Nie do wywrócenia

Marcin Jakimowicz

GN 15/2022 |

publikacja 14.04.2022 00:00

Jak zachować pokój serca w niespokojnych czasach? – to pytanie słyszę ostatnio najczęściej. Czy to w ogóle możliwe?

Jan Brueghel, „Burza na Jeziorze Galilejskim”. wikipedia Jan Brueghel, „Burza na Jeziorze Galilejskim”.

Pokój serca – te słowa są dziś towarem deficytowym. Piszę tekst, mając przed oczyma porażające zdjęcia ze zgwałconej Buczy i spustoszonego Mariupola. Czy można w tak potwornej ciemności uwierzyć Zmartwychwstałemu, który swój dialog z uczniami zaczyna od słów: „Pokój wam”? Na początku naszej podróży zapraszam do Egiptu.

W Tobie jest światło

Czy można dotknąć ciemności? W Księdze Wyjścia czytamy, że tak. „I rzekł Pan do Mojżesza: »Wyciągnij rękę ku niebu, a nastanie ciemność w ziemi egipskiej tak gęsta, że można będzie dotknąć ciemności«. Nastała ciemność gęsta w całej ziemi egipskiej. Jeden drugiego nie widział i nikt nie mógł wstać z miejsca swego przez trzy dni. Ale Izraelici wszyscy mieli światło w swoich mieszkaniach”. Bardzo dotyka mnie ostatnie zdanie tej opowieści: „Ale Izraelici wszyscy mieli światło w swoich mieszkaniach”. To odpowiedź na pytanie, czy można zachować pokój serca pośród gęstej ciemności. „Światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” (J 1,5) – zapewniał Jezus.

„W Tobie jest światło, każdy mrok rozjaśni” – śpiewała przed laty Marta Florek. Nawet jeśli wokół ciebie ciemności będą gęste jak smoła, nosisz w sobie światło. Gdy ktoś zapyta: „Gdzie jest Bóg?”, nie musisz podnosić ręki, by wskazać palcem niebo. Możesz wskazać na siebie. Zamiast nucić za U2 refren: „Wciąż nie znalazłem tego, czego szukam”, wystarczy przyjąć z wiarą słowa Pawła, który pisząc do Koryntian: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?”, rozpoczął prawdziwą rewolucję. To w tobie (tu wpisz swoje imię i nazwisko) jest najświętsze miejsce świata. Jan Kowalski nosi w sobie Święte Świętych. Teraz. W kinie, w Lublinie, w metrze i swetrze.

Masz wszystko. W Nim żyjesz, poruszasz się, jesteś. „Bóg mieszka w tobie. Zawsze!” – podpowiada św. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej. „Jesteś o wiele bardziej spokrewniony z Bogiem, niż przypuszczasz” – wyjaśniał chasydzki filozof Abraham Joshua Heschel. „Jedyne, co może w pełni uwolnić i wypełnić serce człowieka, to właśnie zwrócenie się ku Niemu, oddanie Mu chwały i postawienie Go na pierwszym miejscu. Władza, uznanie, pocieszenie oraz poczucie bezpieczeństwa na tym świecie nie są w stanie dać nam tak głębokiego pokoju serca”.

Stawianie do pionu

Wiem, odwoływanie się do atrybutów kultury rosyjskiej nie jest ostatnio modne. A jednak zaryzykuję, bo siostra Bogna Młynarz trafiła w dziesiątkę.

