Nastolatki jak maliny

Franciszek Kucharczak

GN 26/2022 |

publikacja 30.06.2022 00:00

Mówi się, że Kościół nie ma młodym nic do zaoferowania. Środowisko WJM Young z Rybnika-Chwałowic zaprzecza tej tezie: 70 młodych ludzi zakochanych w Chrystusie. Jak to możliwe?

Młodzież ze wspólnoty WJM Young modli się za swoich ojców. henryk przondziono /foto gość Młodzież ze wspólnoty WJM Young modli się za swoich ojców.

Dzień Ojca. Kończy się Msza św. na zakończenie roku formacyjnego Youngów. Młodzi kładą ręce na ramionach swoich ojców i modlą się za nich. Błogosławią im w imię Chrystusa. Wzruszone twarze mężczyzn mówią, że otrzymali najlepszy możliwy prezent. A potem wszyscy jadą na grilla.

Młodzi chcą się modlić

Wspólnota Jezusa Miłosiernego Young powstała w Rybniku kilka lat temu jako młodzieżowa część Wspólnoty Jezusa Miłosiernego. Zaczęło się od kursu Alpha dla bierzmowańców. Tam młodzi doświadczyli Kościoła, zobaczyli, że jest atrakcyjny, dobry. Spotkali też osoby, które ich prowadziły, towarzyszyły im. Które mają w sobie ogień. – Myślę, że gdy młodzi odkrywają Boga, który jest bliski, gdy widzą Jego działanie i mogą przed Nim otworzyć serce, wtedy On staje się dla nich atrakcyjny. Kiedy spotykają osoby z podobnym doświadczeniem, ich wiara się rozpala. Płomienie się zwiększają i powstaje ogień, dający ogromne ciepło i wielką jasność. To jest Duch Święty – przekonuje ks. Adrian Chojnicki, opiekun wspólnoty.

Skąd skuteczność Youngów? Co sprawia, że w czasach, gdy młodzieży nie ma w kościołach, tutaj ona jest, i to tak zapalona? – To nie stało się technicznie, przez jakieś nasze działania. Od początku prowadził ich Jezus. Jednym z najczęściej pojawiających się zdań podczas naszych modlitw było: „Wasze myśli nie są moimi myślami”. Nie jesteśmy w stanie niczego zaplanować na dłużej niż miesiąc – a i to często ulega zmianie. Ta wspólnota to Jego pomysł. On buduje tu nowy Kościół, Kościół przyszłości – pokolenie, które żyje przez uwielbienie. My staramy się tylko nie przeszkadzać, stwarzając Mu przestrzeń do działania – mówi Barbara Podleśny, liderka wspólnoty młodzieżowej. Wskazuje, że ta przestrzeń związana jest z wolnością i bezwarunkową akceptacją. – Ciągle ktoś ich strofuje, więc my postanowiliśmy tego nie robić. Bądźcie tam, gdzie jest wam dobrze, bylebyście mieli relację z Jezusem – mówimy im. A widzę, że mają potrzebę bycia sobą – nie chcą się bać, że gdy wykonają jakiś gest, podniosą rękę, uklękną, zostaną pouczeni. Nie stawiamy im takich wymogów – tłumaczy liderka. Jakie to ważne, zrozumiała na kursie Alpha dla młodzieży. Wieczorem była adoracja Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i trwała spowiedź. Do ks. Adriana ustawiła się kolejka. Młodzi gadali, komórki wyciągnięte. – Więc mówię im: „Weźcie się ogarnijcie, tu jest Pan Jezus, możecie iść do kawiarenki”. Poprawili się, ale na krótko. Po którejś interwencji, już po godzinie 23, prawie krzyczę: „Przecież mówiłam!”. A oni ze łzami w oczach odpowiadają: „Basiu, nie wyganiaj nas, bo już czwartą godzinę czekamy na spowiedź!”. Poszłam do kawiarenki, żeby się uspokoić, później wróciłam na adorację, ale do przodu, blisko Pana Jezusa. Musiał nade mną popracować. Kolejnego dnia usłyszałam na Mszy św.: „Pozwólcie dzieciom przyjść do Mnie, nie przeszkadzajcie im”… I zmieniło się moje podejście do młodych. To nie jest tak, że oni zachowują się inaczej, niż chcemy, bo są niewychowani. Jest w nich ogromne napięcie, milion emocji. Oni często nie potrafią inaczej… A kiedy przychodzi etap relacji z Panem Jezusem, okazuje się, że umieją zachować się na Mszy, że mają nawet taką potrzebę. Kiedyś w czasie modlitwy „ekipy” pojawił się obraz, w którym młodzi zostali porównani do malin. Zrozumieliśmy, że zanim dojdzie do etapu bliskości z Jezusem, możemy ich rozdeptać naszymi pouczeniami, sztorcowaniem i mówieniem, jacy mają być. Wolność i akceptacja ich takimi, jacy są, to moim zdaniem droga do tego, żeby młodzi poczuli się bezpiecznie z Panem Jezusem – podkreśla Basia.

