Szczęście, że mamy siebie

GN 6/2011 Warszawa

publikacja 17.02.2011 06:30

Czy brak dzieci w małżeństwie musi oznaczać kryzys? Jak wytrwać w związku dotkniętym problemem niepłodności? Z Kasią i Tomkiem Jaroszami rozmawia Agata Puścikowska.

Szczęście, że mamy siebie Agata Puścikowska/ GN Kasia i Tomek Jaroszowie są współtwórcami warszawskiego Duszpasterstwa Niepłodnych Małżeństw. Założyli je trzy lata temu.

Agata Puścikowska: - Często się słyszy: „Rozwiedli się, bo nie mieli dzieci”. Lub: „Przechodzą kryzys, bo ona jest bezpłodna”. Czy zawsze brak potomstwa oznacza trudności czy wręcz rozpad rodziny?

Kasia i Tomek: - Oczywiście, że nie. To nie jest reguła. Osobiście nie znamy pary, która by się z tego powodu rozstała. Co więcej – jesteśmy zdania, że problem jakim jest niepłodność, może małżeństwo bardziej związać. Przecież mamy wspólny, wielki cel – dziecko. I… wspólnie nam się nie udaje. Czas oczekiwania, przez który przechodzimy, może okazać się bardzo ważny: brak dzieci sprawia, że jesteśmy niejako zmuszeni dotykać wielu problemów, próbować je rozwiązywać. Poruszamy emocje, które być może nie wyszłyby na jaw, gdybyśmy mieli dzieci.

- Nie uważacie, że z takim podejściem jesteście wyjątkowi? Nie wszystkie pary potrafią tak, jak Wy.

Kasia: Są pary, które nie wytrzymują z problemem i nie chcą nawet między sobą o tym mówić. Swoją niepłodność spychają głęboko i to prowadzi do powstania przepaści między nimi. Jeśli pustki, która powstaje na miejscu nierozwiązanego problemu, niczym się nie wypełni, nie rozmawia na ten temat, to małżonkowie się od siebie oddalają.

Tomek: - Niepłodność może łączyć lub dzielić. Jednych łączy, bo wypełniają ją wspólnymi planami, przeróżną działalnością. Dla innych staje się to murem oddzielającym od siebie. I często – intencjonalnie lub nie – kończy się to np. oskarżaniem drugiej strony o brak potomstwa.

A Wy nie przechodziliście kryzysu? Zawsze byliście tak pogodnie nastawieni do życia i siebie nawzajem?

Kasia: - Nie! To wymaga czasu, pracy, przemyśleń, rozmów. Cztery lata temu, gdy staraliśmy się o dziecko rok, potem dwa lata, myśleliśmy zupełnie inaczej. Były bardzo trudne emocje, ból, żal. Potem, powoli, zaczęliśmy uczyć się z tym żyć. Może to dziwnie zabrzmi, ale teraz widzimy nawet pewne plusy naszej sytuacji.

Tomek: - Kiedyś wszystko co robiliśmy, w jakiś sposób podporządkowywaliśmy myśli: „Nie mamy dzieci! To straszne!”. Teraz, choć dalej bardzo nam zależy na dziecku, nie podporządkowujemy tej myśli wszystkiego. Kiedyś próbowaliśmy „przekupić” Pana Boga pielgrzymkami, modlitwami, wyrzeczeniami. Teraz rozmawiamy z Nim, mówimy że niepłodność jest dla nas problemem. Dyskutujemy z Nim, ale do niczego nie „zmuszamy”.

 

Kasia: - Pomaga nam też Duszpasterstwo Niepłodnych Małżeństw. W gronie ludzi, którzy mają podobny problem, łatwiej dzielić się troskami, wspierać…

Kochacie się bardziej niż na początku związku?

Kasia i Tomek: - Tak! Udało nam się, bo przeszliśmy pomyślnie wszystkie etapy związane z niepłodnością. Najpierw był bunt, żal, rozgoryczenie, usilne starania. Byliśmy zafiksowani na temacie „dziecko”. Po jakimś czasie, zupełnie z czystego zmęczenia – opadły w nas emocje. To było pewnym impulsem: dotarło do nas, że dzieci nie mamy, ale my przecież jesteśmy. Powoli zaczęliśmy doceniać, że mamy siebie. To daje nam szczęście.

„W każdej sytuacji dziękujcie” – mówi Pismo Święte. Dziękujecie Bogu za niepłodność?

Tomek: - No nie. To byłoby obłudne. Ale dziękujemy za to, że możemy cieszyć się życiem i tym, że jesteśmy razem.

Kasia: - Nie chodzi o to, żeby udawać że brak dzieci to najfajniejsze, co nas spotkało. Jak mówi ksiądz opiekujący się naszym duszpasterstwem: cierpienie nie jest łaską. Łaską jest umiejętność kochania pomimo tego cierpienia.

 

Duszpasterstwo Niepłodnych Małżeństw zaprasza małżeństwa mające problem z poczęciem dziecka na Msze święte i spotkania, które są sprawowane w każdą drugą niedzielę miesiąca o godz. 15 w kościele Matki Bożej z Lourdes w Warszawie.