Zmartwychwstali

Franciszek Kucharczak

GN 15/2022 |

publikacja 14.04.2022 00:00

Pan Jezus wyszedł z grobu jako pierwszy, ale nie czeka na paruzję – już teraz wyciąga z grobów tych, którzy za życia się tam znaleźli.

Ioannes Moskos, „Ukrzyżowanie”,  ikona, tempera  na desce 1711.  Dobry Łotr  (z lewej strony)  zwraca się do Jezusa i uzyskuje od niego zapewnienie,  że trafi do raju. wikipedia Ioannes Moskos, „Ukrzyżowanie”, ikona, tempera na desce 1711. Dobry Łotr (z lewej strony) zwraca się do Jezusa i uzyskuje od niego zapewnienie, że trafi do raju.

Ze zdjęcia spogląda łysiejący pan w okularach i z brodą. Bartolo Longo – tak się nazywał. Miły człowiek. Nie widać po nim mrocznej przeszłości. Ale co on w młodości przeżył, to strach pomyśleć. Zaczęło się w 1858 r., gdy podjął studia prawnicze w Neapolu. Włoskie środowisko akademickie było wtedy mocno ateizujące, przesiąknięte wpływami materialistycznymi. Wielu wykładowców manifestowało pogardę dla Kościoła. Bartolo szybko uległ tej atmosferze. Wstąpił do sekty spirytystycznej i zaczął parać się okultyzmem. Okazał się zdolnym adeptem, do tego stopnia, że sekciarski „antybiskup” zaproponował mu zostanie kapłanem szatana. Chłopak przystał na to i podczas bluźnierczej ceremonii oddał duszę diabłu. Przez półtora roku młody Longo realizował swoją „misję” – sprawował obrzędy parodiujące sakramenty Kościoła, urządzał seanse spirytystyczne i angażował się w organizację manifestacji antypapieskich, inspirowanych przez masonerię. Trwając w wykrzywionym mistycyzmie, praktykował wyniszczające posty. Miał diaboliczne wizje. Pewnego dnia, będąc bliski obłędu, miał wrażenie, że słyszy głos zmarłego ojca, który błagał go o powrót do Boga. Bartolo w samozachowawczym odruchu poszedł po ratunek do zaprzyjaźnionego profesora Vincenza Pepego. Ten, wstrząśnięty jego historią, zapytał wprost: „Czy chcesz umrzeć w obłędzie i zostać potępiony na wieki?”. „Nie!” – zawołał Longo.

To był punkt zwrotny. Wskutek wielogodzinnych rozmów z przyjacielem Bartolo zerwał z sektą i wyrzekł się satanizmu. Profesor zaprowadził go do dominikanina, o. Alberta, u którego Longo się wyspowiadał i którego poprosił o kierownictwo duchowe. Został tercjarzem dominikańskim. Miał pragnienie pokutowania. Ponieważ publicznie błądził, chciał teraz, żeby publicznie znane było jego nawrócenie. Chodził po kawiarniach i innych miejscach spotkań studentów i wyrzekał się swoich błędów. Poszedł też na seans spirytystyczny. Stojąc przed zdumionymi uczestnikami z medalikiem Matki Bożej w ręku, zawołał: „Wyrzekam się spirytyzmu, bo to kłębowisko kłamstw i błędów!”. Odwiedzał też dawnych znajomych z sekty, próbując nakłonić ich do zejścia ze złej drogi. Ci drwili z niego, ale on nie ustawał.

Bartolo Longo całe życie poświęcił modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Z jego inspiracji w Pompejach powstało wielkie sanktuarium Maryi Różańcowej. Zmarł w 1926 roku, w otoczeniu sierot, którymi przez długie lata się opiekował. Jan Paweł II beatyfikował go 26 października 1980 roku.

