Pytania, nie oskarżenia

ks Tomasz Horak

Wszystko do zrobienia, albo… wszystko do stracenia? Nie zamykam pytania.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Za dwa dni rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Pewnie dlatego telewizja «Trwam» przypomniała nam film poświęcony bł. Księdzu Jerzemu. Film dobrze znany, wart przypominania. A perspektywa jaką zyskuje widz, rozszerza się o wiele dalej niż mogłoby się zdawać. I mnie rozszerzyło. I wewnętrznie rozdarło. Nie same wydarzenia, obrazy i fakty z tamtego czasu są w tym filmie krzyczące. Bo je znamy – my, nasze pokolenie, ale trzeba tej historii uczyć młodych, tyle, że niechętni to uczniowie. Dlatego nie rozumieją wielu kwestii dzisiaj.

Przede wszystkim nie pojmują – jeśli tylko oglądną filmowe, kronikarskie relacje tamtego czasu. „No, co? Manifestacja? Tak bywa na całym świecie” – zbywają nas. Ale ja patrzę na dwa rodzaje manifestacji, może i trzy. Pierwszy rodzaj to destrukcyjne manifestacje w stylu na przykład Paryża – totalna demolka, której powodów nad Wisłą dociec nie potrafimy. Drugi rodzaj, to ten nasz, nieomalże nadwiślański. Z petardami, syrenami, ogniem. I z przywódcami – mężczyźni, kobiety – nie pytaj, bo za takie „średniowieczne” pytanie możesz – przepraszam – w łeb dostać. A przywódcy – nie wszyscy, oddajmy sprawiedliwość – jak wściekłe goryle wypuszczone z klatki i przypieczone ogniem. Goryle ryczą. Przywódcy popisują się umiejętnością wyrykiwania przekleństw.

Stałem kiedyś na szkolnym dyżurze, jak zwykle z panią Jolą obstawialiśmy podwórko czuwając na wejściowych schodach. Podbiegł ku nam taki malec z klasy drugiej, przystanął, wyraźnie dokonał wyboru i czając się podszedł do mnie. On się naciągnął, ja zszedłem o schodek niżej. Szepnął z przejęciem do ucha: „Proszę księdza, on (pokazał) powiedział na ka”. Obiecałem, że się tym zajmę, ale niech dalej nie powtarza. No i tak było. Dziś na jakiejś manifestacji „na ka” nikogo dziwić nie powinno, bo to, co często i głośno powtarzane, usprawiedliwia się samo przez się. A szkoda. Straszna szkoda. I żeby tylko „na ka”. W tym wąskim obszarze nieprzyzwoitości (dodajmy, iż najczęściej bez słownego znaczenia, coś jak ryk goryla) repertuar jest szerszy, wielogwiazdkowy, ale i tak ubogi. No bo przecież jest wyrazem ubóstwa.

Różnic pomiędzy manifestacjami z lat osiemdziesiątych i dzisiejszych jest więcej. Wtedy – spokój, zdecydowanie, wewnętrzna dyscyplina manifestujących, porządek idącej kolumny – to i teraz oglądane robi wrażenie. A dzisiejsze manifestacje – przypominają raczej atakujące szerszenie: bezład, wrzask, jakieś „transparenty” na tekturze ze znakami niezrozumiałymi. Nawet stroje bywają – delikatnie mówiąc – mało przystojne, może dałoby się je zakwalifikować jak ów wspomniany chłopaczek zakwalifikował słowo kolegi „na ka”. Nie warto przeprowadzać szerszej analizy, bo „kuń jaki jest, każden widzi”. Skwitowałbym krótkim hasłem: piekielna metamorfoza. Dlatego  chciało mi się na przemian i płakać, i kląć. Kląć nie kląłem, nie wyniosłem z domu. Łez parę poleciało. Z żalu, żeśmy tak nisko upadli.

Jeszcze inna sprawa mnie uderzyła. Właściwie znamy ją, ale gdzieś nam umyka, jakbyśmy się sami siebie wstydzili. W kadrach wspomnianego filmu widzimy dziesiątki różnych twarzy. Znanych wszystkim, ale też dla większości nieznanych. Na archiwalnych ujęciach niektóre znane postaci obok siebie. Sytuacje bardzo różne, nie czas w felietonie analizować szczegóły. W każdym razie ciekawy zestaw. Wtedy uderzyło mnie wewnętrzne pytanie, a moment później odpowiedź. Pytanie: dlaczego zmarnowaliśmy rodzące się przed laty odrodzenie i społeczne, i patriotyczne? Odpowiedź, gdy patrzyłem na ekran: jeden okazał się pedofilem, drugi niejasnym współpracownikiem, trzeci wiadomo – był z innej strony barykady. To nieomal symboliczne ujęcie ze starego filmowego nagrania. Nie szukamy dziś tak zwanej sprawiedliwości, bo nie rozumiejąc, nie wiedząc więcej, nie pojmując motywów, sprawiedliwości nie znajdziemy. A sprawiedliwość zwana dziejową chyba nie istnieje. Zostajemy z naszym pytaniem o zmarnowane szanse. I z gorzką odpowiedzią: bo takich mieliśmy ludzi.

Ale przecież był Ksiądz Jerzy i zastępy innych, ludzi szczerych, oddanych, gotowych na wszystko. Było ich za mało? Bóg chciał jeszcze więcej? Nie, to nie tak. Stara, jeszcze rzymska reguła powiada: Bonum ex integra causa, malum ex quocumque defectu. Co znaczy: dobro wymaga przyczyny nieuszczuplonej, zło rodzi się z jakiegokolwiek braku. Innymi słowy: wystarczy jedna dziurka w dętce, by cała dętka była do niczego. A jak dziurek było trzy albo i więcej? Zatem, powtarzam pytanie, dlaczego zmarnowaliśmy tak wiele? Bo nie dość czujni byliśmy, by demaskować wszystkie podejrzane miejsca w społeczeństwie. Bośmy byli pijani radością, co uśpiło naszą czujność. Bo myśleliśmy – przynajmniej znaczna część społeczeństwa – że już wszystko mamy za sobą, a to była i jest nieprawda. Bo wszystko jeszcze przed nami. Wszystko – porządkowanie sumień, porządkowanie Rzeczypospolitej, porządkowanie sejmu i senatu, z tego wynikające porządkowanie prawa. I wiele innych spraw. Wszystko do zrobienia, albo… wszystko do stracenia? Nie zamykam pytania. Choćby dlatego, że jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy. To tak na smutną rocznicę. Z nadzieją wszelako.