Naprawdę

Katarzyna Solecka

Naprawdę warto było ruszyć w drogę.

Naprawdę

Pociąg, podróż z punktu A do punktu B. Stoimy w polu, tuż przed stacją docelową, spóźnieni półtora godziny – tak blisko i tak daleko zarazem. Albo mamy coś zrobić, coś naprawdę ważnego, wartościowego. A tu nie choroba nawet, ale to, co dopada nas czasem, paraliżuje: migrena, skurcze żołądka, cielesna słabość. Niby nic nadzwyczajnego, a znów: tak daleko i tak blisko zarazem, niewykonalnie. Czy przy awarii internetu: to, co działo się za sprawą kilku naszych ruchów, błyskawicznie, nagle trzeba robić na około albo wcale się zrobić tego nie da – teraz przynajmniej. Bo później to wiadomo, się zobaczy.

Takie poczucie bycia o krok i to, że nie możemy dosięgnąć – czy przydaje się w życiu duchowym? Czy ta zwyczajna ludzka przypadłość przynosi nam tu jakąś korzyść, daje praktykę, hartuje? Czasem nasze życie z Bogiem wygląda przecież podobnie. Mamy wrażenie, że mijamy się z Nim o krok. Jeszcze przed chwilą nasze modlitwy sięgały nieba, teraz brzmią pusto w czterech ścianach kaplicy. Słowa obracane w ustach niemal nie dają się przełknąć, stają się nagle niezrozumiałe, obce, nie nasze… I znów nas ominęły rekolekcje – z jakiegoś banalnego powodu. Jakieś dobro nie zostało wykonane – a my mamy w tym swój udział (bo nie mieliśmy w nim udziału). Albo stoimy o krok od wyznaczonego celu: z punktu A wyruszyliśmy tak dawno, spakowani najlepiej jak się dało, gotowi do drogi… Punkt B wydaje się jednak tak samo nieosiągalny jak u początku podróży, a właściwie to nawet bardziej, biorąc pod uwagę nasze zmęczenie, posmak goryczy w sercu, niepokój.

Patrzyłam na dziecko, które po prostu cieszyło się drogą, kiedy my narzekaliśmy na brak klimatyzacji. Nic odkrywczego, prawda? – dzieci potrafią. Piłam wodę przyniesioną przez obsługę pociągu: nie do pojęcia chłodną w tym upale, orzeźwiającą. Wysiadałam w końcu wraz z innymi, z ulgą, że oto jesteśmy, że to już.

I że było warto ruszyć w drogę.