– Żyjemy w świecie „postoptymistycznym” (ks. Tomáš Halik) – i choć brzmi to strasznie, przyzwyczailiśmy się do rozczarowań. W tym kontekście chciałabym przywołać pewną rosyjską zabawkę. Nie jako tanią pociechę czy rozrywkę odwracającą uwagę od ponurej rzeczywistości, ale jako... wzór. Wańka-wstańka przyszła mi do głowy, gdy myślałam o tym, skąd dzisiaj człowiek może czerpać pokój serca, siłę i optymizm. Jest ona symbolem tego… czego nie da się przewrócić! Jeśli ją popchniesz, pokołysze się na boki, ale po chwili zawsze wróci do pionu. Jest nie do wywrócenia. I właśnie w tej zabawce jest ukryte dla nas przesłanie. Wańka-wstańka nie wywraca się, bo ma środek ciężkości w środku, głęboko w sobie. Jeśli to, co stanowi przedmiot naszej nadziei, nasz skarb, cel, szczęście, jest poza nami, to biegnąc do tego celu, możemy się przewrócić i przeżyć zawód, rozczarowanie. Ale jeśli przedmiotem twoich pragnień jest Bóg, to On mieszka w głębi twojej duszy, w samym centrum ciebie i… nie musisz nigdzie biec! Boga nie da się zdobyć, jedynie można przyjąć Jego miłość. I właśnie ta miłość sprawiła, że On zamieszkał w naszych duszach, a my stajemy się nie do wywrócenia.

Jesteś tu?

Pamiętacie dramatyczne pytania sprzed dwóch lat, gdy w czasie rezurekcji słowom kapłana: „Ta zaś świątynia niechaj zabrzmi potężnym śpiewem całego ludu” towarzyszyło echo? Znam takich, którzy wpadli w rozpacz i za Marią Magdaleną dramatycznie wołali: „Zabrali Pana mego”. Miałem wrażenie, że Bóg wyostrzył wówczas nasz wzrok i zafundował nam lekcję tęsknoty. W czasie narodowego lockdownu 15 marca 2020 roku zanotowałem na Facebooku: „Narodzie siedzący w domu i uczestniczący w Mszach online. Ależ się te czytania dzisiaj ułożyły! »Czy Pan jest rzeczywiście wśród nas, czy też nie?«. Jest”.

To pytanie nie brzmiało wówczas retorycznie. Wielu straciło punkt odniesienia, a ponieważ źródła nie szukali w swym sercu, ale na zewnątrz, zawalił im się cały dotychczasowy świat.

Czytam nieustannie o zewnętrznych zagrożeniach, które mają zniszczyć Kościół. Tymczasem Jezus nauczał: „I wy tak niepojętni jesteście? Nie rozumiecie, że nic z tego, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może uczynić go nieczystym?”. Jak mocno brzmiały słowa Benedykta XVI, który na pokładzie samolotu lecącego do Portugalii stwierdził: „Największe prześladowania Kościoła nie pochodzą z zewnątrz, ale z grzechów, jakie są wewnątrz jego samego”.

Nic tego nie przebije!

Możesz godzinami opowiadać o cudach, których doświadczyłeś za wstawiennictwem Szarbela, Rity i o. Pio, ale nie przebije to tego, że… twoje ciało jest świątynią. Nie jestem żadnym lekarzem dusz, ale już dawno pokusiłem się o diagnozę, że zbyt często zapadamy na chorobę Koziołka Matołka. „Po szerokim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko”.

Czy w dramatycznych, wojennych czasach można zachować pokój serca? Tak, bo jest on niezależny od czynników zewnętrznych i nie ma absolutnie nic wspólnego z tzw. świętym spokojem. Ten drugi polega na intensywnym tłumieniu uczuć i emocji, by osiągnąć krótkotrwałą „małą stabilizację”.

