Pan Bóg daje okazje

GN 28/2022 |

publikacja 14.07.2022 00:00

Cała Polska poznała je, gdy budowały Dom Chłopaków w Broniszewicach, i później, gdy na początku pandemii zamknęły się w Bochni z zarażonymi koronawirusem, by się nimi opiekować. Przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr św. Dominika jest s. Aleksandra Zaręba OP, wybrana właśnie na drugą kadencję.

Pan Bóg daje okazje magdalena dobrzyniak /foto gość

Magdalena Dobrzyniak: Czy po 6 latach pierwszej kadencji Siostra już wie, jak wydobywać z kobiet to, co w nich najlepsze?

S. Aleksandra Zaręba: Nie ma jednego wzoru. Mnie cieszy różnorodność. To ważne dla każdej z nas, że w charyzmacie dominikańskim możemy realizować osobiste dary, których Pan Bóg hojnie każdej z nas udzielił. Niektórym nawet szczególnie hojnie! Naturalną konsekwencją jest żywe świadectwo wiary, które dajemy ludziom.

Ale sztuką jest tę różnorodność dobrze wykorzystać do głoszenia...

}Mówię Panu Jezusowi, że to Jego zgromadzenie i niech On to tak poukłada, żeby było dobrze.

Gdy inni wciąż podejmują decyzje, wy już jesteście na miejscu. Ten dynamizm ujawnił się np. na początku pandemii, gdy poszłyście tam, gdzie nikt nie chciał – do DPS w Bochni. I w wielu innych sytuacjach.

Taki był św. Dominik. Chcąc głosić „wszędzie, wszystkim i na wszelkie sposoby”, rozsyłał braci bardzo szybko – było to wtedy odważne i nowatorskie – żeby ziarno miało szansę wzrosnąć. Nasza założycielka to wzmocniła. Matka Kolumba zostawiła nam w spadku zadanie szukania potrzebujących oraz wrażliwość i współczucie. Mamy w historii bł. Julię Rodzińską, która była sierotą przygarniętą przez siostry. Dominikanki wzięły na wychowanie dwie dziewczynki, które do przełożonej mówiły „mamo”. Ta przełożona wcześniej była przygarnięta przez założycielkę zgromadzenia. To są historie, które nas kształtują. Składają się na nasze „dzisiaj”. Gdy jest otwartość serca na różne potrzeby, Pan Bóg sam daje okazje, by coś dobrego zrobić.

Ale tak po ludzku nie było lęku przy podejmowaniu decyzji o wysłaniu sióstr do Bochni?

Sama bym wolała tam pojechać. Wszystko działo się szybko i mój lęk nie nadążył za potrzebą, której trzeba było sprostać. Kiedy już siostry tam pojechały, mnie ogarnął strach – co dalej? Początki były bardzo trudne, siostry zmierzyły się tam z rzeczywistością, o której dziś mówią, że jedynie łaska Boża tam działała.

Pewnie podobnie jest z siostrami w Ukrainie, ale też w domach, które macie w Rosji?

Kiedy zaczęła się wojna, pytałam każdą z nich, czy chce wracać do Polski. Siostry w Ukrainie odpowiedziały, że zostają na miejscu. Od razu z Żółkwi pojechały na granicę z ciepłym jedzeniem, pomagały w przewożeniu mam z dziećmi do Polski. Teraz planują kolonie z dziećmi w Polsce, pomagają uchodźcom wewnętrznym w okolicznych miejscowościach. Pośredniczą też w przekazywaniu darów, które wysyłamy, bo wciąż brakuje jedzenia i najpotrzebniejszych rzeczy. Ludzie tam bardzo potrzebują wsparcia, zwyczajnej obecności.

A w Rosji?

To inna rzeczywistość. Zaraz po rozpoczęciu wojny parafianie w Kaliningradzie przybiegli zobaczyć, czy siostry i księża zostali z nimi. Siostry spotykają się z życzliwością z ich strony, ludzie są wdzięczni, ale niepewność życia jest ogromna. One same niewiele o tym mówią i starają się robić to, co zawsze: pracować z młodzieżą, być w parafii. W Ułan-Ude w Buriacji prowadzą świetlicę dla dzieci, dbają, by ich podopieczni mogli zjeść choć jeden ciepły posiłek dziennie. Podobnie w Błagowieszczeńsku, przy granicy z Chinami.

Bohaterki też bywają zmęczone. Co się dzieje, gdy taka siostra przychodzi i mówi, że ma dosyć?

Czasem to jest chwilowe wyczerpanie. Wystarczy porozmawiać, trochę odpocząć i można wracać do pracy, ale zdarzają się problemy poważniejsze, bo i nas nie omijają depresje czy kryzysy. Każda sytuacja jest inna. Ważne, żeby słuchać i rozmawiać. Wyczerpanie powodują nie tylko ciężka praca w szkole czy DPS, ale też tempo życia i wymagania, które są nam stawiane. Na kapitule rozmawiałyśmy o konieczności wymiany personelu czy odejścia z posługi na jakiś czas, by nie ulec wypaleniu. Nie jest to łatwe choćby z powodu personalnych braków, ale trzeba o to zadbać, bo zawsze istnieje ryzyko, że coś może pójść nie tak.

Fenomenem waszego zgromadzenia jest też zaufanie ludzi, którzy chcą z wami współpracować. Jak to zaufanie się buduje?

