Kościół na linii frontu

Jacek Gaworek, publicysta

publikacja 01.02.2011 08:24

Wojna prezydenta Meksyku Felipe Calderóna ze zbrodniczymi kartelami narkotykowymi trwa już cztery lata i jej końca nie widać. Skutki przemocy dotykają także przedstawicieli Kościoła.

Kościół na linii frontu scazon / CC 2.0 Jeden z kościołów w Ciudad Juarez, mieście na granicy Meksyku i Stanów Zjednoczonych, opanowanym przez kartele narkotykowe.

Ksiądz Habacuc Hernández Benítez z prowincji Guerrero oraz towarzyszący mu dwaj seminarzyści wybrali się z wizytą duszpasterską do pobliskiej parafii. Nie było im jednak dane dotrzeć do celu. W drodze zostali ostrzelani z przejeżdżającego samochodu. Nikt nie przeżył. Przebieg zamachu nie pozostawił wątpliwości, że zabójcami byli gangsterzy na usługach narkotykowego kartelu. Ofiarami podobnych zbrodni niemal codziennie padają żołnierze, policjanci, konkurencyjni gangsterzy i zwykli obywatele.

W ogniu przemocy
W latach 80. ub. wieku prym w dochodowym interesie handlu narkotykami wiedli gangsterzy z Kolumbii. Meksykańscy pracowali wówczas jako pośrednicy. Na przełomie tysiącleci role się jednak odwróciły – zdecydowana polityka kolumbijskich władz, wspieranych finansowo i logistycznie przez Stany Zjednoczone, spowodowała znaczne osłabienie tamtejszych baronów narkotykowych. Skorzystali na tym meksykańscy gangsterzy, którzy z lokalnych przemytników awansowali do roli głównych rozgrywających i praktycznie zdominowali rynek dostaw narkotyków do USA. Wzrost znaczenia meksykańskich karteli zapoczątkował wyniszczającą wojnę pomiędzy poszczególnymi grupami przestępczymi oraz pomiędzy kartelami a siłami rządowymi. Prezydent Felipe Calderón, który w 2006 roku objął swój urząd, wysłał na meksykańskie ulice ponad 40 tysięcy żołnierzy. Przyznał także specjalne uprawnienia policji federalnej, która – obok armii – wzięła na siebie ciężar walki z kartelami. Początkowo działania prezydenta zaczęły przynosić efekty. Jednak już po kilku miesiącach nadeszła brutalna odpowiedź ze strony świata przestępczego.

Od tego czasu w zamachach i akcjach odwetowych w całym kraju wciąż giną ludzie. Bandyci dokonują aktów przemocy z zuchwałością przerastającą wyobraźnię hollywoodzkich producentów. Są świetnie uzbrojeni i gotowi na wszystko. Krwawe egzekucje, porwania dla okupu, skorumpowani lub zastraszani urzędnicy pozostający na usługach bandytów to w dzisiejszym Meksyku przerażająca codzienność. Pomiędzy gangsterami a policją federalną i wojskiem dochodzi do prawdziwych bitew, pochłaniających jednorazowo dziesiątki ofiar. Sytuację dodatkowo komplikują starcia pomiędzy „żołnierzami” poszczególnych karteli, walczącymi o kontrolę nad głównymi szlakami przemytniczymi. Codziennością są porwania i wymuszenia, które – obok handlu narkotykami – stały się dla bandytów źródłem pokaźnych zysków. Problemem, który w poważnym stopniu utrudnia walkę władz z przestępczością zorganizowaną, jest wszechogarniająca korupcja. Policja stanowa jest niemal całkowicie zinfiltrowana przez kartele. Także lokalne władze, służby celne oraz sędziowie i prokuratorzy często pozostają na usługach grup przestępczych.

Księża na celowniku
Wojna z kartelami narkotykowymi dotknęła także posługujących w Meksyku katolickich duchownych. W dokumencie meksykańskiego Episkopatu z sierpnia 2009 roku można przeczytać, że Meksyk, obok Kolumbii, stał się najbardziej niebezpiecznym miejscem pracy dla kapłanów w całej Ameryce Łacińskiej. Przestępcom nie podobają się apele przedstawicieli Kościoła do przeciwstawienia się kartelom. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że wielu kapłanów pracuje na peryferiach, gdzie – pozbawieni ochrony władz centralnych – są szczególnie narażeni na działania bandytów. Szacuje się, że w ostatnich latach około tysiąca meksykańskich księży spotkało się z różnymi formami gróźb i wymuszeń. – W krwawej konfrontacji pomiędzy kartelami narkotykowymi staliśmy się zakładnikami – przyznaje abp Felipe Aguirre z Acapulco. Głównym wrogiem narkotykowych baronów wśród katolickich duchownych i jednocześnie celem zamachów stał się arcybiskup prowincji Durango, Héctor González Martínez. W maju 2009 roku media obiegły jego sensacyjne słowa, w których wyznał, że w górskiej wiosce, przez nikogo nie niepokojony, ukrywa się as meksykańskiego świata przestępczego Joaquín El Chapo Guzmán. Cztery dni później w regionie wskazanym przez arcybiskupa znaleziono dwóch martwych żołnierzy wraz z wiadomością: „Ani władze, ani księża nie powstrzymają El Chapo”. W sierpniu tego samego roku, podczas rutynowych wizytacji parafii w górach Sierra Madre, abp Martínez tylko dzięki informacjom amerykańskich służb wywiadowczych i błyskawicznej akcji meksykańskiego wojska uniknął zamachu na swoje życie. Obecnie jest strzeżony przez ochroniarzy i porusza się opancerzonym pojazdem.

