Zapach księcia

GN 6/2011 Łowicz

publikacja 27.02.2011 06:30

W małżeństwie konieczny jest dialog, a dialog nie jest zwykłą rozmową. Dialog to dzielenie się sobą, swoimi słabościami i sukcesami. To poznawanie siebie: wiem, czego ta druga strona pragnie, a czego się boi.

Zapach księcia GN 6/2011 Grażyna i Krzysztof Kowalscy pobrali się w 1982 roku. Mieszkają w Sochaczewie i prowadzą własny biznes. Mają syna i dwie córki oraz troje wnucząt. Działają w Odnowie w Duchu Świętym przy parafii MB Nieustającej Pomocy w Sochaczewie.

Marcin Wójcik: Zakochała się Pani w mężu od pierwszego wejrzenia?

Grażyna Kowalska: – Absolutnie nie. Krzyś był jak antychłopak, bo zupełnie nie pasował do moich kryteriów. Nawet nie był brany pod uwagę jako kandydat na chłopaka.

Czym tak podpadł?
– W towarzystwie zawsze musiał być w centrum, zwracał na siebie uwagę, popisywał się w głupi sposób, co mnie szalenie denerwowało. Przecież ja byłam jedną z księżniczek pochodzących z dobrze sytuowanego domu, to znaczy ojciec traktował mnie i moje siostry jak księżniczki. A przecież księżniczka ma wymagania, kaprysy i poszukuje księcia, a nie wiecznego żartownisia.

No to jakim cudem doszło do pierwszej randki?
– Dla świętego spokoju dałam się zaprosić na spacer i wtedy okazało się, że w normalnej rozmowie, bez kolegów i koleżanek, Krzyś jest zupełnie innym człowiekiem. Pod przykrywką żartownisia kryła się dusza romantyka, który zbiera stokrotki na łące i przynosi je księżniczce. Po pierwszym spacerze były kolejne. Najczęściej spacerowaliśmy w stronę pól i łąk albo wzdłuż torów kolejowych, biegnących z Sochaczewa do Łowicza.

Wasze narzeczeństwo to wyłącznie spacery?
Krzysztof Kowalski: – W ciągu roku szkolnego widywaliśmy się w soboty i czasami w niedziele, bo mieszkaliśmy w internatach, to znaczy ja w Warszawie i Skierniewicach, a Grażynka w Wyszogrodzie. Pamiętam, że w sobotę przesiadywałem u Grażynki do późnych godzin. O 22.20 miałem ostatni autobus do domu. Często było tak, że zostawałem 30 minut dłużej i wracałem 6 kilometrów na nogach. O 23.00 trzeba było się zbierać, bo nie wypadało tak długo siedzieć u dziewczyny.

G.K.: – Cały tydzień tęskniliśmy za sobą, rozpamiętywaliśmy każde słowo wypowiedziane podczas sobotnich spotkań. Nie było telefonów komórkowych, nie było internetu jak teraz. Były pamięć i wyobraźnia. W tygodniu słyszałam głos Krzysia, czułam nastrój wypowiadanych w sobotę słów i jego zapach.

Proszę?!
– Tak, zapach. Każdy go ma. Dzisiaj przed randką wylewa się na siebie litry perfum, wód kolońskich i pod tym pancerzem nie czuć prawdziwego zapachu człowieka. Oczywiście, nie mówimy tutaj o skutkach braku kontaktu z wodą i mydłem (śmiech). Krzyś zawsze był zadbany – czysta koszulka, spodnie, jakiś dyskretny kosmetyk, taki, który nie zabijał zapachu.

Narzeczeni mówią, że przed ślubem trzeba ze sobą zamieszkać, żeby się sprawdzić, zobaczyć rano i wieczorem... Mieszkaliście razem przed ślubem?
G.K.: – W tamtych czasach to było nie do pomyślenia. Nikomu to nawet na myśl nie przyszło.

Czujecie się przez to ubożsi?
G.K.: – Nasze narzeczeństwo trwało 5 lat i nie musieliśmy ze sobą mieszkać, żeby się poznać. Zawsze dużo i szczerze rozmawialiśmy i to jest klucz do prawdziwego poznania. Poza tym dobrze jest za sobą zatęsknić. Ważny jest czas oczekiwania. Wtedy jest miejsce na refleksję, wytężenie zmysłów, by choćby poczuć w wyobraźni zapach tej drugiej osoby czy usłyszeć w pamięci jej słowa.

 

Ale przez okres narzeczeństwa poznaje się także rodzinę tej drugiej strony. Krzyś czasami pomagał mojemu tacie przy reperowaniu samochodów, a mnie przy warzywach w tunelach. Ja z kolei wiele się nauczyłam od przyszłej teściowej, między innymi tego, że posiłki jada się punktualnie i najlepiej z całą rodziną przy stole. Po ślubie kupiliśmy ogromny dębowy stół.

