Z glanów wskoczyła w habit

Agnieszka Gieroba

publikacja 23.01.2022 08:00

O swoim nawróceniu mówi, że było "szawłowe", czyli nagłe i niespodziewane. Zmieniło w jej życiu wszystko tak, że porzuciła rozrywkę, glany i nieodłączny rower, by założyć dominikański habit.

S. Magdalena posługuje we wspólnocie w Lublinie. Agnieszka Gieroba /Foto Gość S. Magdalena posługuje we wspólnocie w Lublinie.

Siostra Magdalena wie, co znaczy brak sensu, szukanie po omacku i samotność. Wie też, jak bardzo zmienia się życie, gdy odnajduje się Miłość i pewność, że ktoś kocha cię tak bardzo, że za ciebie oddaje życie. To odkrycie doprowadziło ją do zgromadzenia sióstr Dominikanek Matki Bożej Różańcowej. Choć wspólnota powstała we Włoszech, dziś pracuje w wielu krajach na całym świecie. Także w Polsce w Lublinie, gdzie prowadzi dom dziecka - miejsce, gdzie siostry dzielą się miłością z osamotnionymi dziećmi. Ich praca to odpowiedź na wezwanie, które każda usłyszała w innym miejscu i czasie swego życia, a które doprowadziło je do wspólnego wyboru tej samej drogi.

Świadectwem swego powołania dzieli się s. Magdalena, pokazując, że dla Boga wszystko jest możliwe.

"Urodziłam się jako siódme dziecko Krystyny i Eugeniusza. Miałam sześć lat, gdy moje rodzeństwo przeszło do Kościoła Zielonoświątkowego. Z tego czasu pamiętam niekończące się rozmowy dotyczące wiary, jak również podział mojej rodziny. Kwestia ta sprawiła, że rodzice w większym stopniu położyli nacisk na moje praktyki religijne.

Gdy byłam już nastolatką, sprawa wiary odbiła się we mnie jak bumerang. Przestrzeń wiary wydawała mi się nieistniejąca, pozbawiona życia i w niczym niepotrzebna. Zrozumiałam, że ja nie wierzę w Boga, a może bardziej nie wierzę w to, że mnie kocha, że przy mnie jest.

W wieku szesnastu lat podjęłam decyzję, że będę ateistką i swoje postanowienie przypieczętowałam zerwaniem z życiem sakramentalnym i wszystkim, co miałoby pozór ukierunkowania na Boga. Glany, spodnie bojówki - to był mój styl. Miałam ustalone priorytety: imprezy, grupa przyjaciół i rozczytywanie się w książkach. Pamiętam z tamtego czasu, że im więcej było zabawy, tym więcej dotkliwego smutku. Potem przyszedł jeszcze czas na zakochanie, które szybko się zaczęło i szybko skończyło, a pozostawiło po sobie tylko smutek i żal. Wydarzenie to sprawiło, że cały ból mojej egzystencji stał się otwartą raną. Nic mnie wtedy nie cieszyło. Beznadzieją wydawało mi się moje życie i wszystko, co się z nim wiązało. Smutek był nie do pocieszenia, a samotność niemożliwa do wypełnienia. Przede wszystkim moje życie nie miało sensu.

Dziś po latach doskonale rozumiem słowa ojców pustyni, którzy mówili: Najgorsze chwile przeżywa ateista, gdy odczuwa wdzięczność i nie wie komu dziękować. Tak samo było też, ze smutkiem. Przeżywałam go i nie miałam z kim go podzielić, by stał się mniejszy. Byłam w klasie maturalnej i jak wiadomo, w tym okresie poziom religijności wzrasta. Trafiłam na spotkanie modlitewne Odnowy w Duchu Świętym. Nie wiem, czy bardziej modliłam się, czy obserwowałam. Faktem jednak był pokój, którego doświadczyłam. Zrozumiałam, że jestem daleko od Boga, że chcę wrócić i zadawałam sobie pytanie, jak to zrobić?