Sytuacja kapłanów w Meksyku wzbudziła zainteresowanie przedstawicieli Stolicy Apostolskiej, którzy zasugerowali nałożenie ekskomuniki na najbardziej brutalnych przestępców. Sekretarz Stanu kard. Tarcisio Bertone w przeddzień swojej zeszłorocznej wizyty w Meksyku, z okazji Światowego Spotkania Rodzin, podkreślił „obowiązek walki z gangsterami, których działania stanowią straszliwy i obłudny przejaw mordowania godności i osobowości młodych ludzi”. Kardynał pozostaje jednak realistą, jeśli chodzi o skuteczność kościelnych restrykcji: – Nawet najsurowsze kary Kościoła katolickiego prawdopodobnie nie wywrą wielkiego wpływu na zabójców o zdeprawowanych sumieniach – stwierdził watykański hierarcha.

Społeczeństwo narcos
Napiętą sytuację w Meksyku potęguje znużenie zwykłych obywateli narastającą przemocą. Dodatkowo niektórzy gangsterzy, chcąc zjednać sobie okolicznych mieszkańców, wspierają lokalną społeczność. Na tym tle wyróżnia się kartel La Familia ze stanu Michoacan, którego przywódcy łączą religijną bigoterię ze szczególną brutalnością. Członkowie kartelu, będąc jednymi z głównych dystrybutorów kokainy i metaamfetaminy do USA, jednocześnie oficjalnie przestrzegają przed zażywaniem narkotyków i regularnie chodzą do kościoła. W miejscach publicznych można zobaczyć plakaty zapewniające o przychylnym nastawieniu grupy przestępczej wobec lokalnej ludności, zaś jej członkowie oficjalnie przedstawiają siebie jako obrońców biednych i uciśnionych. Meksykańskie oraz amerykańskie służby specjalne nie mają jednak złudzeń co do rzeczywistej intencji działań kartelu, uznając jego przywódców za szczególnie niebezpiecznych dla bezpieczeństwa publicznego.

Przepełniona hipokryzją, quasi-religijna postawa gangsterów La Familii stanowi prawdziwe wyzwanie dla Kościoła katolickiego, na którego barkach spoczywa odpowiedzialność zarówno za religijny, jak i moralny rozwój mieszkańców regionu. – La Familia jest przestępczą organizacją, która wykorzystuje religijną naturę Meksykanów – przyznaje Ramón García z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. O tym, że propaganda kartelu pada na podatny grunt, przekonał się ostatnio rektor lokalnego seminarium ks. Javier Cortes, do którego grupa młodych handlarzy narkotyków zwróciła się z niecodzienną prośbą o… błogosławieństwo przed krwawą rozprawą z członkami wrogiej grupy przestępczej. – Przyszli do mnie i powiedzieli: Pobłogosław nas, ojcze, bo mamy zamiar zabijać Los Zetas [kartel narkotykowy skłócony z La Familią – przyp. aut.] – relacjonuje meksykański duchowny, który potępił zamiary gangsterów i odmówił udzielenia im błogosławieństwa.

Co dalej?
Niektórych gangsterów otacza… romantyczny mit. Bezwzględny przywódca kartelu Sinaloa w zachodnim Meksyku, wspomniany wyżej Joaquín El Chapo Guzmán, którego w 2010 roku magazyn „Forbes” umieścił na 60. miejscu na liście najbardziej wpływowych ludzi świata (jego majątek oceniono na miliard dolarów), w oczach wielu Meksykanów ucieleśnia mit romantycznego awanturnika, walczącego z bezduszną machiną państwową. Mieszkańcy rodzinnego stanu Guzmána śpiewają na jego cześć tzw. narcocorridos – pieśni opiewające „zaradność” El Chapo, który do wszystkiego doszedł własnymi siłami. Wspieranie osób przeciwstawiających się władzy ma w regionie Sinaloa wieloletnią tradycję. W stolicy stanu, Culiacán, wciąż żywa jest pamięć o miejscowym „Robin Hoodzie” – XIX-wiecznym rozbójniku Jesúsie Malverde, który dzielił się z okolicznymi biedakami łupami zagrabionymi bogaczom. Sytuacja Meksyku jest więc trudna. Za wcześnie jednak na ogłaszanie porażki w walce z kartelami. Prezydentowi sprzyja fakt, że gospodarka kraju ma się nieźle.

Decydującym atutem w wojnie z kartelami może okazać się pomoc Stanów Zjednoczonych, które są głównym konsumentem przemycanych z południa narkotyków. Według raportu Krajowego Centrum Wywiadu ds. Narkotyków, meksykańskie grupy przestępcze zaopatrują w środki odurzające około 230 amerykańskich miast. Wielu analityków bije na alarm, twierdząc, że w dalszej perspektywie napięta sytuacja w Meksyku może stać się dla USA większym problemem niż wojna w Afganistanie. Czy jednak Stany Zjednoczone, prowadzące operacje militarne na innych kontynentach, zmobilizują dodatkowe siły, aby pomóc Meksykowi złamać potęgę narkotykowych karteli? Dodatkowym problemem jest przywrócenie społeczeństwu obywateli dotychczas współpracujących z kartelami. W wielu diecezjach prowadzone są akcje duszpasterskie na wzór wielkanocnego Marszu Pokoju w mieście Apatzingan, mającego na celu odwieść młodych ludzi od współpracy z gangsterami. – Nie tracimy nadziei – mówi ks. Javier Cortes – gdzieś wewnątrz tych ludzi tkwi dobro.