Ks. Jan Pęzioł - czy będzie błogosławionym?

jj

publikacja 28.02.2022 15:52

O człowieku, który nie tylko mocą modlitwy wyrzucał złe duchy, ale miał także osobiste kontakty z o. Pio, w książce "Ks. infułat Jan Pęzioł" pisze kapucyn o. Andrzej Derdziuk.

Ks. Jan przez wiele lat prowadził księgę łask i cudów doświadczanych w wąwolnickim sanktuarium. Justyna Jarosińska /Foto Gość Ks. Jan przez wiele lat prowadził księgę łask i cudów doświadczanych w wąwolnickim sanktuarium.

O. prof. Andrzej Derdziuk ks. Jana zobaczył i usłyszał pierwszy raz, gdy był jeszcze małym chłopcem. Nie było to wydarzenie, które zapadło jakoś szczególnie w serce przyszłego zakonnika. Dopiero wiele lat później, gdy jako kleryk kapucyńskiego seminarium trafił do Wąwolnicy, spotkał człowieka, który bez reszty oddany był Panu Bogu i Jego Matce. 

Gdy jako rektor seminarium kapucyńskiego w Lublinie na Poczekajce o. Derdziuk organizował pielgrzymki alumnów do Wąwolnicy, nie wyobrażał sobie, by kto inny niż ks. Jan wprowadzał kleryków w specyfikę tego sanktuarium. - Zawsze robił to bardzo chętnie i owocnie, gdyż z jego słów przebijało czytelne świadectwo, że jest świadkiem Bożego działania, na które sam był otwarty - podkreśla o. Derdziuk. 

Więź sympatii między kustoszem wąwolnickiego sanktuarium a lubelskim kapucynem rodziła się także ze względu na znajomość ks. Pęzioła z bratem o. Andrzeja - Eugeniuszem Derdziukiem, który podobnie jak ks. Jan w swojej diecezji pełnił posługę egzorcysty. - Ks. Jan szanował kapucynów i miał w zakonie wielu zaprzyjaźnionych braci - dodaje o. Derdziuk. Dla kapucyna niezwykle ważna była też osobista więź kapłana z Wąwolnicy z osobą świętego ojca Pio z Pietrelciny. - Ks. Jan napisał do niego cztery listy i otrzymał konkretną odpowiedź. To była nadzwyczajna interwencja łaski, o którą w listach prosił ojca Pio polski ksiądz - wspomina o. Derdziuk. - We wrześniu 2011 roku spotkałem się z księdzem infułatem i przeprowadziłem z nim wywiad, w którym nagrałem jego opowieści dotyczące właśnie tych listów i późniejszych wydarzeń z nimi związanych. 

W postaci ks. Jana, jak zaznacza o. Andrzej, zawsze budowała go pobożność, która nie była przesadna i nie wyrażała się w poszukiwaniu nadzwyczajności. - Jego prosta więź z Maryją była naznaczona synowskim oddaniem i dziecięcym zaufaniem, w której świetle Jej interwencje w sanktuarium wąwolnickim były czymś normalnym i oczekiwanym - opowiada. - Jego zdrowa religijność oparta była na osobistym doświadczeniu wierności Boga składanym obietnicom oraz niezachwianej wierze w moc wstawiennictwa Matki Bożej. Gotowość do modlitwy za innych oraz chęć poświęcenia swego czasu na posługę przybywającym pielgrzymom były czymś naturalnym w zachowaniu ks. Jana i nie wyczuwało się w jego postawie zniecierpliwienia, że ktoś kolejny oczekuje od niego interwencji u Matki Bożej. Widać było, że jest Jej sługą i nie robi problemów, że wykonuje swoje posłannictwo.

W książce lubelski kapucyn położył nacisk głównie na przedstawienie historii czterech listów ks. Pęzioła. - Sędziwy kapłan doskonale pamiętał detale poszczególnych wydarzeń - zaznacza o. Derdziuk. - Każdy z tych listów był wysyłany w konkretnej sprawie i dotyczył prośby o zdrowie lub uratowanie z dramatycznej sytuacji życiowej. Do końca swojego życia ks. Jan utrzymywał kontakt z uratowaną za wstawiennictwem o. Pio małą Basią, która jako dorosła kobieta została katechetką, a jej córka dziś jest uwielbianą przez dzieci siostrą zakonną. 

Książka jest, jak mówi o. Derdziuk, swojego rodzaju hołdem złożonym byłemu kustoszowi wąwolnickiego sanktuarium. - W pożegnaniu wygłoszonym przez ks. Jerzego Ważnego, obecnego proboszcza w Wąwolnicy, wybrzmiało głębokie przekonanie, że ks. Pęzioł zostanie kiedyś zaliczony do grona błogosławionych - mówi o. Derdziuk. - Stwierdzenia tego typu słyszałem wielokrotnie od ks. Jerzego już wcześniej i jestem przekonany, że po dwudziestu latach współpracy z księdzem infułatem brzmią one bardzo wiarygodnie. Wiele ludzi uczestniczących w pogrzebie miało świadomość, że on tylko zamyka  pewien etap działania ks. Jana, a otwiera nowy, gdy będzie się on wstawiał za nami z nieba.

Książka kończy się komentarzem profesora Grzegorza Wallnera, kierownika Kliniki Chirurgii Ogólnej, Gastroenterologicznej i Nowotworów Układu Pokarmowego.  Człowiek, który był nie tylko lekarzem, ale przede wszystkim przyjacielem ks. Jana pisze, że ks. Jan, wiedząc, że jest śmiertelnie chory, któregoś razu powiedział mu „A czego ja mam się bać, najwyżej będę bliżej Pana Boga… jestem spokojny i czekam z wielką tęsknotą za Matką Bożą i spotkaniem z moimi rodzicami”.