Święta nimfomanka

„Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją” – zapewnia Bóg ustami Izajasza. Póki człowiek żyje, może odbić się od dna, na którym się znalazł wskutek własnych błędów. Potwierdza to historia życia licznych świętych – zbrodniarzy, złodziei, zdzierców, nałogowców. Niektórzy z nich nawrócili się wcześnie, inni później, a jeden, zwany Dobrym Łotrem, na kilka chwil przed śmiercią. On też stał się bohaterem najszybszej kanonizacji w dziejach świata, co stało się w chwili, gdy usłyszał: „Jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju”. Wystarczyły szczera skrucha i wezwanie Jezusa. To jest motyw wspólny dla wszystkich tych ludzi: moment, w którym niczym syn marnotrawny postanawiają wrócić do Ojca. To jest chwila, w której dokonuje się ich duchowe zmartwychwstanie.

W każdej epoce tak było. Święta Maria Egipcjanka (344–421) przed nawróceniem była nimfomanką. Uwiodła mnóstwo mężczyzn. „Nie ma wypowiedzianej ani niewypowiedzianej nieprawości, której bym ich nie nauczyła” – zwierzyła się mnichowi i kapłanowi o imieniu Zosima. Miała ambicje zdobyć każdego, kogo chciała. Kiedyś, widząc wielu pielgrzymów czekających w porcie w Aleksandrii na statek do Ziemi Świętej, zabrała się z nimi. Żaden nie oparł się jej wdziękom. Kiedy znalazła się w Jerozolimie, kontynuowała podboje. W dniu święta Podwyższenia Krzyża Świętego, widząc tłumy ciągnące do kościoła Świętego Grobu, próbowała z ciekawości także wejść do środka. Jednak nie potrafiła, tak jakby coś ją odpychało. Z początku była poirytowana, potem przestraszona, aż w końcu zrozumiała, że to z nią jest coś nie tak. Dotarło do niej, że dalej tak nie może żyć. W błysku świadomości ujrzała oklejający ją duchowy brud. Nagle wezbrały w niej żal i wstyd, a z oczu obficie popłynęły łzy. I stała tak przed kościołem, wstrząsana spazmatycznym płaczem. Po dłuższym czasie podniosła głowę i przez łzy ujrzała wiszący nad wejściem do świątyni obraz Matki Bożej. Zaczęła błagać: „Pomóż mi, nie mam innej pomocy”.

To był przełom. Maria postanowiła porzucić grzeszne uczynki i pokutować. Kiedy przyrzekła Bogu życie w czystości, uświadomiła sobie, że może wejść do środka świątyni. Tam wzięła udział we Mszy i adoracji relikwii Krzyża Świętego. Po wyjściu usłyszała: „Jeśli przejdziesz przez Jordan, znajdziesz wspaniały odpoczynek”. Zrozumiała, że Jezus wzywa ją do pójścia na pustynię. Tak też zrobiła. Spędziła tam w odosobnieniu wiele lat. Z początku było trudno – targały nią tęsknota za luksusami Aleksandrii i porywy pragnień seksualnych. Wtedy wołała do Bogurodzicy, która zawsze wtedy przychodziła z pomocą.

Po kilkunastu latach zmagań wszystko się zmieniło. „Po gwałtownej burzy przyszedł trwały pokój” – opowiadała Zosimie. Maria pozostała z drugiej strony Jordanu, prowadząc aż do śmierci życie pustelnicy. Zosima przyniósł jej w ustalone miejsce nad Jordanem Komunię Święta Umówili się znów za rok. Kapłan znalazł ją tam, ale już martwą. Pogrzebał ją świadom, że to święta.

To wszystko dym

Różne są okoliczności, w których dokonuje się duchowe zmartwychwstanie. Często towarzyszą im dramatyczne zdarzenia. Tak właśnie było ze świętą Małgorzatą z Kortony (1247–1297).

Była to kobieta wyjątkowej urody. Zachwycony jej wyglądem arystokrata Arseniusz z Montepulciano zabrał ją do swojej posiadłości, obiecując ożenek. Ponieważ jednak była kobietą z gminu, nie zdecydował się jej poślubić. Niemniej jednak łączyło ich szczere uczucie, a także i syn, który urodził się z tego związku. Małgorzata była jak Kopciuszek przeistoczony w królewnę. Miała wszystko, czego pragnęła, bo też nieszczególnie pragnęła życia w łasce Bożej.

