozmawiają. Słuchał. Nie przerwał ich wędrówki. Gdy zatrzymali się na noc, pozostał z nimi. Widzieli, jak łamał chleb, i rozpoznali Go. Potem swobodnie wrócili do domu, do wspólnoty w Jerozolimie. Młodzi, którzy odchodzą z Kościoła, mogą wrócić do domu, jeśli zobaczą, że jesteśmy dotknięci wolnością Jezusa. Ta wolność pozwala nam być blisko nich nawet wtedy, gdy odchodzą. Wierzymy, że Pan idzie za tą jedną owcą, która opuszcza stado, i przyprowadza ją do domu. Kiedy więc młodzi ludzie odchodzą z Kościoła, nie wolno nam się bać. Musimy im na to pozwolić i zaufać Panu, który nigdy z nich nie rezygnuje.

Mam znajomych, którzy twierdzą, że nie chcą być w Kościele, choć kochają Chrystusa. Mówią, że trudno im czerpać ze źródeł, z których czerpią również niegodziwcy, że te źródła są zatrute. Nie chcą systemu, w którym można znaleźć usprawiedliwienie dla popełnianego zła. Odejście z Kościoła jawi się im jako akt uczciwości. Co by im Ojciec powiedział?

Jezus w Ewangelii św. Jana, zanim uda się do ogrodu Getsemani, mówi do Ojca: „Niech będą jedno, jak Ty i Ja jedno jesteśmy”. Nie mówił o miłych, świętych ludziach. Mówił o uczniach, którzy zaprą się Go i uciekną. On nadal chciał być z nimi jedno, jak On jest jedno z Ojcem. Pragnął, aby Jego wspólnota od samego początku była domem i świętych, i grzeszników. To gorszyło dobrych ludzi Jego czasów, faryzeuszy. Chcieli żyć we wspólnocie czystych, która nie byłaby skażona grzesznikami. Nie chcieli mieć nic wspólnego z niegodziwcami. Jezus umarł, bo jadł i pił z grzesznikami i dał im miejsce przy swoim stole. To dlatego został zamordowany na krzyżu. Nie możesz mieć relacji z Jezusem, jeśli odmawiasz obcowania z Jego przyjaciółmi, grzesznikami. To nie jest chrześcijaństwo, to faryzeizm.

Upadają autorytety i zawodzą ludzie, po których – z powodu ich bliskości z tajemnicami Bożymi – spodziewamy się bardziej świętości niż grzechu. Jak ocalić przyjaźń z Chrystusem, gdy patrzymy, jak zdradzają Go przyjaciele?

W noc przed śmiercią Jezus powiedział do Judasza: „Przyjacielu, dlaczego tu jesteś?” (por. Mt 26,50). Nazwał swojego zdrajcę przyjacielem. Nad jeziorem, po zmartwychwstaniu i zaparciu się Piotra, Jezus zaakceptował go i przyjął z powrotem. Oczywiście mamy nadzieję na świętość przywódców Kościoła i z mojego doświadczenia spotkań z biskupami w ponad 120 krajach świata wynika, że większość z nich to ludzie święci. Ale od początku były też porażki. Jezus powiedział do tych samych uczniów, którzy Go zdradzili: „Nazywam was przyjaciółmi”. Przyjaźń, którą On oferuje, obejmuje nas wszystkich.

Na naszych oczach Kościół się zmienia. Przemiana ta jest czasami bolesnym procesem. W jakim kierunku postępuje? Co najbardziej Ojca niepokoi, a w czym upatruje Ojciec nadziei na przyszłość?

Kościół przez wieki zawsze się zmieniał. Święty John Henry Newman powiedział: „Żyć to zmieniać się: a często zmieniać się to stawać się bardziej doskonałym”. Gdyby Kościół się nie zmieniał, byłby martwy. Życiodajne zmiany są z konieczności bolesne. Narodziny, dojrzewanie, dorastanie – wszystko to jest bolesne. Najbardziej boli mnie podział na tzw. tradycjonalistów i postępowców. Jest to całkowicie obce katolicyzmowi, w którym tradycja i postęp zawsze idą w parze. Musimy odrzucić tę opozycję. Jesteśmy jednością w Chrystusie. Nadzieję daje mi zaproszenie papieża Franciszka do wejścia na drogę wzajemnego słuchania i rozmowy, czyli proces synodalny. To było fundamentalne dla wczesnego Kościoła. I dziś na całym świecie zaczyna przynosić owoce. Będzie to powolne i bolesne, ale doprowadzi do głębokiej odnowy Kościoła.

W książce „Siedem ostatnich słów” stwierdził Ojciec, że żyjemy w wieku ukrytego lęku. Czy Kościół, który idzie przez noc ciemną, ma powody do lęku?