Pokój serca nie jest wmawianiem sobie, że problem nie istnieje. Czytam właśnie niezwykle aktualny gorzki komentarz Stanisława Cata-Mackiewicza, opisującego sytuację przed wybuchem II wojny światowej. Cytuję, uwzględniając oryginalną pisownię: „Marszałek Rydz-Śmigły i jego godne otoczenie, całość przygotowań wojennych ograniczali do tego, co nazwijmy stosowaniem systemu Jogów. Kiedyś ze straganu jarmarcznego w małem miasteczku, z pośród senników i innej literatury tego rodzaju, wybrałem książkę »Tajemnice Jogów«. Dowiedziałem się z niej, że według nauki Jogów, wystarczy powtarzać sobie głośno: »Nie​​ jestem głodny, nie jestem głodny«, aby móc odzwyczaić się od jedzenia w ogóle. Nasza wojskowość przed wojną 1939 roku także wszystkie swoje przygotowanie opierała na autosugestii: nikomu nie pozwalali wątpić i co najgorsze sami nie wątpili, że jesteśmy silni, zwarci i gotowi…”. Te gorzkie słowa można znakomicie odnieść do życia duchowego. Wmawianie sobie, że problem nie istnieje, nie sprawi, że zniknie on nam sprzed oczu. Odwrotnie! Pokoju serca możemy doświadczyć jedynie w świetle prawdy, gdy na jaw wyjdą wszystkie tłamszone, kotłujące się w nas emocje. Dla nas to przeszkoda nie-do-przeskoczenia, ale Bóg potrafi się z nią rozprawić jednym słowem. „Nie jest wolny człowiek, który nie potrafi przyznać się do winy” – pisał ks. Tischner. Dodajmy: „…i stając w prawdzie, ponazywać rzeczy po imieniu”. W sekwencji do Ducha Świętego nie śpiewamy: „Po pracy Tyś ochłodą, po skwarze żywą wodą, po płaczu utulenie”. Pocieszyciel nie przychodzi „po”. On jest „w”. Jest w tych wszystkich rzeczywistościach! Przecież najpiękniejszy hymn Starego Testamentu powstał w najbardziej absurdalnych warunkach, jakie można sobie wyobrazić: w piecu.

Nawałnica

Jak odnaleźć pokój serca? Odpowiedź odnajdziemy, paradoksalnie, w ewangelicznej scenie… burzy na jeziorze. Fale miotają łodzią, umierający ze strachu uczniowie robią rachunek sumienia, a Jezus jak gdyby nigdy nic… smacznie śpi.

Podczas Mszy pogrzebowej Andrzeja Sionka abp Grzegorz Ryś komentował w krakowskim sanktuarium św. Jana Pawła II Ewangelię z dnia: „​Jezus zaprasza uczniów, by przeprawili się na drugą stronę Jeziora Galilejskiego, do świata pogan. Przez jezioro, po łacinie contra. To zapowiedź misji Kościoła, która ma nastąpić po wydarzeniach paschalnych, gdy apostołowie odważą się pójść do pogan. To wyjście nie jest proste i wiąże się z przełamywaniem przeszkód, trudności. Potężna burza, »wicher, który jest przeciwny«, mocne fale zatapiające łódź stają się lekcją uczniostwa, a mierzący się z trudnościami apostołowie przeżywają moment wzrostu w wierze. Stawiają wówczas najważniejsze pytanie, jakie można sobie postawić w życiu: »Kim On jest?«. To pytanie musi paść, bo okazuje się, że największa trudność nie jest… na zewnątrz, największa trudność rodzi się we wnętrzu. Gdy uczniowie są skonfrontowani z burzą, lękiem, możliwością śmierci, gdy mają poczucie, że giną, pojawia się oskarżenie: »Nic Cię nie obchodzi, że ginę«. »Nic Cię to nie obchodzi!«. Problem zaczyna się wówczas, gdy zderzając się z trudnościami, nabieramy dystansu do Jezusa i zaczynamy mieć do Niego żal, że nas zostawił, że poszliśmy za Nim, a On śpi. Co może nas przeprowadzić przez tę wielką próbę? Jedynie doświadczenie Pana, który pokazuje swą moc. To, co się dzieje wokół, jakkolwiek by nie było brutalne, złe, nie jest ostatnim słowem! W dziejach człowieka, w historii świata, w mojej historii ostatnim słowem jest Jezus. Świadomość tego daje pokój serca”.

Możesz wykrzyczeć Mu wszystko. Jak Bartymeusz, zdesperowane siostry Łazarza, Syrofenicjanka. I wówczas, gdy przerażony swą bezczelną szczerością („Nic Cię to nie obchodzi!”) zatykasz dłonią usta, zdumiony odkrywasz, że Bóg nie jest przeciwko tobie. Jest w twojej łodzi, ma w sobie pokój nie z tego świata i jednym słowem ucisza burzę.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.