Lepsze niż piłka

Podobne odczucia ma Oriana Szurek, jedna z osób tworzących „ekipę”, czyli zespół kilkunastu animatorów opiekunów, należących do „dorosłej” Wspólnoty Jezusa Miłosiernego. – Do Youngów trafiają osoby z różnych środowisk, często z trudnymi doświadczeniami. Przychodzą na spotkania, czują jedność, wspólny cel, miłość do Jezusa… – opowiada. Obserwuje w nich pragnienie stałego bycia przy Jezusie. – Jesteśmy wręcz nastawieni na modlitwę. Pamiętam, jak kiedyś mieliśmy grać w piłkę i rzeczywiście część grała, ale odczuwaliśmy potrzebę czegoś więcej. W końcu postanowiliśmy: idziemy do kaplicy uwielbiać Pana flagami [chodzi o tkaniny w różnych kolorach w formie sztandarów, za których pomocą wyraża się modlitewną ekspresję – przyp. F.K.]. Przekształciło się to w godzinną modlitwę o proroczym charakterze – opowiada.

Z nią jest coś nie tak

Dla młodych istotna jest możliwość swobodnego wyrażania się w trakcie modlitwy. – Moi rodzice są we wspólnocie już dziewiąty rok. Kiedy byłam mała, zawsze imponowało mi, gdy ludzie na modlitwie podnosili ręce. Też tak chciałam. Teraz nie wstydzę się, nie patrzę na innych i nie robię tego z impulsu, z emocji, „bo jest fajna muzyka”, po prostu wyrażam modlitwę ciałem i poprzez gestykulację. Chcę poruszać się tak, jak Duch pragnie się we mnie poruszać. Nie muszę trzymać się jakichś układów tanecznych czy innych gestów. Każda modlitwa prowadzi mnie do jeszcze większej głębi – przekonuje 16-letnia Martyna Stolarczuk.

Zapewnia, że chce iść za Jezusem. – Noszę w sercu pragnienie założenia rodziny. Chciałabym, żeby moje małżeństwo żyło dla królestwa Bożego. Chodzę do kościoła, ale potem wynoszę Boga z tego miejsca i jestem monstrancją. Chodzę z Nim i chcę, żeby ludzie, kiedy na mnie popatrzą, powiedzieli: „Z nią jest coś nie tak. Ona ma chyba w sobie Chrystusa”. Tak bardzo marzę, żeby ludzie od razu o tym wiedzieli – zapewnia z żarem w głosie.

