Świadectwo powołania młodych kapłanów

Agnieszka Gieroba

publikacja 19.06.2022 08:00

O doświadczeniu wiary, zachwycie św. Franciszkiem i odkrywaniu powołania mówią bracia kapucyni Mateusz Kamecki i Piotr Zacharski.

Świadectwo powołania młodych kapłanów Agnieszka Gieroba /Foto Gość Bracia Mateusz (z lewej) i Piotr zostali wyświęceni na kapłanów 29 maja.

Nie ma jednego szablonu, według którego zostaje się zakonnikiem. Każdy ma własną drogę do odkrycia i do przeżycia. Jest jednak coś, co łączy: to pozytywna odpowiedź na pytanie o miłość.

W przypadku brata Mateusza najpierw było pragnienie zostania kapłanem, potem dopiero życia zakonnego. - Zanim poznałem braci, jako młody chłopak zafascynowany byłem św. Franciszkiem i czułem, że chcę iść w tę stronę. Był we mnie jakiś sprzeciw wobec tego, co mówił świat, co wpajali mi różni ludzie, że mam się uczyć, by zdobyć dobry zawód i zarabiać pieniądze, a one dopiero sprawią, że będę szczęśliwy. Szukałem wtedy sensu życia i podejmowałem refleksje na temat własnej drogi życiowej. Dlatego św. Franciszek, który nie pokładał nadziei w dobrach materialnych, a nawet je porzucił, a mimo to płonął radością, wynikającą z relacji z Chrystusem, coraz bardziej stawał się odpowiedzią na nurtujące mnie wewnętrzne pytania. Pragnąłem pójść drogą ubóstwa, aby żyjąc ideałem ewangelicznym, wchodzić w coraz większą wolność duchową - mówi br. Mateusz.

Któregoś roku pojechał na Spotkanie Młodych w Lednicy i tam pierwszy raz zobaczył jednego z braci kapucynów. - Młody człowiek w brązowym habicie leżał sobie na trawie, patrzył w niebo i miał w sobie taki pokój, który z niego emanował... - wspomina zakonnik.

Idąc tym śladem, zaczął przychodzić do kościoła braci kapucynów w Białej Podlaskiej. Tam zaczął służyć do Mszy św. i zaangażował się we wspólnotę oazową, którą bracia prowadzili. - Miałem wtedy jakieś 18 lat, ale myśli o powołaniu pojawiały się już wcześniej. Kiedy zacząłem poznawać braci i ich życie, przekonywałem się, że to moja droga, a ich styl życia mnie pociąga. Bracia, którzy wtedy pracowali w Białej, inspirowali mnie - mówi br. Mateusz.

Mniej więcej od II klasy technikum każdego dnia pojawiała się w jego sercu myśl o byciu zakonnikiem. - Dawało mi to radość i poczucie sensu, którego wcześniej mi brakowało. Na modlitwie przyszło też takie doświadczenia odczucia Bożej miłości. Pojawiły się we mnie jakieś ogień i radość. Przyszła też motywacja, by przyłożyć się do nauki i zdać maturę, żeby móc pójść do seminarium. Po maturze wstąpiłem do braci kapucynów, a lata formacji utwierdziły mnie, że to jest droga, na której mogę służyć Bogu i naśladować Jezusa na wzór św. Franciszka z Asyżu. On wciąż pociąga mnie i uczy życia przepełnionego prawdziwą radością i pokojem Chrystusa - mówi br. Mateusz.

Innymi ścieżkami Bóg prowadził br. Piotra Zacharskiego. W jego rodzinnym Nowym Dworze Gdańskim zakonników akurat nie było, choć do dziś ma w pamięci obraz dwóch kapucynów, których w dzieciństwie widział na dworcu PKS, czekających na autobus. - Od dzieciństwa lubiłem działać społecznie, pracować z młodzieżą. Zainspirowany wyjazdami wakacyjnymi z Fundacją "Szczęśliwe Dzieciństwo" z Lublina postanowiłem znaleźć sobie jakieś miejsce do takiej pracy u siebie, na północy Polski. Zacząłem pomagać w hospicjum, skończyłem różne kursy, które miały mi w tym pomóc. To wszystko było w klasie maturalnej, gdzie było dużo nauki, ale ja znajdowałem czas na wolontariat. Wtedy też nawróciłem się dzięki ks. Piotrowi Krakowiakowi, który był zarówno dyrektorem hospicjum w Gdańsku, jak i krajowym duszpasterzem hospicjów. Jego przykład, otwartość, kazania sprawiły, że zacząłem myśleć, iż może też zostanę zakonnikiem - opowiada br. Piotr.

Pojechał na rekolekcje powołaniowe z franciszkanami do Zakopanego. Było tam 10 chłopaków, z którymi świetnie się dogadywał. Pomyślał, że co będzie dalej szukał, jak tu tak fajnie, i po maturze wstąpił do franciszkanów. - Po roku jednak stwierdziłem, że to nie moja droga. Okazało się, że jestem letnim katolikiem, zafascynowanym osobą kapłana, pracą z młodzieżą, ale żeby żyć w zakonie, to jednak nie. Wystąpiłem więc, złożyłem papiery na studia, na pedagogikę. Dostałem się na różne uniwersytety, poza KUL. Chciałem jednak być w Lublinie, więc odwołałem się i w drugim naborze dostałem się - opowiada br. Piotr. Zaczęło się "zwykłe" życie studenckie, niekoniecznie blisko Kościoła. Piotr udzielał się jako wolontariusz, pracował, studiował, chciał założyć własną fundację, zakochał się...

- Moje życie było jednak jak balon - duże i kolorowe, ale puste w środku. Któregoś dnia, choć od dawna tego nie robiłem, modliłem się, żeby Pan Bóg zrobił coś z moim życiem, żeby ten balon nie był już pusty w środku. Postanowiłem pójść wtedy do kościoła. Słyszałem, że są kapucyni na Poczekajce i tam się udałem. Trafiłem akurat na Mszę ze ślubami wieczystymi. Nie miałem żadnych wątpliwości, że Pan Bóg daje mi znak i zaprasza mnie, abym poszedł za Nim. Umówiłem się na rozmowę z br. Łukaszem (ówczesnym rektorem) i po kilku rozmowach, umocnieniu się w decyzji poczułem, że spróbuję jeszcze raz, tym razem jednak angażując się na 120 proc. Mam duże doświadczenie obecności Bożej w życiu i nie mam wątpliwości, że Jezus czekał na mnie cierpliwie - mówi br. Piotr.

- Przygotowanie do kapłaństwa w naszym przypadku trwała 10 lat, ale nam to nie przeszkadzało. Najpierw sami powinniśmy się nawrócić i zbudować relacje z Jezusem, abyśmy później mogli nieść Go dalej. Gdy się wchodzi do wspólnoty zakonnej, czas zaczyna płynąć inaczej. Nam się nigdzie nie śpieszy. Realizujemy wolę Bożą w naszym życiu, a nie uczestniczymy w jakimś wyścigu do kariery. Nasze powołanie już się spełnia, a tego pragnęliśmy - mówią bracia kapucyni.