Zwrot nastąpił dziewięć lat później. Pewnego dnia roku 1274 Arseniusz wyjechał i nie wracał, choć zapowiadał, że nie zabawi długo z dala od domu. Małgorzata zaczęła się niepokoić. Kilka dni później pies myśliwski doprowadził ją do miejsca, w którym… leżały zwłoki jej kochanka. Okazało się, że napadli go rabusie i po zabiciu ukryli ciało w płytkim dole, ledwo przysypawszy je ziemią. Nieszczęsna kobieta w jednej chwili straciła człowieka, którego kochała, a także wszelkie zabezpieczenia materialne, bo jako utrzymanka zmarłego musiała oddać jego rodzinie wszystko, co miała.

To był moment, w którym Małgorzata zdała sobie sprawę z rzeczywistej wartości rzeczy, które do tej pory miały dla niej pierwszoplanowe znaczenie. To wszystko dym, który może się rozwiać przy byle podmuchu. Inwestowanie wszystkiego w to, nad czym się zupełnie nie panuje, to nie jest najlepszy pomysł.

Zdała sobie sprawę, że tylko Bóg jest gwarantem tego, co naprawdę dla człowieka ważne. Udała się do miasta Kortona, gdzie podjęła życie pokutnicy. Rozumiała to przede wszystkim jako służbę ubogim i chorym. Jej staraniem powstał w mieście szpital, w którym całkowicie poświęcała się dla potrzebujących. Wstąpiła też do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Wiele się modliła, pogrążona całkowicie w Bogu. Miała stygmaty i doświadczenia mistyczne.

Zmarła w opinii świętości 23 lata po swoim nawróceniu. Została kanonizowana w roku 1728.

Byłem oczyszczony

Zmartwychwstanie do życia w łasce to wcale nie odosobnione przypadki. Cuda przemiany życia zdarzają się często, a nawet zawsze, gdy człowiek uzna swoją nędzę i szczerze zwróci się do Boga.

Nie inaczej było w życiu Sebastiana. Kilkanaście lat temu zaczął się staczać. – Zaczęło mnie wciągać fałszywe szczęście, takie na chwilę: narkotyki, alkohol, imprezy, no i kłamstwo – opowiada.

Środowisko nieciekawe, jeden kumpel, zniszczony narkotykami, powiesił się, drugi wylądował za kratami. Jemu też wiele nie brakło do jednego lub drugiego. Małżeństwo wisiało na włosku. I wtedy żona Sebastiana ze swoim bratem uparli się, żeby pojechał z nimi do Medjugorja. Ktoś im to polecił. Pojechali. Moment przełomowy nastąpił w czasie Drogi Krzyżowej na górę Križevac. – Tam Bóg mi otworzył oczy na moją ciemność i powiedział „nie tędy droga”. Modliliśmy się za grzeszników, a ja zrozumiałem, że to o mnie chodzi. Zobaczyłem, w jakich grzechach żyję, ile zła wyrządziłem innym, zwłaszcza rodzinie. Tam, na górze, powiedziałem, że kończę z takim życiem. Poprosiłem Boga o wybaczenie. I zacząłem płakać. Powtarzałem: „Wybacz mi, Jezu” i coraz bardziej płakałem, ale ten płacz dawał mi ukojenie – zwierza się.

Długo płakał. Potem zaczęły mu się przypominać grzechy z dawnych lat. Nieczystość, pornografia, uzależnienie. – Zobaczyłem, że byłem przepełniony nienawiścią. Myślę, że to Duch Święty mi to przypominał. Poszedłem do spowiedzi, oddałem to Jezusowi i czułem, że jestem oczyszczony. I Pan Bóg dawał mi odkrywać siebie przez Pismo Święte, sakramenty. Zrozumiałem, jaki On jest miłosierny dla grzeszników, takich popaprańców jak ja. Myślę, że jeśli Bóg mnie z tego wszystkiego wyratował, to najgorszy grzesznik może być zbawiony – uśmiecha się Sebastian.

Z pewnością może. Jeśli tylko złączy swoje życie z Jezusem ukrzyżowanym, z Nim też zmartwychwstanie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.