Oczywiście, że czasem się boimy. Ja na pewno! To jest ludzkie. Wszyscy jesteśmy wrażliwi i możemy zostać zranieni. Ale bycie skrzywdzonym i zranionym jest częścią bycia żywym. Zmartwychwstały Pan pokazuje uczniom swoje rany. Jeden z moich braci powiedział: „Jeśli kochasz, zostaniesz zraniony, a może nawet zabity. Jeśli nie kochasz, już jesteś martwy”. Jest więc tylko jedna rzecz, której powinniśmy się bać: pozwolić, by strach był naszym panem. Pewien francuski powieściopisarz dominikański dał mi egzemplarz swojej książki z dedykacją: „Dla ciebie, Timothy, który wiesz w swoim sercu, że rany mogą stać się drzwiami światła”.

„Spokojnie. To się zapewne zdarzy. Ale to nie będzie jeszcze koniec świata. To nie będzie koniec świata, ponieważ świat już się skończył” – pisał Ojciec w tej samej książce. Ale nasze końce świata wciąż się dzieją – ludzie umierali w czasie pandemii, giną w wojnach, z których jedna dzieje się za naszym progiem; dla wielu końcem świata jest śmierć ich zaufania do Kościoła. Jaką pociechę możemy czerpać ze świadomości, że koniec świata już się wydarzył?

Kiedy mówiłem, że świat już się skończył, miałem na myśli to, że w dniu Wielkanocy nastąpiło zwycięstwo nad złem. Nadal dotykają nas zło i przemoc, na przykład w okropnym cierpieniu w Ukrainie, ale wiemy, że przemoc i cierpienie nigdy nie będą miały ostatniego słowa. Kiedy wielkiego teologa luterańskiego Dietricha Bonhoeffera wywozili naziści, aby go zabić, wysłał wiadomość do swojego przyjaciela, angielskiego biskupa Bella: „Zwycięstwo jest pewne”. Chrystus umarł, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus przyjdzie ponownie. To jest zwycięstwo. Przemoc w Ukrainie jest bezsensowna. Ale jest sens w tym, jak na nią reagujemy. Myślę o moich dominikańskich braciach i siostrach, którzy odmówili ucieczki i pozostali tam z cierpiącymi ludźmi. Są oni znakiem Chrystusa, który nie odchodzi i który powiedział: „Oto ja jestem z wami aż do końca czasów”. Znajdujemy sens w ludziach, którzy opiekują się rannymi, którzy uczą dzieci i starają się żyć przyzwoicie. Tak więc przemoc nie ma znaczenia. Ale nasza odpowiedź na przemoc może mówić o naszym Panu.

W których przestrzeniach Kościoła jest dziś życie? Gdzie szukać nadziei?

Kiedy rozmawiamy, słyszę setki młodych ludzi, którzy są w naszym klasztorze w Krakowie, aby wspólnie muzykować podczas Warsztatów Muzyki Niezwykłej. Ci młodzi dają mi nadzieję, a ich muzyka mówi o nadziei, która przekracza nasze słowa. Znalazłem nadzieję, kiedy usiadłem i rozmawiałem ze wspaniałą grupą studentów z duszpasterstwa akademickiego, którzy przyjechali do klasztoru. Wszędzie są powody do nadziei! Znalazłem nadzieję podczas wizyt na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w Iraku. Tam, w samym środku stref wojennych, zastałem siostry dominikanki odbudowujące zniszczone szkoły, aby wychowywać nowe pokolenie ludzi, gdzie istnieją przyjaźnie między muzułmańskimi i chrześcijańskimi uczniami. Znalazłem nadzieję w obozach dla uchodźców, kiedy najbardziej zubożali ludzie zaprosili mnie i podzielili się ze mną jedzeniem.

Zapytam tytułem innej książki Ojca: „Po co być chrześcijaninem?”. Po co dzisiaj być chrześcijaninem, skoro rośnie liczba wyzwań, problemów i argumentów za tym, by chrześcijaninem nie być; gdy kwestionowane są wartości Ewangelii i więcej jest powodów do tego, by wątpić niż by wierzyć?

Sens bycia chrześcijaninem jest teraz, w obliczu tych wyzwań, bardziej oczywisty niż kiedykolwiek. Wynika ostatecznie z tego, że wierzymy, iż nasza wiara jest prawdziwa, a poszukiwanie prawdy należy do naszej chrześcijańskiej godności. Jest to tym bardziej ważne w naszym społeczeństwie, które przestało kochać prawdę, a schroniło się w fake newsach oraz szalonych teoriach spiskowych. W takim świecie mamy wspaniałe zadanie poszukiwania prawdy i dzielenia się nią. Zrobimy to tylko wtedy, gdy będziemy mówić z ufnością i słuchać z pokorą. •

Ojciec Timothy Radcliffe OP

(ur. 1945) znany na całym świecie rekolekcjonista, wieloletni profesor Nowego Testamentu na Uniwersytecie Londyńskim, generał Zakonu Kaznodziejskiego w latach 1992–2001.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.