Zawdzięczamy to prostocie, zwyczajności i otwartości sióstr. Ludzie – pracownicy, sąsiedzi, strażacy, wolontariusze – widzą ich ciężką pracę. Na poświęcenie Domu Chłopaków siostry wysłały 7 tys. zaproszeń do darczyńców – bez względu na kwotę ofiary czy rodzaj wsparcia każdy został tak samo potraktowany. Transparentność jest również warunkiem zaufania. Jeden z darczyńców powiedział, że zdecydował się nam pomóc, bo sam jest ojcem chłopca z niepełnosprawnością i wie, że te dzieci nie potrafią udawać. Gdy śmieją się ich oczy, to znaczy, że są szczęśliwe.

Broniszewice znane są z tego, że zaglądają tam ludzie o różnych poglądach.

Niektórzy zarzucają nam, że rozmawiamy ze wszystkimi. Ale nam właśnie o to chodzi. Wiele osób pisze do sióstr. Jeden pan wyznał, że miał już przygotowane dokumenty do dokonania apostazji i przeglądając internet, zobaczył uśmiechnięte Bronki. To go powstrzymało. Nie chodzi o to, że próbujemy budować jakiś inny Kościół w Kościele. Ludzie po prostu przyjeżdżają, dzielą się trudnymi doświadczeniami i są wysłuchiwani.

Ale siostry dominikanki to przecież nie tylko Broniszewice.

Matka Kolumba zostawiła nam bardzo pojemne wskazanie: „Głosić Ewangelię najbardziej potrzebującym”. Wyznaczyła trzy drogi, które wcale nie zamykają na nowe wyzwania: katecheza i ewangelizacja, chrześcijańskie wychowanie i nauczanie dzieci i młodzieży oraz troska o chorych i cierpiących. Pierwsze dominikanki w XIX wieku szły na pastwiska uczyć dzieci czytać i pisać, do domów, by towarzyszyć chorym i konającym. Same szukały ludzi potrzebujących. To nam zostało. Dzisiaj katechizujemy, prowadzimy szkoły i przedszkola. Od 1987 roku jesteśmy w Kamerunie, gdzie siostry próbują zaradzić panującej tam nędzy. Podobnie na Syberii. Początki Ułan-Ude to rok 2000 i siostry szukające dzieci, które dużą część dnia spędzały na wysypiskach śmieci w poszukiwaniu jedzenia. Kiedy udało się wybudować świetlicę, dzieci uczyły się tam podstawowych rzeczy. Pomagamy chorym, zwłaszcza samotnym, potrzebującym opieki, dobrego słowa, sakramentów. Mamy siostrę Benedyktę, która pięknie pisze i oddaje się pasji teatralnej. W diecezji świdnickiej jest siostra odpowiedzialna za wspólnotę nowej ewangelizacji, w Krakowie inna siostra prowadzi warsztaty dla kobiet. Mamy siostrę zielarkę. Wszystkie jesteśmy głosicielkami, choć każda robi to na swój niepowtarzalny sposób.

A co Siostrę pociągnęło w dominikankach?

Wychowałam się w parafii, gdzie są dominikanki. Darzyłam je sympatią, ale nie planowałam takiego życia. Pan pociągnął mnie niespodziewanie swoją miłością. Chciałam Go przekonać, że to nie jest dobry pomysł, bym szła do zakonu. W Białej Niżnej, gdzie mamy nowicjat, jest takie miejsce, w którym parę godzin w nocy walczyłam. Wiedziałam, że nie mogę Mu powiedzieć „nie”, ale mogę spróbować Go przekonać. Nie wyszło. Najbardziej pociągały mnie dominikańska radość, piękno liturgii i szukanie ludzi, którzy się gubią. Później to sobie powoli uświadamiałam. Ale ten pierwszy głos był dla mnie zaskoczeniem.

Dotknął was kryzys powołań?

Liczby były kiedyś większe, ale dziś doceniamy tę łaskę, że nie było dotąd pustego roku. Niektórzy mówią, że to nie kryzys powołań, ale kryzys powołanych i braku ich odwagi. Wydłużyłyśmy czas rozeznawania o dodatkowy rok aspiratu. To czas na wyhamowanie, na osiągnięcie dojrzałości. Przychodzą osoby piękne wewnętrznie, mające odwagę i pragnienie służenia Panu Bogu, ale są inne niż kiedyś. Ktoś powiedział, że to już inni święci.

Drugą kadencję Siostra rozpoczyna w 800. rocznicę przybycia pierwszych dominikanów do Polski. Co z ich charyzmatu jest dla was najcenniejsze?

Jacek wybiegający z płonącego kościoła z Eucharystią i Matką Bożą to jest cała nasza duchowość. A Dominik to pasja głoszenia wszędzie, wszystkim i na wszelkie sposoby. To zawsze budzi kontrowersje. Jest taka legenda o Dominiku, że przez noc nawrócił karczmarza. Ale przecież musiał do tej karczmy wejść i pewnie było tam sporo ludzi. Na pewno wzbudził niezłą sensację. Warto, byśmy się tego nie obawiały. •

Siostra Aleksandra Zaręba OP

urodziła się w 1971 roku w Lesznie. W Zgromadzeniu Sióstr św. Dominika pełniła posługi: przełożonej wspólnoty, radnej generalnej i wikarii generalnej oraz przełożonej generalnej. Ma wykształcenie wyższe z filologii germańskiej i licencjat kanoniczny z teologii duchowości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.