Pięć lat narzeczeństwa to całkiem sporo. Pewnie ślub nie był spontaniczną decyzją, ale dużo wcześniej go zaplanowaliście?
G.K.: – Pobraliśmy się, kiedy Krzysiek był jeszcze w wojsku i można powiedzieć, że decyzja o ślubie została podjęta nagle. Na weselu moje ciotki bacznie mi się przyglądały i zastanawiały się, w którym miesiącu ciąży jestem, skoro musieliśmy się pobrać „jeszcze w wojsku”. Ale nic nie musieliśmy. Pierwsze dziecko urodziło się dopiero po dwóch latach małżeństwa i było zaplanowane. Przez dwa lata dobrze nam było we dwoje. Dużo czasu ze sobą spędzaliśmy. Były wspólne niedzielne wycieczki, obiady w restauracjach, bo ja, księżniczka, nie umiałam przecież gotować. Znajomi odbierali nas trochę jak odmieńców, bo po ślubie zachowywaliśmy się jak świeżo upieczona para, a nie małżeństwo.

Dzisiaj przy różnych okazjach składacie świadectwo spotkania Boga. Kiedy Go tak naprawdę poznaliście?
G.K.: – Często jeździliśmy w odwiedziny do mojej siostry w Skierniewicach i denerwowało nas, że ona – mimo gości – wychodziła na Mszę świętą i czuwanie, które organizowała Odnowa w Duchu Świętym. Kiedyś poszliśmy razem z nią.

K.K.: – Wzięliśmy udział w rekolekcjach ewangelizacyjnych Odnowy w kościele św. Jakuba w Skierniewicach. Po jednej z Mszy świętych ksiądz Mirosław Nowosielski kładł ręce na głowie podchodzących do niego osób, modlił się, a później coś mówił do ucha. Podszedłem do niego, bo byłem ciekaw, co mówi. Myślałem, że to zaproszenie na herbatę, ale zamiast niego usłyszałem: „Otwórz drzwi Chrystusowi”.

Zdziwiłem się trochę, ale później słowa te towarzyszyły mi i zastanawiałem się, jak mam te drzwi otworzyć. W bardzo szybkim czasie z człowieka, który nie widział potrzeby bycia w kościele nawet co niedzielę, stałem się człowiekiem, który z potrzeby serca musiał być na Mszy świętej codziennie.

Swoje miejsce odnaleźliśmy w Odnowie w Duchu Świętym. Stopniowo nasze życie nabierało innego charakteru. Zaczęły nam przeszkadzać takie sprawy, jak mocno zakrapiane alkoholem imieniny, do niczego nieprowadzące rozmowy ze znajomymi. Zweryfikowały się nasze przyjaźnie i znajomości.

Nie próbuję nawet wymienić wszystkich dzieł, w które się angażujecie w parafii i diecezji, ale wspólnym mianownikiem większości są właśnie małżeństwa.

K.K.: – W rodzinie najważniejsze są właściwe relacje między żoną i mężem. Jeżeli na tej płaszczyźnie nie ma zdrowych relacji, cierpi cała rodzina. Rodzice, którzy się prawdziwie kochają, poradzą sobie z wychowywaniem dzieci. Jest dużo małżeństw poprawnych i - patrząc z zewnątrz – są one szczęśliwe, nic tam nie brakuje. Ale nie wystarczy tylko ze sobą rozmawiać, bo rozmawiać można o wszystkim: o wydatkach, szkole dla dzieci, oszczędnościach, liście zakupów.

W małżeństwie konieczny jest dialog, a dialog nie jest zwykłą rozmową. Dialog to dzielenie się sobą, swoimi słabościami i sukcesami. To poznawanie siebie: wiem, czego ta druga strona pragnie, a czego się boi.

G.K.: – To, że mamy się zajmować małżeństwami, odczytujemy ze znaków, które Bóg nam ciągle daje. Myślimy o powołaniu w Sochaczewie stowarzyszenia, które będzie pomagać małżeństwom. Ale jeszcze nie teraz. Póki co, cieszymy się między innymi z weekendów dla narzeczonych, które kilka razy w roku organizujemy w Niepokalanowie razem z księdzem Markiem Kanią.

Małżeństwo jest dla nas najpiękniejszym darem od Boga, darem dla mężczyzny i kobiety. My to doskonale wiemy i czujemy. Nasza miłość ma źródło w Miłości, którą jest Chrystus. To On daje się nam i uzdalnia nas każdego dnia, abyśmy i my oddawali siebie innym na zasadzie: „darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”.

Zapach księcia   Agnieszka Napiórkowska/ GN Grażyna i Krzysztof są diecezjalnymi doradcami życia rodzinnego (na zdjęciu na jednym ze spotkań doradców). Czy Wy się kiedyś kłócicie?
G.K.: – Nieraz mamy odmienne zdania w takiej czy innej kwestii i potrzeba trochę czasu, aby znaleźć kompromis, albo szukamy zupełnie innego rozwiązania. Nie gromadzimy w sobie wzajemnych pretensji, nie ma niedomówień, więc nie ma kłótni. Ciche dni? Nie pamiętam. Może cicha godzina, góra dwie.

Jak obchodzicie walentynki?
K.K.: – Nie obchodzimy.

G.K.: – My jesteśmy ciągle zakochani, więc nie potrzebujemy dnia, który by nam o tym przypominał. Po prawie 30 latach małżeństwa Krzyś nadal przynosi mi kwiaty zerwane na łące. Godzinami uwielbiamy się do siebie przytulać, trzymać za ręce. Ostatnio ksiądz już wychodził do Mszy świętej, a ja spojrzałam na Krzysia i powiedziałam mu: „Jaki ty jesteś piękny!”. Nasza miłość jest żywa, spontaniczna i nie lubimy, gdy o małżeństwie mówi się z patosem.