Żmiąckie legendy o św. Kindze

Grzegorz Brożek

publikacja 18.07.2022 10:40

W Starym Sączu trwa nowenna przed uroczystością św. Kingi. Czy Kinga uciekając z Krakowa piła wodę ze źródła, którą ludzie w Żmiącej nazywają "u Kołowrota"?

Żmiąckie legendy o św. Kindze Grzegorz Brożek /Foto Gość Witraż św. Kingi w ołtarzu polowym na dziedzińcu starosądeckiego klasztoru klarysek.

Przez wiele lat ks. prał. Józef Trela, dziś emerytowany proboszcz ze Żmiącej, zbierał okruchy historii, relacje, dokumenty, opracowania, opowieści, dotyczące Żmiącej, ludzi tu mieszkających, jak i całego dekanatu ujanowickiego. Przez kilkanaście lat drukował je i co tydzień dodawał do "Gościa Niedzielnego". Dziś teka ks. prał. Józefa Treli. licząca ponad 4 tysiące stron tekstów,  to nieprzebrane źródło wiedzy o ludziach, czasach i miejscu, jakim jest Żmiąca.

 


Legendy o Bł. Kindze

opowiadane przez śp. Wincentego Rośka, spisane przez jego wnuczkę Genowefę Kęder

Znów Dziadek opowiadał inną legendę usłyszaną od starszych ludzi. Dawno, dawno temu, kiedy żyła i uciekała pieszo błogosławiona Kinga z Krakowa do Starego Sącza przed Tatarami i już ją doganiali, błogosławiona Kinga rzuciła za siebie szczotkę i natychmiast wyrósł gęsty las (Puszcza Niepołomicka) i Tatarzy zabłądzili w tej puszczy.

Dalej bezpiecznie błogosławiona Kinga szła na skróty przez góry i przez naszą Żmiącą też. Tu ją podobno ludzie życzliwie i gościnnie przyjęli, poczęstowali owocami, i wówczas błogosławiona Kinga, dziękując za gościnę powiedziała: "Nigdy wam tutaj owoców nie zabraknie".

Mówili również ludzie, że błogosławiona Kinga, idąc przez „Gołą Górę” na „Kaleń”, schowała tam koło domu w dziupli buka skarby, które po wielu, wielu latach gospodarz ścinając tego buka, odnalazł. Zaraz potem ufundował dużą kamienną figurę pod lasem, pięknie rzeźbioną. Syna bogato wywianował, który ożenił się z piękną dziewczyną do Symbory. Oni też zafundowali przy drodze podobną, piękną kamienną figurę pod wezwaniem Serca Jezusowego. Następnemu synowi z „Gołej Góry” kupili duże piękne gospodarstwo rolne, równinne we Wronowicach i tam się osiedlił.

Jeszcze dalsze opowiadanie o błogosławionej Kindze. Ze Żmiącej błogosławiona Kinga szła przez Pisarzową i tam też Ją ludzie ugościli i poczęstowali mlekiem i serem. Dziękując im za gościnę błogosławiona Kinga miała im powiedzieć, że mleka i sera nigdy im nie zabraknie.

Szła dalej przez góry błogosławiona Kinga i gdy już była niedaleko Starego Sącza, do jej uszu doleciał tętent koni, spojrzała, a tu wojsko tatarskie już ją dogania. Wtedy rzuciła za siebie wstążkę, i natychmiast oddzieliły ją od Tatarów wezbrane fale rzeki Poprad. I tak błogosławiona Kinga szczęśliwie dotarła i ukryła się w warownym klasztorze sióstr klarysek w Starym Sączu. Potem ten klasztor rozbudowała i pozostała w nim aż do śmierci, gdzie już za życia zasłynęła świętością i heroicznością wszelkich cnót.

Dziadek zawsze mówił, że najzdrowsza i najzimniejsza jest woda z jednego ze źródeł żmiąckiego potoku „u Kołowrota” pod księżym lasem. Tam woda w źródle w zimie nigdy nie zamarza, a w lecie jest bardzo zimna i wspaniała do picia. Niektórzy ludzie uważają, że ta woda ma lecznicze właściwości. Znów legenda mówi, że kiedyś, gdy błogosławiona Kinga przez Żmiącą i las przechodziła, spragniona napiła się tej wody „u Kołowrota” do syta. Faktycznie ta woda jest wyśmienita. Dziadek opowiadał, że kiedy poprzednik księdza dziekana Bernardyna Dziedziaka z Ujanowic śp. ks. Ernest Christ ciężko zachorował, to nie chciał innej wody pić, tylko mu parobcy konno tej właśnie wody ze źródła „od Kołowrota” przywozili.

Był też taki czas u nas, że nasz Dziadek w lipcu 1947 r. rozchorował się bardzo poważnie na obustronne zapalenie płuc z powikłaniami. Majaczył Dziadek w wielkiej gorączce 41o C. Spragniony prosił, domagał się picia właśnie tej wody ze źródła „od Kołowrota”. Lekarz Bednarek leczył go jak potrafił najlepiej, lecz bezskutecznie. Z Dziadkiem było coraz gorzej. Lekarz rozkładał bezradnie ręce, że nie ma już skutecznego lekarstwa, które by mu uratowało zdrowie i życie. Kazał więc Dziadkowi przynieść i dać mu tej zimnej wody źródlanej i czego sobie tylko pragnie przed śmiercią.

Mama przerażona o życie naszego Dziadka poszła do cudownego Pana Jezusa na Jaworzną i tam w kościele modląc się dała ofiarę i zamówiła Mszę świętą o jego zdrowie. Po powrocie z Jaworznej mama posłała ciocię Wikcię po wodę do źródełka „u Kołowrota” z lasu. Najpierw mama próbowała małą łyżeczką do ust dziadkowi podawać tej wody, ale dziadek, choć słaby, ręką prasnął w tę małą łyżeczkę, która odskoczyła na środek izby, chwycił mamie za garnuszek z wodą i w wielkim pragnieniu wszystko wypił. Mama ze strachem w oczach obserwowała dziadka, czy po tym całym garnuszku wypitym wody ze źródełka nie trzeba zaraz zaświecić woskowej gromnicy? Ale on zadowolony, głową opadł na poduszki i najzwyczajniej sobie zasnął. Po przebudzeniu dziadek przytomniej spojrzał na nas wszystkich otaczających go, którzy modliliśmy się, żeby nam Pan Bóg nie zabierał jeszcze dziadka, bo taty nie mamy i dziadek tu jest nam tak bardzo potrzebny.

Cudowny Pan Jezus Jaworzański ulitował się i wysłuchał naszych próśb. Być może dziadek też szeptał swoją niezawodną modlitwę do Serca Pana Jezusa. Wypita woda ze źródełka dziadkowi nie zaszkodziła i raźniej poprosił o więcej. I tak cały następny tydzień nie mógł nic jeszcze jeść, ani żadnej herbaty pić, tylko prosił o zimną źródlaną wodę.