Martyna z zapałem chce przyciągać innych do Jezusa. – Całkiem niedawno, był czwartek rano, poczułam wielkie pragnienie w sercu, żeby zaprosić do nas pewnego chłopaka z technikum. Widywałam go przelotnie, wiedziałam, że ma na imię Maks. Podbiłam do niego i powiedziałam: „Ej, Maks, masz należeć do naszej wspólnoty, daj mi kontakt do siebie, wszystko ci napiszę”. Przyszedł tego samego dnia! Okazało się, że znał kilka osób i zachowywał się tak, jakby należał do nas od zawsze. Innym razem zaciągnęłam do wspólnoty koleżankę z klasy. Mówiła, że czuje się tak, jakbyśmy byli jej rodziną. Duch Święty nas jednoczy. Młodzi z Youngów czują się jak w rodzinie, są kochani, akceptowani, mają relacje – i są to nie tylko relacje „po ludzku”. Chcemy budować relacje dla królestwa – powtarza z energią. Jest przekonana, że zadaniem tej wspólnoty jest ukazywanie piękna zwykłego Kościoła. – Pamiętam, jak podczas jednego ze spotkań śpiewaliśmy stare pieśni kościelne. Przekaz był taki, żebyśmy odkryli piękno „normalnych” pieśni. Od tamtego czasu, gdy jestem na Mszy, pieśni kościelne są dla mnie tak piękne, tak przenikające, że stawiam je na równi z tymi, które wykonujemy w trakcie uwielbienia. Chcemy pokazać, jak niezwykła jest zwykłość Kościoła – uśmiecha się szesnastolatka. W Youngach podoba jej się to, że wspólnota jest ukierunkowana na Jezusa. – Jeśli po ludzku coś mi przeszkadza, zawsze się tego wyrzekam, bo wiem, że Jezus ma być najważniejszy, a nie czyjeś zachowanie – wyznaje Martyna.

Należę do Niego

Doświadczenie Martyny podziela Oriana Szurek. – Ta wspólnota bardzo otworzyła mnie na wolność w uwielbianiu Pana. Wydaje mi się, że ich sposób jest bardzo dobry dla młodego pokolenia: stanąć w prawdzie przed sobą samym i zobaczyć, co przeżywam w ciele, i że mogę wyrazić wszystko. Zauważyłam, że gdy zaczynam tańczyć, nawet na osobistej modlitwie, to Duch Święty daje mi intuicję, prowadzi w nowe przestrzenie i zaprasza do konkretnych działań. Jeśli przed samą sobą jestem autentyczna, to we wspólnocie nie muszę się martwić, co ktoś sobie o mnie pomyśli. Ważne jest, że robię to przed Bogiem. Czasem tańczę, czasem klęczę, głęboko się skłaniając, czasem leżę krzyżem. Bardzo pociąga mnie radykalizm w pójściu za Chrystusem. Chcę pokazać całą sobą, że należę do Niego – zapewnia. Jej ekspresja wyrażania się współgra z upodobaniem do duchowości karmelitańskiej. Aspiruje do Karmelu. – Wiem, że to dwie różne perspektywy i formy modlitwy, ale jakoś mi się one łączą – śmieje się. Nie tylko ona tak uważa. Inna dziewczyna z Youngów, Agata, od niedawna jest w Karmelu. Dzień przed wstąpieniem podczas swojej ostatniej modlitwy z całą wspólnotą zatańczyła z flagami przed Panem Jezusem.

Atrakcyjność duchowa

Wielu duszpasterzy rozumie, że młodym trzeba zapewnić atrakcyjność w przestrzeni kościelnej. Często jednak zaczynają i kończą na atrakcyjności „rekreacyjnej”, co mija się z celem. Potrzeba czegoś innego. – Nazwałbym to atrakcyjnością duchową. Ona dotyka serca, a nie tylko ciała. Powoduje, że jest radośnie, tworzą się relacje, ale nie toksyczne, lecz prowadzące do Jezusa – wskazuje ks. Adrian Chojnicki.

Zaczyna się grillowanie. Chce się tu być – ma się poczucie, że są w tym miejscu rzeczy dużo lepsze od kiełbasy, choć kiełbasa też niczego sobie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.