Był Wielki Czwartek, dzień ustanowienia Eucharystii i kapłaństwa. Gdy przyszłam do kościoła, było po Eucharystii, z zakrystii słychać było jeszcze radosne okrzyki składanych życzeń, podczas gdy ja »klęczałam w świeżych ranach mszy« jakby powiedział ks. Jan Twardowski. Czułam, jakby w tym jednym momencie wybuchła we mnie tęsknota za Bogiem, za Eucharystią, za spotkaniem z Nim, który jest Osobą. Dlatego zaczęłam do Niego mówić. Powiedziałam Bogu, że w Niego nie wierzę i proszę Go, jeśli to możliwe, aby to zmienił, bo nie mam siły tak dłużej żyć. Nie czułam, aby coś się we mnie zmieniło, ale to był początek mojej nowej drogi. Powolnym krokiem wychodziłam z kościoła, niosąc w sobie spotkanie, które wprowadziło mnie w milczenie. W jednej chwili zrodziło się we mnie pragnienie uczestniczenia w Eucharystii, która byłaby dla mnie w tym momencie kulminacją spotkania.

W Wielki Piątek wydawał mi się, że ciągnąć się w nieskończoność. Myśli krążyły w kierunku Kościoła, Jezusa, miłości, życia, sensu istnienia. Wszystko w chaotycznej lawinie, której nie potrafiłam uporządkować i przyporządkować znaczeń. Coś, a może Ktoś, kto przychodził spoza mnie, upominał się o mnie. Poszłam na Nabożeństwo Krzyża, a gdy miałam przed Nim klęknąć, czułam w sobie mur, który był tak wielki, że zaczęła narastać obawa, iż nie jestem w stanie go pokonać. Była to chwila, gdy porzuciłam swoje emocje, chociaż miałam wrażenie, że wszystkie reflektory są skierowane na mnie, a kościół był wypełniony po brzegi. Gdy odeszłam, łzy zaczęły płynąć strumieniami, bo zrozumiałam, że Jezus umarł za mnie, za moje grzechy, że mnie kocha i nie jestem już sama.

W Wielką Noc z soboty na niedzielę nie spałam, czekałam na Jezusa. Bałam się, że jeśli On przyjdzie, a ja będę spała, to Go nie spotkam. Całą noc opowiadałam Miłości Przedwiecznej o moich lękach, niepewnościach, samotności i tęsknocie za Nim. Rano poszłam na Rezurekcję, na której nie mogłam opanować radości. Gdy wróciłam do domu, chciałam, aby mojej rodzinie udzieliło się trochę tej radości. Podczas przygotowywania rodzinnego śniadania puściłam piosenkę Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej, podkręcając głośność, jak to tylko możliwe. Moja rodzinka zaczęła pląsać w rytm »Zmartwychwstały Pan Królestwo objął dziś, Wszechmogący Bóg okazał swoją moc, zakwitł Krzyż i karmi chroni mnie…«. Moje zdziwienie było tym większe, że nikt nie prosił o ściszenie muzyki. Radość podzielona stała się większa.

Tak rozpoczęło się moje życie z Bogiem i w Bogu. Czułam się tak, jakbym się dopiero urodziła i nie mogłam nadziwić się zastaną rzeczywistością. Czułam w sobie głód Boga, życia, poznawania. Wszystko raptem nabrało sensu i budziło ciekawość. Otaczający mnie świat był dla mnie odkryciem. Jakbym pierwszy raz zobaczyła zieloność traw i drzew. Budząca się do życia przyroda, miała swój odpowiednik także i we mnie.

 W tym czasie lubiłam siadać na rower i zjeżdżać z najwyższej górki, rozpędzając się do granic możliwości i krzycząc z radości. Zaczęłam żyć. Msza Święta stała się dla mnie momentem oczekiwanym, bo na niej doświadczałam najbardziej, że jestem kochana. Okazało się, że w Piśmie Świętym są odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Zobaczyłam, że Słowo ma moc przemienić moje serce i życie. Wewnątrz zaczął się niejako wyświetlać film mojego życia, zobaczyłam sytuacje, w których nie było Boga, a grzech niszczył mnie. Był to czas odkrycia sakramentu pojednania. Przy konfesjonale dokonywały się moje powroty do Boga. Spowiedź stawała się miejscem spotkań i odkrywania Boga. Czasem trudnym, czasem bolesnym, ale zawsze niosącym życie.

Ten czas pierwszego zauroczenia Bogiem pozostawił po sobie ślad tak istotny, że nie potrafiłam już żyć bez Niego. Zaczęłam bardzo zabiegać o życie w Nim i z Nim, dlatego dziś jestem już siostrą zakonną, od siedmiu miesięcy po ślubach wieczystych. Muszę przyznać, że pragnienie odkrywania i poznawania Boga w moim życiu z biegiem czasu staje się jeszcze większe".

Więcej o siostrach dominikankach Matki Bożej Różańcowej będzie można przeczytać w 5. numerze "Gościa Lubelskiego".